Pierwszy sposób, to pokazanie rzekomego bogactwa polskiej wsi w kontekście olbrzymich dotacji unijnych i innych rozwiązań prorolniczych typu KRUS. To ogromne bogactwo sprawia, że nieopłacalność produkcji rolnej – żywca wieprzowego albo mleka, sankcje rosyjskie, ASF czy też szkody łowieckie, to tzw. pryszcz nie wart zachodu.
Drugim sposobem pomniejszenia znaczenia obecnych protestów, jest totalna krytyka w mediach Sławomira Izdebskiego, obecnego szefa rolniczego OPZZ. Pod jego adresem skierowano grad oskarżeń albo jak kto woli – pomówień. Najbardziej donośne sformułował poseł Stefan Niesiołowski, określając go mianem putinowskiego agenta.
Czy dlatego, że handluje rosyjskim węglem? Nie on jeden. Wszak do Polski trafiają rocznie miliony ton tańszego węgla. A im bardziej rubel traci na wartości wskutek zachodnich sankcji, tym ten węgiel jest tańszy. Bo niższe – w przeliczeniu na euro i dolary – są koszty jego wydobycia.
Izdebski w swoich wystąpieniach podkreśla też ogrom strat, jakie ponieśli polscy rolnicy na skutek rosyjskiego embarga będącego odwetem za unijne sankcje. Ale podobnie myśli większość rolników oraz właścicieli zakładów przetwarzających żywność. Czy oni wszyscy są agentami Putina? Poza tym, Izdebskiego przedstawia się jako oszołoma politycznego i typowego krętacza zajmującego się podejrzanymi interesami. Liczne są też opinie porównujące go do Andrzeja Leppera.
Ale z kolei minister Marek Sawicki, którego odwołania chce przewodniczący Izdebski, chwali go za dobre wykorzystanie funduszy unijnych.
W sumie dzięki owej mało konstruktywnej krytyce i wielu złym słowom, Sławomir Izdebski, jeden z dziesiątków liderów polskiej wsi – polityk, którego można umieścić na p oczątku drugiego tysiąca w hierarchii polskich polityków – z dnia na dzień umacnia swoją pozycję i awansuje na lidera polskich rolników.
Trudno się dziwić, że Markowi Sawickiemu udało się go ograć.
Szef rolniczego OPZZ, prowadzący w czwartek rolników na Urząd Rady Ministrów ogłosił zwycięstwo, bo rząd ustąpił i przyznał dodatkowe 6 mln zł na pokrycie szkód łowieckich na Podlasiu. Sawicki natychmiast ogłosił w państwowej telewizji, że to nie efekt protestów, tylko decyzja rządu podjęta dwa dni wcześniej na skutek spokojnych rokowań z konstruktywnymi organizacjami rolniczymi. Co prawda ministrowi, który wcześniej głosił jak dobrze dzieje się w rolnictwie, wymsknęło się sformułowanie o wykorzystywaniu przez niektórych liderów związkowych „trudnej sytuacji”, ale na to mało kto zwrócił uwagę. Na pewno w pamięci telewidzów pozostaną informacje o milionowych dotacjach, które wkrótce spadną na tych, którzy protestowali.
Tyle było argumentów. Minister wyciągnął jeszcze kilka „zgranych kart” takich jak postulat budowy terminala zbożowego, o którym organizacje zbożowców mówią od lat, a rząd od lat tylko kiwa głową.
Rada, aby protestujący zabrali się za wypełnianie wniosków zabrzmiała jak kpina, skoro dopiero od niedawna szkoleni są doradcy z ODR-ów, którzy mają rolnikom w tym pomagać, a pracy będzie bardzo dużo. Jednak najbardziej śmieszy odkrywczość pomysłu ministra Sawickiego, polegającego na rozłożeniu mlecznych kar na raty, przy jednoczesnym zapewnieniu tanich kredytów dla podmiotów skupowych. A więc takich, do których obsługi będzie wykorzystana pomoc publiczna. O takim rozwiązaniu piszemy od roku na naszych łamach, podpierając się licznymi wypowiedziami mleczarzy – między innymi prezesa KZSM Waldemara Brosia.
Krzysztof Wróblewski, redaktor naczelny
Paweł Kuroczycki, redaktor naczelny