„Przyglądam się Tobie, Jezu Chryste Frasobliwy. Wydajesz się być bardziej człowiekiem aniżeli Bogiem. Widać, że się z czymś zmagasz, rozpaczasz, frasujesz... Siedzisz tu taki samotny, niemający znikąd pomocy, poniżony, pozbawiony godności... A równocześnie swym niemym gestem, w skulonej pozie, mówisz przechodzącym obok o zatroskaniu Boga nad trudem ludzkiego życia…”.
To nie modlitwa ani też początek pasyjnego rozważania ze stacji Drogi Krzyżowej. Tak zaczyna się jeden z tekstów na stronie prezentującej twórczość Jacka Jancelewicza. Dziś Chrystus Frasobliwy to jego najukochańsza forma rzeźbiarska. Jacek czuje z nim szczególny związek.
Ze scyzorykiem w ręku od małego
Urodził się we wsi nieopodal – w Glewicach, w których dziadek, zesłaniec z Kresów, dostał gospodarstwo.
– Z życia wiejskiego pamiętam wolność. Nie było mnie czasem w domu od świtu do nocy. Kochałem las i kochałem chodzić sam. Nawet marzyłem o tym, że kiedyś zamieszkam w lesie, w szałasie. Przyroda mnie inspirowała. W Glewicach był staw. Uwielbiałem strugać łódki z kory, puszczałem je na stawie. Strugałem też gwizdki, proce, łuki – takie beztroskie życie wiejskiego chłopaka. Uwielbiałem towarzyszyć wujkowi Ryśkowi w jego gospodarskich pracach. Pamiętam, jak robiliśmy drewniane grabie, te strugane zęby, każda taka rzecz miała duszę. Tego nie znajdziemy dzisiaj w fabrycznych przedmiotach. Czasem szkicowałem ołówkiem otoczenie. Bywało, że szkicami czasem ktoś się zachwycił – wspomina Jacek.
Kiedy miał dwanaście lat, rodzina przeniosła się do Goleniowa, do mieszkania w bloku, które wydało się Jackowi więzieniem. Jego brat zaczął chodzić do miejskiego domu kultury na zajęcia rzeźbiarskie i któregoś razu pojawił się z nim Jacek.
– Zacząłem od jakichś prostych masek, twarzy w deskach. Uczyliśmy się, jak wyrzeźbić oczy, nos. Uczył nas Stanisław Szulc, nasz mistrz. Też pochodził z Kresów. Skończył rzeźbiarstwo na ASP w Poznaniu. Jest autorem tryptyku w kościele św. Katarzyny w Goleniowie. Właśnie jemu zawdzięczam moje życie związane z rzeźbą. Przez pracownię przewijało się wielu chłopaków, ale ja okazałem się najwierniejszy. W pracowni siedziałem od świtu do nocy, miałem nawet swój klucz – opowiada.
- Jacek nie potrafi dziś przeżyć dnia bez dłuta. Najchętniej wydobywa nim z drewna figury zafrasowanego Chrystusa
... z rybakiem na podium
Szybko dorobił się prawdziwego trofeum – własnego kompletu dłut znanej czeskiej marki. Mistrz aktywnie promował swoich uczniów, między innymi co roku wystawiając rzeźby swoich podopiecznych na przeglądach na Zamku w Szczecinie.
– To było bardzo budujące doświadczenie. Co roku dostawałem imienne zaproszenie na wystawę. Czułem się ważny, moje rzeźby oglądali ludzie z całego województwa. Większość chłopaków rzeźbiła „pod mistrza” – głównie rybaków w kapeluszach, raczej uproszczone, ludowe kształty – wspomina.
Jacek pamięta, że któregoś roku jednej z rzeźb przyznano pierwszą nagrodę. Potem jury zdało sobie sprawę z tego, że to dzieło nie mistrza Szulca, a młodocianego ucznia. Skonsternowane, zmieniło nagrodzie rangę na niższą. Ale Jackowi została satysfakcja, że tak wysoko oceniono jego pracę. Mimo to nie trafił do liceum plastycznego, choć tak jego karierę widzieli najbliżsi.
