O policyjnych szykanach uczestników rolniczych protestów i drogowych blokad pisaliśmy wielokrotnie na naszych łamach. Historię Piotra Mizernego opisaliśmy w artykule pt. „Niepokorni rolnicy muszą zapłacić” w sierpniu 2015 r.
Rolnik wziął udział w akcji protestacyjnej zorganizowanej 17 lutego 2015 r. przez rolniczą „Solidarność” w Koninie. Uczestnicy przemaszerowali i przejechali w żółwim tempie ulicami miasta oraz pikietowali przed delegaturą urzędu wojewódzkiego. Protest był całkowicie legalny i odbywał się zgodnie z zasadami zapisanymi w ustawie o zgromadzeniach publicznych. Piotr Mizerny kierował ciągnikiem, do którego doczepiona była przyczepa z zainstalowanym sprzętem nagłośnieniowym.
– Jechaliśmy z prędkością 2 km/h i nie stwarzaliśmy zagrożenia, bo protestujący rolnicy byli w tym czasie jedynymi uczestnikami ruchu. Inne auta kierowano wówczas objazdami – wyjaśnia rolnik. – Ciągnąłem przyczepę z wysokimi burtami, na której znajdowały się wzmacniacze i głośniki oraz kilka osób obsługujących sprzęt. Tą przyczepą woziłem po Koninie studentów w czasie juwenaliów oraz pielgrzymów do Lichenia. Policja też wówczas nam asystowała i nigdy nie miała zastrzeżeń.
W czasie protestu policjanci nie zgłaszali żadnych uwag.
– Usłyszałem, że spowodowałem zagrożenie w ruchu drogowym, chociaż nie złamałem żadnego przepisu – opowiada gospodarz z Nowego Czarkowa. – Okazało się, że mieli na myśli zakończony protest i sposób przewożenia ludzi na przyczepie. Zażądali prawa jazdy i dokumentów pojazdów. Powiedziałem, że nie mam dokumentów, by eskortowali mnie do domu i żebym miał świadków zajścia.
– Gdy dojechaliśmy, wypisali mi mandat w wysokości 250 zł za brak dokumentów przy zatrzymaniu, a następnie odebrali prawo jazdy na wszystkie kategorie: A, B i T – skarży się rolnik. – Później policja wnioskowała do sądu o zatrzymanie prawa jazdy do zakończenia sprawy, a Sąd Rejonowy w Koninie do wniosku się przychylił. Postępowanie tak się jednak ślimaczyło, że przez 3 miesiące nie doczekałem się prawomocnego wyroku sądu, który zakazywałby mi prowadzenia pojazdów.
Dopiero gdy Piotr Mizerny złożył skargę w komendzie wojewódzkiej, a w jego sprawie interweniowała „Solidarność” i wojewoda wielkopolski, konińska komenda 8 maja br. skierowała sprawę do sądu. Gospodarz zdumiał się wówczas, gdyż okazało się, że policja zmieniła kwalifikację czynu i zamiast o spowodowanie zagrożenia w ruchu oskarża go o narażanie życia pasażerów na przyczepie. Sąd Rejonowy w Koninie już 9 maja w postępowaniu nakazowym pozbawił rolnika prawa jazdy na pół roku i orzekł grzywnę w wysokości 700 zł.
Nowa wersja zdarzeń
– O tym, że policjanci wzywali ludzi na mojej przyczepie do zejścia, dowiedziałem się dopiero z policyjnej notatki, długo po fakcie – mówi Piotr Mizerny. – Wtedy dowiedziałem się również, że rolnicy siedzący na mojej przyczepie odmówili i zostali na własną odpowiedzialność. Dowiedziałem się także, że funkcjonariusze zabezpieczający protest rozmawiali na ten temat z organizatorami ze związków. Ze mną jednak żaden policjant nie rozmawiał i nie upominał mnie, że robię coś niezgodnie z przepisami.
– Sędzia stwierdziła w uzasadnieniu, że byłem dwukrotnie wzywany przez policję do wysadzenia pasażerów z przyczepy, ale odmawiałem wykonania poleceń funkcjonariuszy – oburza się nasz rozmówca. – Z taką wersją zdarzeń nie mogłem się zgodzić! Tym bardziej, że w policyjnych notatkach, które w związku z moją sprawą wpłynęły do sądu, też nie było ani słowa o podobnej sytuacji.
– Dwa razy pisałem do sądu prośby o zwrot uprawnień, bo prawo jazdy było mi niezbędne zarówno do prowadzenia działalności rolniczej, jak i w pracy na rzecz lokalnej społeczności. Mam stado bydła liczące 300 sztuk. Jestem największym producentem mleka w powiecie, co roku odstawiam do OSM Łowicz 1,3 mln litrów mleka. Poza tym jestem prezesem stowarzyszenia, które prowadzi szkołę podstawową w sąsiednim Patrykowie – żali się gospodarz. – W moim gospodarstwie tylko ja miałem uprawnienia na kombajn, myślałem, że sąd odda mi je chociaż na czas żniw. Sąd jednak nie odpowiedział ani razu na moje prośby, choć miał obowiązek ustosunkowania się do tych pism.
Sądowa batalia
– Odwołałem się od wyroku sądu, ale wymiar sprawiedliwości znów okazał się nierychliwy – kontynuuje opowieść rolnik spod Konina. – Pierwsza rozprawa odbyła się dopiero w październiku ubiegłego roku. Wtedy po raz trzeci złożyłem wniosek o zwrot prawa jazdy, więc sąd odroczył proces, by go rozpatrzyć. Wreszcie 12 października sędzia wydał postanowienie o zwróceniu mi uprawnień do czasu zakończenia procesu. W uzasadnieniu przyznał, że wykroczenie, o które jestem oskarżany, może, lecz wcale nie musi, wiązać się z wydaniem zakazu prowadzenia pojazdów mechanicznych.
– Zgromadziłem około 400 zdjęć i nagrań wideo dokumentujących przebieg protestu, by udowodnić w sądzie, że policjanci ze mną nie rozmawiali. Moją wersję zdarzeń potwierdzili również świadkowie uczestniczący w proteście – wylicza Mizerny. – Udowodniłem, że policjanci mijali się z prawdą, opisując przebieg wydarzeń.
Wyrok zapadł dopiero w maju bieżącego roku. Sąd uniewinnił Piotra Mizernego i orzekł, iż może zatrzymać uprawnienia do kierowania pojazdami. Konińska policja nie odwołała się od orzeczenia.
– Niewiele brakowało, a musiałbym na nowo zdawać egzaminy i zdobywać kolejne kategorie, bo minąłby rok od momentu zatrzymania moich dokumentów – dodaje rolnik.
Piotr Mizerny wyliczył, że pomyłka policji kosztowała go kilkadziesiąt tysięcy złotych. To pieniądze wydane na prawników, wynagrodzenie dla operatorów sprzętu rolniczego i kierowcy ciągnika w gospodarstwie oraz koszty usług transportowych, których gospodarz bez prawa jazdy nie mógł wykonywać. Rolnik rozważa podjęcie dalszych kroków prawnych, by domagać się zadośćuczynienia za poniesione straty. Trudno przyjąć mu wersję, iż cała sprawa była wynikiem pomyłki jakiegoś policjanta, który… zapomniał, z kim rozmawiał w czasie protestu.
Grzegorz Tomczyk