Bezpośrednim powodem protestu głubczyckich rolników w lutym 2013 r. była sprzedaż ponad 600 ha gruntów ze zlikwidowanej RSP Dzierżkowice. Mimo apelu właścicieli małych i średnich gospodarstw, by ANR skorzystała z prawa pierwokupu ziemi, spółdzielcze grunty i nieruchomości przejęło w całości konsorcjum firm należących do rodziny Matejków, działające w kilku branżach, a dysponujące już kilkoma tysiącami hektarów ziemi. Wyszło wówczas na jaw, iż ANR na realizację pierwokupów ma budżet 20 mln zł i to na cały kraj. Tymczasem kilkusethektarowy majątek wspomnianej spółdzielni wystawiano na przetarg za cenę 33,5 mln zł. Rozgoryczeni rolnicy indywidualni z powiatu głubczyckiego zablokowali traktorami drogę wojewódzką 416 między Nową Cerekwią a Kietrzem, domagając się unieważnienia transakcji i zabezpieczenia na przyszłość swoich praw do ziemi, trafiającej do obrotu. Rolnicy żądali m.in. zwiększenia puli środków w ANR na pierwokupy do 100 mln zł, wyłączenia z dzierżaw spółki „Top Farms” 30% gruntów, ich podziału i sprzedaży wśród rolników indywidualnych. Protestujący chcieli również uzyskać gwarancje, iż Skarb Państwa w przyszłości nie przedłuży umowy dzierżawy podpisanej z „Top Farms”– spółką z angielskim kapitałem, ani też nie dopuści do tego, by spółka wykupiła dzierżawioną ziemię. ANR na rozmowach w marcu ub.r. zaproponowała przedstawicielom Komitetu Protestacyjnego ponad 300 ha gruntów, wydzielonych z dzierżaw „Top Farms”. Nie chodziło rzecz jasna o ustawowe 30% – oficjalnie spółka nie była zainteresowana wykupem pozostałych gruntów i nie zgodziła się na ustawowe wyłączenia. „Top Farms Głubczyce” ma 11 tys. ha ziemi w gminach: Głubczyce, Kietrz, Pawłowiczki, Baborów, Branice. Co roku sprzedaje średnio 40 tys. ton zbóż, 6 tys. ton rzepaku, 10 tys. ton kukurydzy, 50 tys. ton buraków cukrowych oraz 35 tys. ton ziemniaków. Mają też 2400 krów, i co roku produkują 21 mln litrów mleka. Tylko z tytułu dopłat bezpośrednich z unijnego budżetu TPG co roku inkasuje średnio 10 mln zł.
Furtka w przepisach
Rolnicy zrzeszeni w Komitecie Protestacyjnym Rolników Indywidualnych początkowo chwalili opolski oddział ANR za szybkie przystąpienie do podziału ziemi i uruchomienia procedur przetargowych. Przetargi ograniczone na kilkunasto-, czy kilkudziesięciohektarowe działki wydawały się spełnieniem marzeń i ogromną szansą dla rodzinnych gospodarstw. Szybko się jednak okazało, że zwykli rolnicy nadal nie mają w nich szans, bo konkurować muszą z właścicielami tysiąchektarowych przedsiębiorstw. Teoretycznie nie mają oni prawa stawać do tych przetargów, w praktyce jednak regulujące te kwestie przepisy okazały się „dziurawe”.
– Właściciele wielkoobszarowych przedsiębiorstw rolnych znaleźli prosty i skuteczny sposób, jak utorować sobie drogę także i do tych gruntów. Nie mogą stawać do przetargów sami, więc posługują się swoimi dziećmi. Oficjalnie córka czy syn ma zapisane np. kilka czy kilkanaście hektarów, więc nie ma formalnych przeszkód, by wzięli udział w takim przetargu – wyjaśnia Tomasz Ognisty, przewodniczący Komitetu Protestacyjnego Rolników Indywidualnych z 2013 r., a obecnie przewodniczący powiatowego NSZZ „Solidarność” RI. – Nikogo zaś nie interesuje, że córka albo syn „obszarnika” wcale nie zajmuje się pracą na roli, albo zwyczajnie pracuje w rodzinnej firmie i jego gospodarstwo indywidualne istnieje tylko na papierze. Nikt też nie sprawdza, skąd taki oferent wziął pieniądze na wadium.