– Namawiano mnie, ale ja byłem raczej uparty i z podręcznikami wciąż na bakier. Wybrałem zawodówkę, licząc, że szybko się usamodzielnię. Poszedłem do klasy stolarskiej, szkołę ukończyłem z zawodem stolarz meblowy. Wiedza się przydała, robiłem nawet stoliki w oryginalnych formach. Po latach dowiedziałem się, że czasem ktoś podrabiał stworzony przeze mnie model – mówi dumny.
- Talent został mu dany, jak twierdzi, „z góry”. Ale to mistrz Stanisław Szulc był tym, który ten talent z Jacka wydobył
Od stołka do świętych
Rzeźbił meble, często naśladując albo niewiele zmieniając kształty nadane drewnu przez naturę. Taborety zyskiwały nogi z powyginanych konarów, blaty powtarzały obwód pnia. Zatrudnił się w fabryce, ale stanie przy maszynie okazało się dla niego zbyt monotonne, choć dobrze się w tej pracy zarabiało. W fabryce wytrzymał rok. Potem było wojsko i znów roczny etat. W końcu uznał, że najlepiej będzie zdobywać fach u prywatnego stolarza. Zatrudnił się, mając już w głowie plan swojego warsztatu. A w międzyczasie rzeźbił dla Cepelii rybaków i inne postaci.
– Żonę poznałem jeszcze w zawodówce. Jej rodzice mieli w środku Goleniowa małe gospodarstwo. Po ślubie zamieszkaliśmy tam, a ja zorganizowałem sobie warsztat w kąciku w stodole. I tam zaczęły się bardziej rzeźbiarskiej tematy. Rzeźbiłem deski pod poroża, rzeźbione ramy. Nawiązałem też kontakt z Christianą – sklepem z dewocjonaliami. Pojawiły się zamówienia na płaskorzeźby, krzyże, postaci świętych i świętej rodziny. Kupiłem działkę w Żółwiej Błoci, postawiłem dom, pojawiły się dzieci – pełnia szczęścia – wspomina.
Chrystus zafrasowany jak my
Wtedy poczuł, że to jego przeznaczenie. Rzeźbienie świętych postaci przynosiło wyjątkową radość. Ale przyszły lata 90. ubiegłego wieku i nastąpił kryzys – rzeźby, które wcześniej schodziły na pniu, teraz czekały na klientów. Jacek otworzył swoją stolarnię i nawiązał współpracę z fabryką mebli, które eksportowano na Zachód. Znów wrócił do stolarki meblowej. W międzyczasie rzeźbił święte postaci. Robił stacje Drogi Krzyżowej, a potem był czas, kiedy krzyże wróciły do szkół.
– Robiłem krzyże w desce, w której wyrzeźbiona była twarz Chrystusa. Ciernie były najczęściej z kolców agrestu. Jak ja się zawsze pokłułem tymi cierniami! A ten Frasobliwy? Jakoś ta postać najbardziej mi pasuje. Też jestem zamknięty w sobie, rozmyślający, zafrasowany... Lubię pofilozofować. Niedawno doczytałem, że ten Frasobliwy to była jedna ze stacji drogi krzyżowej jeszcze w XVII-wiecznym Kościele! Między zerwaniem szat a przybiciem do krzyża. Wyłączyli tę stację. Nie wiem, może nie pasowało komuś? Że Bóg, Chrystus i zastanawia się jeszcze nad tym, czy to wszystko ma sens. A przecież jeszcze tuż przed śmiercią na krzyżu były słowa, które świadczyły o tym, że ma wątpliwości. To były chwile ludzkiej słabości. Jakże bliższy wydaje się Chrystus ze swoimi wątpliwościami. Martwi się, jak my, co dnia – snuje prawdziwie teologiczne rozważania Jacek.
