Raczcie się, dusze, bożym obiadem!
Siedemdziesięciopięciolatek, mieszkaniec Gąsek pod Ostrołęką. O sobie mówi „prosty chłop”. Jest dziś najstarszym znającym i praktykującym pradawny wielkopostny i adwentowy obrzęd bożego obiadu. Na całym świecie czyśćcowe dusze chyba tylko w Gąskach znajdą takich orędowników. Czesław wierzy, że rytuał bożego obiadu ulży ich mękom. Do niego uciekają się zresztą nie tylko one, ale i liczni żywi. Badacze kultury, etnografowie i miłośnicy ginących tradycji co roku spieszą do Gąsek, żeby chłonąć żywą historię i uczyć się śpiewów za dusze.
Śpiewnik na tysiąc stron
Boży obiad to prawdziwa uczta – trwa dwa dni. Od soboty do niedzieli na tydzień przed Niedzielą Palmową. Zaczyna się koło godziny 9.00, 10.00 mszą świętą. Ale nie zwyczajną, lecz żałobną. I wszystko przebiega tak, jakby żywi żegnali kogoś, kto jeszcze przed chwilą był między nimi.
Po różańcu jeden z uczestników bierze krzyż i prowadzi grupę śpiewającą „Kto się w opiekę” w kierunku kapliczki ustawionej w miejscu, w którym w XIX wieku na sośnie objawiła się Matka Boska. Spod kapliczki idą, śpiewając pieśni wielkopostne, do miejsca bożego obiadu. Kiedyś to był jakiś dom we wsi. Dziś grupa liczy tylu uczestników, że spotykają się w sali szkolnej. Przed „obiadowy” dom zawsze wychodzi gospodarz miejsca. Też trzyma krzyż.
- Na boże obiady zjeżdżają się zainteresowani zanikającym obrzędem, m.in. działacze stowarzyszenia „Trójwiejska” z Gdańska, ale też osoby z Białorusi, Ukrainy, a nawet odległej Afryki
Ostateczne rzeczy
– Jest wtedy takie przywitanie krzyża kościelnego z domowym. Krzyże pochylają się ku sobie. I śpiewamy „Zbliżam się, k’Tobie, Jezu mój kochany. Całować ciężkie i nieznośne rany...” – przytacza słowa pieśni Czesław i w mgnieniu oka z recytacji przechodzi w lament. Zawodzącym głosem w smutnej tonacji wyśpiewuje hymn do każdej z części umęczonego ciała Zbawiciela. By przez każdą z nich osiągnąć zbawienie i wieczną szczęśliwość.
Żałobnicy wchodzą do sali i zasiadają za stołami, a raczej ławkami. Każdy ma przed sobą śpiewnik. Przewodnik grupy swoimi słowami wita zebranych, prosi o zachowanie powagi.
„...Rozważać będziemy mękę Pańską, kruchość naszego żywota na ziemi oraz ostateczne rzeczy człowieka, to znaczy śmierć, sąd Boży, niebo albo piekło...”, słyszą zebrani. A potem wzywają Ducha Świętego słowami hymnu „O Stworzycielu Duchu przyjdź”.
- Czesław Bacławski podczas zeszłorocznego bożego obiadu w parafii Dąbrówka, do której należą Gąski. Jest głównym kantorem i najczęściej przewodzi całemu obrzędowi, niosąc krzyż
Jeszcze tylko „Krzyżu Chrystusa, bądźże pozdrowiony” i zaczynają śpiewać po kolei msze żałobne. Po pierwszej mszy – druga tajemnica Różańca. Po niej okazuje się, że to już dwunasta i najwyższy czas na Anioł Pański. I zaraz przerwa, ale musi ją poprzedzić „Wieczny odpoczynek...”.
Tak śpiewają, śpiewają msze żałobne, byle do godziny trzeciej, o której odprawiają drogę krzyżową. Czesław kolejny raz daje próbkę śpiewu. Przerywam mu po jakichś trzech minutach, ale czuję, że nie trafiłam na końcówkę. Nie mylę się – pieśń ma, bagatela, siedemdziesiąt pięć zwrotek. Jedną taką śpiewają przez godzinę.
Z kartek – do nieba
Boży obiad to maraton dla najwytrwalszych. Po drodze krzyżowej robią krótką przerwę na posiłek w ciszy i dalej do pieśni. W kolejce już czekają dwie części Gorzkich żali. Potem znów wielozwrotkowe pieśni o męce Pańskiej. Po nich przerwa, ale niebezczynna. Tną zeszyty na małe karteczki i każdy wypisuje na nich imiona swoich bliskich i dalszych zmarłych. Po przerwie śpiewają pieśni o sprawach ostatecznych, a między nimi prowadzący, często Czesław, odczytuje imiona z kartek. Nazywają to wypominkami.
Śpiewy i modlitwy trwają nawet do 3.00, 4.00 w nocy. Rano w niedzielę spotykają się i znów z pieśnią na ustach idą ze szkoły do kościoła na mszę.
Drugą godzinę rozmawiam z Czesławem o sprawach ostatecznych, więc nie sposób nie zapytać o to, czy wierzy w piekło i jak je sobie wyobraża.
- Pieśni żałobne i modlitwy mają przynajmniej dwieście lat. Czesław czyta je ze śpiewników i książeczek równie starych
– Wierzę, bo to jedna z podstawowych prawd katechizmowych. Czy się boję? Toć pewnie! Ale bym nie życzył nikomu tam trafić. Pani zadaje takie pytania, a ja tu taki chłop od pługa. Ja wiem, że jestem mały pionek na dużej szachownicy. Opiekowałem się w przeszłości chorym. On powiedział mi w szpitalu: „Wiesz, to będzie tak, jak w wojsku. Każdy żołnierz ma swoją kartę. Na jednej stronie piszą wyróżnienia, na drugiej kary. Żołnierz idzie i prosi dowódcę o urlop. Jeśli ten go nie zna, to każe mu stanąć do raportu, przynieść kartę. Żołnierz ubiera się w strój wyjściowy, a dowódca czyta kartę. Jeśli jest dużo wyróżnień, dowódca da mu ten urlop. Ale jeśli jest tam pusto, a sporo kar, to go nie dostanie. Najcięższy grzech? Komuś krzywdę zrobić. Różną, nie tylko życie odebrać. A piekło? Nie wyobrażam sobie. Mam o nim książkę. Ale nie chcę za bardzo czytać, nie chcę rozmawiać o piekle. Trzeba myśleć o dobrych rzeczach. I dobrze się sprawować.