– Najbardziej bulwersujący jest zaś fakt, że urzędnicy opolskiej ANR tolerują sytuacje, w których zamiast takiego oferenta na przetargu zjawia się jego tato z walizką pieniędzy i upoważnieniem podpisanym przez potomka. I znów, tak jak dawniej właściciele ogromnych gospodarstw śmieją się nam w twarz i podbijają ceny do 80–100 tys. zł za 1 ha. Przy przetargach na dzierżawy stawki dochodzą już do 3 tys. zł. Żaden rolnik gospodarujący na kilkunastu czy nawet 100 ha ziemi takich pieniędzy przecież nie zapłaci – argumentuje szef rolniczej „Solidarności” w powiecie głubczyckim.
Właściciele wielkich gospodarstw, którzy nie mogą wykorzystać dzieci do zagarnięcia ziemi z zasobów ANR, znaleźli zaś inne sposoby na obejście prawa. Zawierają np. „ciche” spółki z drobnymi rolnikami, którzy nie wiążą swej przyszłości z gospodarstwem, bo znaleźli zatrudnienie poza rolnictwem. Ci w zamian za gratyfikację pieniężną czy stały etat w firmie „sponsora” godzą się na wystąpienie w roli „słupa”. Zakupionych gruntów sami później rzecz jasna nie uprawiają, przy okazji mogą często liczyć na słony czynsz za nieformalną dzierżawę własnych hektarów.
Potrzebny przepis
– W ANR zdają sobie sprawę z patologii, jaka towarzyszy przetargom, ale mówią, że mają związane ręce, bo teoretycznie wszystko jest zgodnie z przepisami. W czterech przypadkach udało się nam odwołać przetargi z udziałem dzieci właścicieli gospodarstw wielkoobszarowych, bez oporów ze strony agencji. Te działki jednak znów trafią na przetargi i sytuacja pewnie się powtórzy – mówi Tomasz Ognisty. – Ziemia zgodnie z zawartymi porozumieniami miała iść na powiększanie gospodarstw indywidualnych. Rolnicy indywidualni tracą jednak nadzieję na zakup choćby kawałka ziemi po normalnej cenie.
Jak twierdzi Tomasz Ognisty, Agencja zgodziła się odwołać cztery z pięciu zawetowanych przez rolników przetargów w obrębie Bernacice (gmina Głubczyce) i Wojnowice (gmina Kietrz). Piąta działka była zabudowana i ze względu na powtarzające się podpalenia, Agencji zależało, by jak najszybciej znaleźć nowego właściciela dla nieruchomości nim zupełnie stracą one wartość. Rolnicy zgodzili się wycofać swój sprzeciw, a urzędnicy ANR spróbowali osobno sprzedać budynki, a oddzielnie ziemię.
– W jednym przypadku do przetargu stanęła córka właściciela gospodarstwa o powierzchni 2 tys. ha, w innym córka, której tato uprawia 1,5 tys. ha – wylicza T. Ognisty. – Analizowaliśmy rozwiązania zastosowane przez rolników w województwie zachodniopomorskim, ale one nam nie pomogą. Nic tu nie da dodatkowa weryfikacja osób stających do przetargu, bo córka „obszarnika” bez problemu okaże np. faktury za zakup środków do oprysków, oleju napędowego czy inne dokumenty potwierdzające, że prowadzi działalność rolniczą. Tam polscy rolnicy rywalizują o ziemię z zachodnimi spółkami, które na przetargi posyłają opłacone „słupy”. My konkurujemy z rodzimymi właścicielami latyfundiów, którzy sprytnie obchodzą przepisy. Jedyne skuteczne narzędzia w naszej sytuacji to zapisy w ustawie lub odrębnych przepisach mówiące, że do przetargu mogą stawać rolnicy, którzy sami uprawiają swoją ziemię i sami uprawiać będą zakupione na przetargach grunty – postuluje nasz rozmówca.
– Ten przepis winien istnieć i przestrzeganie tych zasad winno być przedmiotem kontroli ze strony ANR – dodaje Tadeusz Głogiewicz, jeden z organizatorów ubiegłorocznych protestów rolników na Opolszczyźnie. – Gdy blokowaliśmy drogi sprzeciwiając się wyprzedaży setek hektarów po dawnych RSP, okrzyknięto nas „psami ogrodnika”. Mówiono, iż sami kupować nie chcemy, bo nas nie stać, więc nie pozwalamy też kupować tym, którzy milionami dysponują. Radziłbym teraz, by ci ludzie sprawdzili, co dzieje się z tą ziemią i z dawnymi pracownikami spółdzielni, którym obiecywano miejsca pracy. Ile hektarów leży odłogiem albo jest uprawiane tylko prowizorycznie, by wziąć dopłaty. Czy psami ogrodnika jesteśmy my, czy ci, którzy tę ziemią traktują tylko jako lokatę kapitału?
