Rok dobiegł końca i skończył się nasz cykl, w którym prezentowaliśmy wam sylwetki dwunastu dziewczyn z kalendarza, który „Tygodnik Poradnik Rolniczy” wydał we współpracy z firmą Ursus. Dwanaście miesięcy to dwanaście różnych opowieści, z których wyłoniły się pasjonujące postacie kobiet. Dałyście się nam poznać jako odważne, aktywne i żądne nowych doświadczeń. Uczestnictwo w konkursie najczęściej podpowiadała wam rodzina. Większość z was robiła zdjęcie na ostatnią chwilę, wysyłając je do nas przysłowiowym rzutem na taśmę, i nie bardzo wierząc, że z tej zabawy coś wyniknie. A potem, kiedy okazywało się, że rzeczy dzieją się naprawdę, dostawałyście wiatru w żagle i odważnie promowałyście wśród znajomych swoje kandydatury. W Lublinie, w siedzibie Ursusa, pozowałyście ze spokojem profesjonalistek. Nawet jeśli w duchu drżałyście o efekt, nie dałyście tego po sobie poznać. Dla wszystkich was sesja w Lublinie była istotnym doświadczeniem – dowiadywałyście się sporo nie tylko o stroju, kolorach, czy makijażu, ale też o samych sobie. Ale nie wszystkim wygranym w konkursie dane było znaleźć się w kalendarzu. Jedna z was musiała zrezygnować z wyjazdu do Lublina. Dziś dzieli się z wami swoimi marzeniami, planami na życie i opowieścią o swojej codzienności.
Kocham pracę z ludźmi
Angelika ma 27 lat. Mieszka w Nieżychowie – wiosce w gminie Białośliwie pod Piłą. Z wykształcenia jest pracownikiem socjalnym. Skończyła w Pile politologię ze specjalizacją „praca socjalna.” Potem była na kierunku pedagogika opiekuńcza w Bydgoszczy. Pracowała do niedawna w Ośrodku Pomocy Społecznej. Bardzo lubiła tę pracę i czuje, że to jej powołanie.
– Musimy robić wszystko. W niektórych ośrodkach jest tak, że do różnych zadań jest kilka osób. Ktoś przyjmuje wnioski, ktoś inny – jeździ po domach. U nas – każdy pracownik ma swój teren, ale musi zrobić na nim wszystko od początku do końca. I wniosek, i wizyta, i wydanie decyzji. Jest co robić, nie pomyślałaby pani ile jest rodzin, które wciąż mieszkają bez łazienki czy nawet bez prądu – opowiada z pasją Angelika.
Namówił ją mąż
Kiedy się na nią patrzy, nie dziwi fakt, że zainteresowała się wzięciem udziału w konkursie na dziewczynę z kalendarza. Wysoka, szczupła, na oko oceniam, że nosi rozmiar 36. Ale natychmiast przyznaje się, że konkurs był raczej inicjatywą męża.
– To mąż wyczytał. Bo ja przeglądałam i jakoś tak zatrzymałam się na kulinariach, konkurs mi umknął – wspomina wydarzenia sprzed roku.
– Moją uwagę przykuł motyw ciągnika. Przypomniałem sobie inny konkurs w „Tygodniku Poradniku Rolniczym” – „Moja sześćdziesiątka” – w którym trzeba było opowiedzieć historię związaną z ciągnikiem. Do dziś nie mogę odżałować, że nie wygrałem! Może dlatego tak mi zależało, żeby Angelika wzięła udział – opowiada mąż Mateusz.
Niemal na ostatnią chwilę ruszyli do starego ursusa 330-tki, rocznik Mateusza, 1987. Kiedy robili zdjęcie, kilkumiesięczny Franek spał obok w wózku.
– Wianek uplotłam sama z tego, co na łące za domem. Żeby wyglądało letnio. Założyłam koszulę – lubię koszule – i kalosze. Zdjęcia robiliśmy aparatem, na tle czereśni – opowiada Angelika.
W mailu otrzymała powiadomienie, że zakwalifikowała się do konkursu. Ruszyło głosowanie – i przez nie też przeszła zwycięsko. Lato się kończyło, Angelika już snuła wizje sesji. Ale chwilę później okazało się, że trzeba będzie pojechać na drugi koniec Polski.
– Nie miałam wtedy z kim zostawić Franka, a nie chcieliśmy z półrocznym jechać taki kawał drogi. Moja mama akurat miała ważne zobowiązanie, potem okazało sie, że może zostać, ale ja już zdążyłam odwołać mój udział. Trochę było mi żal. Bo już przecież pytano mnie o rozmiar odzieży, butów. – Angelika tłumaczy roszady, jakie czasem funduje nam życie i dodaje: „Może jeszcze kiedyś mi się uda?”.
Ale nieziszczona sesja w Lublinie nie byłaby jej pierwszą. Kiedy kilka lat temu szła do ślubu, wcześniej zajęła się nią fryzjerka i kosmetyczka.
– Wtedy makijaż był mniej „kalendarzowy”, raczej delikatny, stonowany. Na co dzień nie maluję się, jeśli już, to błyszczyk. Ale na większą okazję maluję rzęsy i usta. Pozwalam sobie wtedy nawet na fuksję – mówi nieśmiało.
Wie, że podobnie jak jej poprzedniczkę – dziewczynę grudnia – trudno byłoby ją ubrać w plisowaną spódnicę sięgającą za kolano. Angelika lubi krótkie spódniczki, motywy ludowe w odzieży, ale przede wszystkim – kupowanie w second-handach.
– Nauczyłam już męża, że rzeczy z lumpeksu są najlepsze. Jest tanio, a można znaleźć świetne tkaniny, wzory, znane marki – cieszy się.
Nie czyta tzw. kobiecych gazet, woli książki. Do niedawna uwielbiała miłosne, ostatnio koleżanka poleciła jej kryminały. W internecie czasem szuka, jak każda i każdy z nas, plotek o gwiazdach. Ale interesuje ją też moda i rękodzieło. Uwielbia robić ozdoby świąteczne – stroiki, choinki, wianki. Nie tylko bożonarodzeniowe, ale i wielkanocne.
Na przyjemności, póki co, z trudem znajduje czas. Sporo go pochłania dwuletni Franek, ale i praca w gospodarstwie teściów, którzy prowadzą hodowlę bydła mlecznego. Przy trzystu sztukach bydła jest co robić. Karowscy mają nadzieję, że wkrótce tej pracy będzie nieco mniej – właśnie planują zakup robota udojowego.
Karolina Kasperek