StoryEditorRodzina

Agnieszce spod Zgierza obrazy rodzą się w ustach

07.06.2019., 16:06h
Do czego służą usta? Do delektowania się potrawami, do całowania, do opowiedzenia bliskim, co nas dziś spotkało, i do malowania. Czasem szminką, a czasem pędzlem. Zwłaszcza wtedy, kiedy nie możesz go utrzymać w dłoniach.

Obrazy rodzą się jej w ustach

Nick Vujicic, Swapna Augustine. To nazwiska znanych na całym świecie ludzi, którym nieprzewidywalna natura poskąpiła rąk. Nick jest Australijczykiem. Nie ma nóg ani rąk. Skończył studia, jeździ na odczyty, głosi kazania, motywuje do życia tych, którym doskwierają różne braki. Swapna nie ma rąk, ale ma ogromny talent. I do perfekcji doprowadziła umiejętność operowania pędzlem trzymanym między palcami stóp. Maluje, pisze na komputerze, odbiera telefony. Wydaje się wam, że tacy niezwykli ludzie żyją gdzieś daleko w świecie? Niekoniecznie. W Mąkolicach pod Strykowem mieszka i maluje ustami Agnieszka Sapińska. A jej olejny obraz z bukietem polnych kwiatów powiesiłabym nad swoim łóżkiem natychmiast.

Z Rynkowskim i Lindą

Agnieszka wita się ze mną w drzwiach lekkim ruchem ramienia. Podobnym ruchem przymyka drzwi. Siadamy w pokoju z kominkiem i ścianami obwieszonymi jej pejzażami, bukietami, abstrakcjami. Trochę boję się, że trudno będzie się nam rozmawiało. Dziecięce porażenie móz­gowe pozbawiło Agnieszkę panowania nad rękoma i mięśniami potrzebnymi do sprawnego komunikowania się. Robię więc szybki, ale skuteczny zabieg. Na chwilę wychodzę ze swoich butów i, słuchając z trudem artykułowanych sylab, próbuję poczuć się jak ona. Zabieg działa. Kiedy na chwilę spróbujemy przyjąć czyjś punkt widzenia, łatwiej go nam rozumieć. Także w sensie dosłownym.

Skąd ta „przytulona” fotka z Rynkowskim? – pytam o najważniejsze zdjęcie na kominku.

Poznanie go było moim wielkim marzeniem. Miałam kiedyś piękną wystawę w foyer Teatru Wielkiego w Łodzi. A w teatrze akurat trwał koncert Rynkowskiego. Mój znajomy z Łodzi, który pomógł mi zorganizować wystawę, wiedząc o moich marzeniach, zerwał nagle ze ściany jeden z obrazów i kazał iść ze sobą do Rysia. To były trzy kalie. Jak je zobaczył, już był nasz. Była tam znana fotografka. I zrobiła mi całą sesję z nim – mówi rozbawiona Agnieszka o wydarzeniach sprzed dwudziestu lat.

Kilka lat później robiła wystawę w rodzinnym Piątku. Powiedziała kilku znajomym, że zaprosiła też Ryszarda Rynkowskiego. Nikt jej nie wierzył. A potem zbledli, kiedy zobaczyli go w drzwiach.


Artystka podczas pracy. Po kilku godzinach takiego przechylania się między paletą a sztalugą Agnieszka dotkliwie czuje ból kręgosłupa. A od ściskania pędzla bolą ją zęby
  • Artystka podczas pracy. Po kilku godzinach takiego przechylania się między paletą a sztalugą Agnieszka dotkliwie czuje ból kręgosłupa. A od ściskania pędzla bolą ją zęby
Agnieszka ma też sentyment do Bogusława Lindy. Mówi, że swoją pierwszą pracownię wymalowała jego wizerunkami. Lata później pojechała na plener malarski do Krakowa. Mieszkali w hotelu. Ówczesny chłopak, a dziś narzeczony Agnieszki powiedział, że widział Lindę i umówił go na wspólne zdjęcie. Agnieszka mało nie połamała nóg, biegnąc na to spotkanie.

Żyła dzięki kredkom

Agnieszka jest dziś stypendystką stowarzyszenia VDMFK w Lichtensteinie. które zatrudnia osoby malujące ustami i stopami. W odruchu można by powiedzieć, że niepełnosprawne, ale czy powinno się tak mówić o kimś, kto maluje martwą naturę oraz pejzaże – i to bez użycia rąk?

Jestem tam zatrudniona. Malujemy obrazy, które potem drukuje się na kartkach pocztowych albo trafiają do kalendarzy. Ale nie ma żadnego malowania pędzelkiem przytwierdzonym do czoła czy do kciuka. Malować można tylko ustami albo stopą. Nie mogę mojego obrazu sprzedać żadnej innej firmie. Nie mogę namalować na przykład obrazu do reklamy. Ale mogę malować do prywatnej sprzedaży – opowiada Agnieszka.

Jeśli dziś jej obrazy zdobią wydawany w wydawnictwie Amun w Raciborzu kalendarz, talent musiał dawać o sobie znać wcześnie.

Od dziecka ciągnęło mnie do kredek. Miałam zwykłe, drewniane. Nie to, co teraz, sto kolorów. Spędzałam z kredkami całe godziny. Farb nie mieliśmy – wspomina dzieciństwo.


