Elity II RP i PRL-u miały wieść za siedlisko ciemnoty, zacofania i głupoty
Dla wielu członków elit II Rzeczpospolitej wieś była obszarem ciemnoty i zacofania, co skutkowało wieloma negatywnymi określeniami, które funkcjonują do dziś.
Według elit rządzących powojenną Polską, chłop był również przykładem ciemnoty i głupoty. Nie chciał bowiem zrozumieć idei kolektywizacji i wolał gospodarować w sposób zacofany, bo na swoim.
Dlatego też nie starczało żywności dla budujących socjalizm. Jednak największymi szkodnikami byli tzw. kułacy, czyli właściciele 15-hektarowych i większych gospodarstw. To oni byli największymi hamulcowymi owego ustroju. Bowiem tzw. małorolnych można było jakoby przekabacić na swoją stronę.
Wieśniak stał się synonimem chama i głupka, a nie mieszkańca wsi
No cóż, przez wiele lat wieś i rolnictwo było obszarem wstydu, z którego trzeba było się jak najszybciej wyrwać. Dodajmy, wyrwać i zapomnieć o ciężkiej pracy na roli, o nędznych warunkach bytowania. Ucieczka do miast miała więc charakter masowy. Ale w miastach ci nowomiastowi nader często mogli usłyszeć następujące słowa: do wideł, do gnoju chamie, wracaj kmiocie na wieś. Albo łagodniej: ty głupi chłopku lub po prostu: ty wieśniaku. Takie pogardliwe słowa są w powszechnym użyciu od lat.
Lecz obecnie nie dotyczą one tylko mieszkańców wsi. Nabrały wymiaru ogólnopolskiego. Często traktujemy nimi upierdliwego sąsiada albo kierowcę, który zajechał nam drogę. Chociaż w tym ostatnim przypadku chętniej używamy nazw zwierząt, a więc – świnia lub rzadziej – krowa. Internet sprawił, że te wszystkie słowa weszły na trwałe do słownika złej mowy i mają bardzo szerokie zastosowanie w wirtualnej rzeczywistości.
Chociaż ów słownik zawiera szereg mocniejszych oraz bardziej drastycznych słów i określeń, to te wsiowe są bardzo chętnie używane. O dziwo, wspomniane słowo kułak nie ma teraz negatywnego znaczenia. Bowiem o posiadaczach ziemskich mówi się obecnie dobrze, zaś kułakiem może być też mieszkaniec miasta będący właścicielem okazałej i zabudowanej działki rekreacyjnej.
Polski rolni oskarżany o pazerność i drożyznę w sklepie
W początkach III RP, w biednych latach dziewięćdziesiątych, w środkach masowego przekazu można było przeczytać, względnie usłyszeć, wiele złych słów pod adresem polskich rolników. Padały takie słowa jak pazerność czy też chciwość. Oskarżano też polskich rolników o drożyznę w sklepach, bo jakoby koszty produkcji rolnej były wówczas bardzo wysokie, wyższe niż w Unii Europejskiej! Przeciwieństwem pazernego polskiego chłopa był farmer unijny, który produkował tanio i to z pełnym uwzględnieniem realiów gospodarki rynkowej.
I w tym miejscu zachwycano się tanią i niby zdrową żywnością z Zachodu, która pojawiła się masowo na półkach sklepowych. Nie bacząc na to, że gros sprzedaży tej żywności była dotowana przez Brukselę albo ta taniość wynikała z tego, że te produkty pochodziły z rotowanych rezerw strategicznych. Nie mówiono też, że to nie rynek, ale Wspólna Polityka Rolna oparta na olbrzymich dotacjach i skutecznych mechanizmach interwencyjnych napędza produkcję żywności, że unijny rolnik otrzymuje olbrzymie dopłaty bezpośrednie, aby unijni konsumenci mieli tańszą żywność.
Gospodarzom zazdrości się dopłat bezpośrednich
Z chwilą wejścia Polski wraz grupą państw w 2004 roku do Unii, wsparcie dla rolnictwa spadło, ale nadal Wspólna Polityka Rolna ma duże znaczenie. Jednak to, że polscy rolnicy otrzymali znaczące wsparcie z Unii Europejskiej jest obiektem zazdrości wielu rodaków. Wypomina się im m.in. dopłaty bezpośrednie, a przecież są to pieniądze, dzięki którym żywność jest tańsza.
Czy 170 tys. gospodarstw rolnych jest mniej ważne niż dziki?
Obecnie z racji wojny z ASF posypały się gromy na głowy rolników – producentów trzody chlewnej. Bowiem jakoby to wyłącznie rolnicze lobby stoi za masowym i niehumanitarnym odstrzałem dzików. I jakoby można walczyć z ASF bez znaczącej redukcji dzików. Czy ci co głośno krzyczą nie biorą pod uwagę, że ASF może być gwoździem do trumny dla około 170 tysięcy gospodarstw. Zapomina się też, że wielu rolników z obszarów zagrożonych i zapowietrzonych głęboko przeżyło likwidację – poprzez utylizację – swoich zdrowych stad.
Czy hossa na Fonterrze przełoży się na wyższe ceny skupu mleka?
W mleczarstwie powiało optymizmem. Na nowozelandzkiej giełdzie Fonterra znowu podrożało znacząco mleko w proszku – o ponad 10 procent, po raz kolejny zdrożało masło – o ponad 4 procent.
Nasz komentarz: dlaczego hossa przyszła tak późno i kto na tej spekulacyjnej grze zarobił? Owszem, hossa oznacza, że muszą wzrosnąć ceny skupu i ceny zbytu. Chociaż wzrost tych ostatnich będzie bardzo hamowany przez wielkie sieci handlowe. Hossa niechybnie też sprawi, że nasili się walka o mleko, oczywiście walka o nie swoje mleko.
Paweł Kuroczycki
Redaktorzy naczelni „Tygodnika Poradnika Rolniczego”
Fot. NAC Narodowe Archiwum Cyfrowe