Okiem agencji
Jak informuje Oddział Terenowy Agencji Nieruchomości Rolnych w Opolu:
„W ramach 30% wyłączeń nie przeznaczono do sprzedaży żadnych gruntów Top-Farms Głubczyce, gdyż spółka nie wyraziła na nie zgody i nie podpisała aneksu do umowy dzierżawy. Tym samym zrezygnowała z prawa pierwszeństwa w nabyciu dzierżawionych terenów oraz możliwości przedłużenia umowy dzierżawy. W latach 2013–2014 po podpisaniu porozumień z ww. Spółką wyłączono z umowy dzierżawy celem przeznaczenia do sprzedaży w drodze przetargów ograniczonych łącznie 325,9843 ha (w tym w 2013 r. – 158,7741 ha w jedenastu przetargach ograniczonych, a w 2014 r. – 167,2102 ha w ośmiu przetargach ograniczonych). Wszystkie umowy sprzedaży na dzień dzisiejszy zostały już zawarte. Jednocześnie w 2013 r. przeprowadzono dziewiętnaście przetargów (z czego osiemnaście było nieograniczonych na łączną powierzchnię 7,3549 ha i jeden ograniczony na powierzchnię 1,5000 ha), oraz w 2014 r. sześćdziesiąt jeden przetargów (z czego skutecznych było 36 przetargów nieograniczonych na pow. 31,1234 ha i dwa przetargi ograniczone na pow. 2,0354 ha). Dodatkowo na wniosek Izby Rolniczej w Opolu w 2014 r. zostały odwołane cztery przetargi ograniczone na sprzedaż łącznie 62,7485 ha. Przedmiotowe grunty zostaną przeznaczone do sprzedaży w drodze ograniczonych przetargów ofertowych po zbiorach 2014 r. Należy mieć również na uwadze fakt, iż Agencja każdorazowo przed przetargami pisemnie prosiła Izbę Rolniczą o wskazanie osoby z jej grona, która zasiądzie w składzie komisji przetargowej i tym samym będzie uczestniczyła w kwalifikacjach osób zainteresowanych.
ANR nie widzi rozwiązań prawnych, które uniemożliwiałyby udział w przetargach osobom, które zgodnie z ustawą o kształtowaniu ustroju rolnego spełniają kryteria rolników indywidualnych z terenu gminy lub gmin graniczących z gminą, w której położona jest sprzedawana nieruchomość. Agencja nie jest organem ustawodawczym i nie ma prawa wykraczać poza obowiązujące przepisy.
Zgodnie z obowiązującym prawem nie ma żadnych przeciwwskazań do zakwalifikowania do przetargu dzieci wielkoobszarowych rolników, jeżeli spełniają one kryteria wynikające z ustawy.
Sam fakt pochodzenia rodzinnego nie może być przyczyną dyskwalifikacji z przetargu.”
– Chociaż agencja zaprasza Izbę Rolniczą do udziału w przetargach, przedstawiciele samorządu nie pojawiają się na nich – twierdzi Tomasz Ognisty. – Wolą udawać, że nic złego się nie dzieje.
– ANR przez rok nie udało się sprzedać 300 ha. Za rok lub dwa kończy się umowa dzierżawy na grunty dawnego Kombinatu Głubczyce, a skoro „Top Farms” nie jest zainteresowany pierwokupem, to znaczy że ziemia wróci do ANR. W jakim czasie i w jaki sposób agencja sprzeda 11 tysięcy hektarów? – zastanawia się Tomasz Ognisty. – Zakaz sprzedaży ziemi rolnej obcokrajowcom przestanie wkrótce obowiązywać. Żaden z tutejszych rolników nie wierzy, by TFG miało zrezygnować z działalności na Opolszczyźnie. Gdyby firma zamierzała się wycofać, to po co wykupuje na własność różne strategiczne obiekty i nieruchomości na swoim obecnym terenie?
Grzegorz Tomczyk