Ten las to pierwszy jej olej na płótnie. Namalowała go, kiedy była dwudziestolatką
  • Ten las to pierwszy jej olej na płótnie. Namalowała go, kiedy była dwudziestolatką
Urodziła się z dziecięcym porażeniem mózgowym po trudnym wielogodzinnym porodzie. Ale nie od razu było widać uszkodzenia.

Doszłam do siebie i lekarz wypisał zdrowe dziecko ze szpitala. Ale kiedy mnie porównywano z rówieśnikami, wypadałam słabiej. Inne dzieci już wstawały, machały rękoma, a ja byłam „dziwna”. One trzymały głowę, mi głowa „leciała”. Od dziecka szpital za szpitalem. Czasem po pół roku. W jednym z ośrodków leczono mnie relanium. Od leków nie mogłam chodzić – mówi Agnieszka i słyszę, że przełyka łzy.

Biedny dwa razy traci

Szkołę zaczęła w wieku siedmiu lat, ale z indywidualnym nauczaniem. Przyjeżdżało do niej kilka nauczycielek, ale Agnieszka czuła, że pedagodzy nie zawsze robią to z przyjemnością i zaangażowaniem. Miała problem ze wzrokiem, więc nie czytała za dużo. Ale rysowała.

Kiedy padał deszcz, czubkiem buta robiłam na dziadkowym podwórku dziesiątki rysunków. Nie mam zdjęcia, nie mieliśmy wtedy aparatu. Ale widziałam podziw w oczach mamy. Szkoda, że nie rozpoznała we mnie talentu i nie posyłała na zajęcia plastyczne – wspomina mąkolicka artystka.

Skończyła podstawówkę. Dobry znajomy pomógł jej dostać się do do liceum plastycznego w Łodzi. Mama chciała opłacać jej mieszkanie. Agnieszka miała tam mieszkać z koleżanką. Ale koleżanka odmówiła, projekt nie wypalił. Jeździła tam tylko tydzień. Po kilku latach dostała kolejny prezent od losu. Ten sam znajomy załatwił jej miejsce na wykładach na Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.

Wybrałam malarstwo i historię sztuki. Ale okazało się, że nie poradzę sobie z dojazdami. Mama nie miała możliwości mi pomóc, nie znałam jeszcze Piotrka (narzeczonego), a na koleżanki już liczyć nie chciałam. Dostałam na tacy dwie nieprawdopodobne okazje od życia. I nie skorzystałam z nich. To proszę sobie wyobrazić, jak musiało być ciężko u nas w domu – mówi, żałując jaby niekoniecznie siebie, ale wszystkich innych, którzy mają podobnie, a których rozumie.

Kiedy ktoś mówi, że ma dobrze, Agnieszka odpowiada: „Tak? Okej, bierzesz moje kłopoty, moje problemy, moją rentę, mój ból? I jeszcze pędzel w zęby? Zamieniamy się?”.

Jestem zawzięta

Dosyć o trudach, czas na to, co urzeka moje oczy od godziny. Agnieszka maluje wszystko, ale najchętniej kwiaty. Pierwszy prawdziwy obraz olejny namalowała na warsztatach w Łęczycy.

Najpierw przepuścili mnie przez ceramikę. A potem instruktorka powiedziała do mnie: „Ty to musisz malować!”. Zaczęłam od malowania ceramicznych garnków. Potem próbowałam suchymi pastelami trzymanymi stopą. A potem pierwszy obraz na sztaludze – las. Ten, co tu wisi, to już kopia, bo oryginał jest u mamy – wspomina.

Tu las, tam maki. Maki mają dużo kolorów, więc dużo warstw. A olej to nie akwarelka, nie wysycha w pięć minut. Więc takie maki powstają tydzień. Agnieszka pracuje dużo.

Jestem zawzięta, jak już zacznę, nie mogę skończyć. Nawet do toalety nie wychodzę. Często kończę w nocy – opowiada.


Agnieszka jeździ konno. Jak mówi, z dwóch powodów – dla zdrowia i dla przyjemności. Gdyby miała większe możliwości finansowe, robiłaby to częściej
  • Agnieszka jeździ konno. Jak mówi, z dwóch powodów – dla zdrowia i dla przyjemności. Gdyby miała większe możliwości finansowe, robiłaby to częściej
Maluje rzutami. Przez cztery miesiące intensywnie dla wydawnictwa, potem – miesiąc, dwa odpoczywa. W tym czasie maluje dla siebie, a potem to wystawia. Wystawione obrazy można kupić.

Agnieszka prowadzi do swojej pracowni. To ulubione miejsce w jej domu.  Tam odcina się od trudnej szarej rzeczywistości, malując i słuchając muzyki lub siedząc przed komputerem.

Przy mnie siada na obrotowym krzesełku, chwyta ustami długi pędzel, macza w farbie. I wykonując finezyjny taniec głową, kładzie kolorowe plamy na płótnie. Śmieje się. A ja zdaję sobie sprawę, że mówiła uśmiechniętym tonem przez ostatnie dwie godziny rozmowy. Nawet wtedy, kiedy było o samotności, niedostatkach i niewykorzystanych szansach.

Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
21. listopad 2024 12:13