StoryEditorWiadomości rolnicze

Wspierajmy swoich rolników

31.01.2017., 11:01h
Zadzwonił do nas rozżalony Czytelnik, że ma już dosyć wypowiedzi różnych urzędników oraz innych wybitnych ekonomistów, w tym dziennikarzy, na temat jakoby bardzo wysokiej opłacalności produkcji mleka. Przecież dobrze było tylko przez pół roku. A już słyszy się, że na horyzoncie nad mleczarstwem znowu zbierają się czarne chmury.

Zresztą TPR uczciwie przedstawia owe zagrożenia – twierdzi Czytelnik. Niestety, te zagrożenia nabierają realnych kształtów. I tak: jak dotąd poważnym wyznacznikiem cen skupu mleka w Polsce, także w całej Unii, były notowania nowozelandzkiej giełdy towarowej Fonterra. Z reguły co dwa tygodnie, oczekiwaliśmy na wyniki notowań z bardzo daleka, które miały duży wpływ na zawartość portfeli polskich producentów mleka. Ale ostatnio owe notowania zaczynają się rozjeżdżać z polską rzeczywistością. Na giełdzie masło zdrożało, a u nas ceny lecą na łeb na szyję w dół. Ceny odtłuszczonego mleka w proszku są też znacznie niższe niż w Nowej Zelandii, chociaż notowania tego produktu były też ujemne. No cóż, ponad 400 tysięcy ton proszku oraz ponad 140 tysięcy ton masła z interwencji zalega jeszcze w unijnych magazynach. Wystawionego na sprzedaż odłuszczonego mleka w proszku po cenie 2150 euro za tonę nikt nie chce kupować. I jeżeli ta masa proszku trafi na rynek, nawet pozaunijny – np. po 1700 euro za tonę, to powróci głęboki kryzys – czyli ceny skupu mleka poniżej złotówki za litr. Oczywiste jest, że takie mleko powinno być przeznaczone wyłącznie na pasze. Jednak jego ceny muszą być znacznie niższe.

Takie posunięcie jest bardzo groźne dla farmerów, ale amerykańskich, żyjących z uprawy soi. I niech to będzie zagwozdka dla prezydenta Donalda Trumpa, który chce dbać przede wszystkim o amerykańskie interesy. A dlaczego tanieje masło? Czy dlatego, że Rosja jeszcze nie kupuje masła, nawet tego z Białorusi? Ile będzie kosztowało masło jak ten numer TPR trafi do rąk Czytelników? Niewykluczone, że 14 złotych za kilogram. Trzeba pamiętać, że spadek cen tłuszczu mlecznego szybko przełoży się na spadek cen serów twardych. Nieprzypadkowo na rynku pojawiła się oferta niemieckich serów po około 12 zł za kilogram. A może te problemy z mlekiem w proszku i masłem, to elementy gry spekulacyjnej. Takiego rozwiązania nie można wykluczyć. Ale jakby nie było, koszty tych zagrywek zawsze spadną na rolnika.

Trzy lata trwała kampania „Gwarancja Jakości QAFP” mająca zwiększyć spożycie mięsa w Polsce. Kosztowała 3 mln euro, czyli ponad 13 mln zł. Połowa tych pieniędzy pochodziła z polskich podatków i składek, jakie producenci trzody wpłacają na Fundusz Promocji Mięsa Wieprzowego. System działa tak, że wpisani są do niego zarówno dostawcy trzody, jak i przetwórcy. Wyroby z certyfikatem QAFP mają być zauważane w sklepach i chętniej kupowane.
Z takimi akcjami jest pewien problem. Wynika on z tego, że ponad jedną czwartą przerabianego w Polsce mięsa importujemy. Kilka milionów tuczników w naszych chlewniach wyrasta co roku ze sprowadzonych z zagranicy prosiąt. Większa część przemysłu mięsnego jest w obcych rękach. Czy zatem rzeczywiście powinniśmy wspierać akcje promujące spożywanie importowanej wieprzowiny lub tuczników produkowanych ze sprowadzonych prosiąt? Może najpierw powinniśmy odbudować własną produkcję i stworzyć warunki do rozwoju krajowych przetwórców.

W przeciwnym wypadku pośrednio wspierać będziemy rolników z Niemiec, Danii czy Belgii oraz duńskich, amerykańskich czy włoskich właścicieli przetwórni. Co najgorsze, dokładają do tego także nasi producenci trzody, wpłacający na Fundusz Promocji Wieprzowiny. Inaczej wygląda to w mleczarstwie. Tam surowiec jest polski, choć dotychczasowe funkcjonowanie Funduszu Promocji Mleka może budzić wątpliwości. Czy minister rolnictwa rozwiąże ten problem? Zobaczymy.

Krzysztof Wróblewski
Paweł Kuroczycki

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
22. listopad 2024 02:17