StoryEditorŻycie wsi

Aniołowie rodzą się w Dobkowie

24.12.2018., 09:12h
Wielki liść łopianu, obok mniejszy – klonowy. Błyszczą, jakby ledwo co spadł letni deszcz. W splotach nerwów wydaje się wciąż tętnić życie. Tylko jakieś cięższe, bardziej chłodne i śliskie. Znajdziecie je w cudach Bogusławy Rudnickiej z Dobkowa. Jej galeria „Pod Aniołem” to prawdziwa przystań dla ducha.
Odtwarzam to, co stworzyła natura. To liść słonecznika odciśnięty w glinie. A ten? Rabarbar. Proszę dotknąć, odzwierciedlone rzeczywiste unerwienie – wyjaśnia Bogusława Rudnicka, podając glinianą paterę.

Lepi prosto z palców

Ceramiczny liść jak żywy – nie tylko za sprawą życiodajnego unerwienia, ale i kolorów, i form. Tych drugich Bogusława nie używa. Ma raczej formę w głowie, sercu i między palcami. To one nadają kształt jej niezwykłej ceramice.

W sklepach? Forma i tysiące jednakowych przedmiotów. A tu – rękodzieło. Ręka ludzka nie jest w stanie zrobić dwóch jednakowych rzeczy – chwali się.

Jej naczynia możesz umyć w zmywarce. Możesz w nich upiec sernik i podgrzać zupę w mikrofalówce. Wszystko to za sprawą wyjątkowego tworzywa, jakim jest niezwykle trwała glina szamotowa. Jej skład jest tajemnicą artystki. Bogusława z takiej gliny lepi kubki, patery, brytfanny. Potem zostawia je na dwa tygodnie do wyschnięcia. Odparowane, popielate w swej nagości kształty piecze potem przez dziesięć godzin w specjalnym piecu w 900 stopniach. Wypalone naczynie robi się bardziej beżowe. Na takim tle lądują wzory malowane szkliwem. Pomalowaną skorupę znów trzeba „upiec” – tym razem już w prawdziwym piekle – 1250 stopniach. Matowy wcześniej barwnik robi się wtedy szklisty i lśniący.

– Świetnie przechowuje się w tym masło, nie jełczeje. A kawa w moim kubku jest ciepła dużo dłużej niż w porcelanowej filiżance. Glina łatwo przyjmuje ciepło i je kumuluje – zachwala szamotową glinę artystka.



  • Bogusława Rudnicka ze swoimi aniołami. Mówi, że to na ich skrzydłach ruszyła po nowe życie

Ale na półkach w pracowni w Dobkowie to nie naczynia są głównymi bohaterami. Pieczę nad nimi, nad pracownią i, jak opowie zaraz Bogusława, nad jej rodziną, sprawują anioły. To dzięki nim Rudniccy poczuli gliniane przeznaczenie. A właściwie dzięki jednemu, który zmaterializował się kiedyś w rękach Bogusławy.

Glina – anielska rzecz

– Każdy ma jakieś swoje problemy. Zaczęło się od biedy. Pochodzę ze Strąkowej pod Ząbkowicami Śląskimi. Szybko stamtąd uciekłam, szukając dachu nad głową. Z mężem osiedliśmy 30 lat temu w Dobkowie, w domu mojej ciotki. Ale wodę bieżącą mamy dopiero od dziesięciu lat. Dom był jak arka Noego, sypiący się mur pruski, wychodek – na zewnątrz – zmienia ton Bogusława.

Nagle przenosi się do innego świata. Takiego, w którym rodzina z trojgiem dzieci musi przeżyć za 40 złotych dziennie. W którym z tęsknoty za kawałkiem szynki dziecko obiera jabłko i każe matce wyobrazić sobie, że to wędlina. A na remont dorabia się ze sprzedaży zbieranych od rana ślimaków.

Kiedy była bez pracy i w kiepskiej kondycji psychicznej, trafiła na warsztaty. Hieronim, młody instruktor, powiedział jej „Pani Bogusiu, pani ma talent”. A lepienie ją wyciszało, poprawiało nastrój. Między najczarniejszymi myślami pojawiła się i ta: „Czemu nie ja?”. Jeździła po nauki do lokalnego rzeźbiarza do Świebodzic.



  • W tej pracowni powstają cuda sprzedawane nie tylko w Dobkowie, ale i w galeriach sztuki w największych miastach

Zaczęła lepić anioły, a z czasem – ceramikę użytkową. Dostała od miejscowego przedsiębiorcy pierwsze poważne zamówienie.
Nie spała dwa tygodnie, a zamówienie oddała na dwie godziny przed terminem. Kupiła pierwszy piec, z pomocą córek Karoliny i Agaty postawiła jeden budynek, potem drugi. Podłoga w nich – z cegieł z rozbiórki. Ściany wysadzały kamieniem znalezionym w okolicy.

Jest klimatycznie, gustownie i ciepło. Od trzaskającego w kominkach ognia i od ciepłej duszy Bogusławy. Ona sama ma pewność, że sporo zamieszały w jej życiu anioły. Kiedy zaczynała przygodę z gliną, którejś nocy obudziło ją szarpanie i głos. Wstała i zobaczyła, że pali się jej pierwszy piec.

Anioł otwiera kieszenie

Od początku swoje anioły dawała na licytację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy w sąsiednim Wojcieszowie.

Wchodzę na salę, słucham, a tam ludzie się przebijają – 300, 700, 1000 złotych. Moje anioły za taką cenę! Ludzie wiedzą, przez co przeszłam, z czego wyszłam, może dlatego. Kiedy cała sala kiedyś wstała, prawie zemdlałam ze wzruszenia. Nie wiedziałam, że taką wartość może mieć dla ludzi anioł!



  • Większość ceramiki wychodzi spod palców Bogusławy, ale produkty sygnowane są znakiem RR – Rodzina Rudnickich

W galerii „Pod Aniołem” z córkami robi warsztaty ceramiczne. W księdze podziękowań uczestnicy piszą jej potem, że dziękują za naukę cierpliwości. Bogusława uważa, że glina jej uczy. Zwłaszcza kiedy pracuje się z niepełnosprawnymi.

Robimy tu wszystko etapami. To nie jest tak, że „kopiuj – wklej” i masz. Tutaj musisz się uczyć pracy. Nie zrobisz – nie będziesz miał. Ale też uczymy, że może się nie udać, bo tak się czasem w życiu dzieje. Ale wtedy trzeba wstać i próbować dalej. Nie poddawać się – kolejny raz wygłasza swoje motto.

Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
23. listopad 2024 05:33