Współczesna nauka wprawdzie zna antybiotyki, czyli substancje do zwalczania szkodliwych bakterii. Co kilka – kilkanaście lat opracowuje coraz nowsze, skuteczniejsze ich generacje. Jednak istnieją dziś takie bakterie, które wykazują odporność nawet na antybiotyki ostatniego rzutu, czyli najsilniejsze nam znane. Infekcja taką bakterią nie musi prowadzić do śmierci, ale może być czynnikiem decydującym w istotny sposób o życiu. Niedające się opanować zakażenia – a takie są powodowane przez owe bakterie – dyskwalifikują na przykład czekających na przeszczep pacjentów.
Trochę statystyki
Europejczycy nie tylko nadużywają, ale też bardzo różnią się w użyciu antybiotyków. Wpływ na to ma z pewnością sytuacja gospodarcza poszczególnych krajów. Zgodnie z danymi Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), stosując wskaźnik będący przeliczoną dzienną dawką antybiotyku na 1000 mieszkańców, najniższy wskaźnik (10) notuje się w Rosji. W roku 2014 nieco tylko więcej odnotowały Holandia i Litwa. Najwyższy wskaźnik (34,1) dotyczy Grecji. W Polsce trudno mówić o zadowalającej sytuacji – plasujemy się na poziomie 22,8.
Nie ten lek, nie ta choroba
Co to w ogóle znaczy nadużycie lub niewłaściwe stosowanie antybiotyku? I jak rodzi się nowy lekooporny szczep bakterii?
W takich przypadkach doprowadzamy do powstania bakterii opornej na lek. Może to być nowa, silniejsza jej postać, której antybiotyk już nie szkodzi. Ale może też skończyć się powstaniem bakterii, która produkuje substancje zwalczające antybiotyk, czyli pozbawiające go leczniczej mocy. Co więcej, bakterie taki gen oporności przekazują nie tylko swoim „dzieciom”, ale także innym bakteriom!
Jak to się odbywa? Boli nas gardło, ponieważ dopadł nas jeden z niezliczonych wirusów lubiących się tam osiedlać i powodować nawet trzytygodniowe bolesne infekcje. My, bez konsultacji z lekarzem, sięgamy po antybiotyk. Co się wtedy dzieje? Antybiotyk, nie mając czego zwalczać (bo przecież nie potrafi walczyć z wirusem), zabiera się za bakterie, które w naturalny sposób mieszkają w naszym ciele. Albo te pożyteczne, albo te, które nie wywołują chorób. Bakterie włączają wtedy stare, znane nauce mechanizmy przystosowania i w którymś momencie produkują taki swój szczep (odmianę), która zaczyna opierać się antybiotykowi. A po jakimś czasie zaczynają przekazywać tę cechę wszystkim innym bakteriom. W taki sposób z dotychczas pożytecznych mieszkańców naszego ciała czynimy potwory. Gdyby antybiotyk walczył z przypisaną mu bakterią, ten proces odbyłby się na małą skalę i był łatwy do opanowania.
Nie w porę, za krótko
Kiedy z obolałym gardłem albo innym objawem udamy się do lekarza, ten po wnikliwym badaniu, może stwierdzić jednak bakteryjną infekcję i przepisać nam odpowiedni antybiotyk. My zaczynamy go brać, ale któregoś dnia zapominamy dawki, bierzemy podwójną albo, co się często zdarza, kończymy terapię wcześniej, niż przewidują wskazania lekarza lub producenta. Dzieje się tak często, kiedy zaczynamy się czuć dobrze i wydaje się nam, że niepotrzebnych jest nam na przykład sześć ostatnich dawek leku. W takim momencie także przyczyniamy się do tworzenia lekoopornych szczepów bakterii. Szkodliwe bakterie są bowiem niszczone, ale połowicznie. To sprawia, że leczenie trzeba ponawiać. A przedłużające się poddawanie szkodliwych bakterii działaniu antybiotyku, zgodnie ze wspomnianym już naturalnym mechanizmem, powoduje wykształcenie szczepu, który w końcu oprze się lekowi.
Karolina Kasperek