Kilka lat temu przyłapał się na refleksji na temat cmentarzy. Że Polacy, Kresowiacy, mają żal, że dziś we mgle zapomnienia giną polskie groby na Ukrainie czy Białorusi. Jacek zdał sobie sprawę, że my, Polacy, podobnie traktujemy często groby niemieckie. Naprzeciw jego domu stał kiedyś kamienny XIV-wieczny kościół. Zburzono go za Stalina, pozostały tylko ruiny i stary cmentarz.
– Jeździłem do lasu po resztki wywiezionych stąd nagrobków i zrobiliśmy lapidarium. Wyrzeźbiłem mnicha naturalnej wielkości, który dziś jest strażnikiem tego miejsca – opowiada rzeźbiarz.
A potem wpadł na pomysł, żeby organizować we wsi żywą drogę krzyżową. Co roku przebrani mieszkańcy inscenizują ostatnie chwile z życia Chrystusa. Póki co – bez stacji z Frasobliwym. Jacek postawił też kapliczkę w środku wsi – na pamiątkę rzezi wołyńskiej.
- To mniejsza rzeźba. Taka powstaje w kilka dni. Ale Jacek rzeźbił już postaci naturalnej wielkości, a nawet większe
Bez natchnienia i pasji nie miałby takiego powodzenia
Jego kapliczki z zafrasowanym Jezusem trafiają do ludzi w całej Polsce. Jacek mówi, że ma nieustannie „wystawy u ludzi”. Stawiają jego rzeźby na podwórkach, w ogrodach, przed domami. Na słupach, ściętych drzewach, na kamieniach. Czasem – w mieszkaniach. Dziś dwóch wielkich mnichów pilnuje podwórka gdzieś na Mazurach. Ludzie znajdują twórczość Jacka dzięki stronie w Internecie, którą kilkanaście lat temu założył.Rzeźby jeżdżą też w świat. Niedawno przyszło zamówienie ze Stanów Zjednoczonych.
– Daje mi ogromną satysfakcję, że ludzi cieszą te rzeźby. Że przypominają im, że życie to nie tylko gonitwa za materią, ale coś więcej. Postać Frasobliwego sprzyja takiemu zastanowieniu – tłumaczy pomorski rzeźbiarz.
Kapliczkę z Chrystusem półmetrowej wielkości rzeźbi kilka dni. Trzy tygodnie spędza nad figurą naturalnych rozmiarów. Raz rzeźbił nawet większą. Pytam, czy kiedy rzeźbi, porywa go inwencja.
– Już dawno nie miałem takiej swobody pracy, żeby zrobić coś z wyobraźni. Rzeźbię raczej na konkretne potrzeby odbiorców. Nie ma dwóch takich samych rzeźb, to wciąż rękodzieło. Ale bez natchnienia i pasji pewnie nie miałyby takiego powodzenia – wyznaje.
Kiedyś pewien kustosz, prowadzący muzeum z figurkami Frasobliwego gdzieś na południu Polski, napisał do Jacka z prośbą o jeden egzemplarz.
– Zobaczyłem to muzeum w Internecie, zrobiło to na mnie ogromnie smutne wrażenie – żywe, jak mi się wydawało, świadectwo wiary zamknięte w szklanych gablotkach! Mam nadzieję, że ta nasza piękna tradycja stawiania kapliczek nigdy nie zostanie zepchnięta do muzeum – mówi i zdradza największe marzenie – żeby zrobić we wsi rzeźbioną Drogę Krzyżową, z postaciami naturalnej wielkości, wokół ruin kościoła.
– Dodatkowa stacja? O tym nie pomyślałem. Ta droga mogłaby mieć rzeczywiście stację z Frasobliwym. Miałoby to dodatkową niepowtarzalną wymowę – znów zafrasowuje się Jacek.
- Liczne postaci świętych zdobią też dom Jancelewiczów w Żółwiej Błoci
Karolina Kasperek
Zdjęcia: Karolina Kasperek, archiwum