Wszystkie chrześcijańskie święta pełne są symboli. Jeśli chcecie dowiedzieć się, co robiono z pisanką, kiedy spojrzał na nią mężczyzna, i kto łykał bazie kotki, przeczytajcie nasz wywiad z Michałem Pająkiem – etnografem pracującym na co dzień w gminie Lubochnia i związanym z muzeum w Tomaszowie Mazowieckim.
Wielkanoc. Wydaje się taka chrześcijańska. Tymczasem chyba jest w niej jak w mało którym święcie sporo rytuałów pogańskich?
– W obrzędach wielkanocnych jest tego mnóstwo. Choćby pisanka, która była w wielu pogańskich kulturach symbolem odradzania się przyrody do życia. Podobnie jest z palmą, która jest znana jako pamiątka wjazdu Chrystusa do Jerozolimy. Ale zielonymi gałązkami witano wiosnę na naszych terenach na długo przed chrześcijaństwem. Długo jednak jej nie święcono. To zwyczaj dopiero z przełomu XII i XIII wieku. Palmę zawsze przygotowywała kobieta. Taka palma nie przypominała dzisiejszej. Dawne palmy były wyłącznie z pierwszych kwitnących gałązek. Wierzby z "kotkami" i gałęzi borówki przyniesionej z lasu, bo ta jako jedna z pierwszych się zieleniła. Bukszpan to wynalazek XX wieku.
Co działo się z palmą przyniesioną z kościoła?
– Młode pędy miały zapewnić dobrobyt. Zatykano ją w strzechę, żeby chroniła przed burzą. Gospodarz brał małe gałązki i utykał krzyżyki z nich pod bruzdą w rogach pola, żeby chronić zboże przed gradem. Matki dawały do zjedzenia bazie kotki dzieciom jako profilaktykę bólu gardła. A gospodarze obsypywali nimi korony drzew w sadzie, żeby dobrze rodziły. Ale też młodą kapustę. Kotkami ścielono słomę drobiowi, żeby się dobrze niósł. A mali chłopcy, kiedy wychodzili z kościoła, bili się palmami, mówiąc wierszyk: "Palma bije, nie ja biję, za sześć nocy Wielka Noc". Palmą symbolicznie smagało się zwierzęta, zwłaszcza krowy, w Niedzielę Palmową albo tuż po śniadaniu wielkanocnym.
Kobiety w takim razie dzierżyły swoistą palmę pierwszeństwa. A resztą obowiązków dzieliły się z mężczyznami?
– Niekoniecznie. Pisanki mogła tworzyć też tylko kobieta. Nie mogła być wtedy w trakcie menstruacji, bo inaczej by się źle ufarbowały. I absolutnie nie mógł na powstającą pisankę spojrzeć mężczyzna! Jeśli w takim momencie wszedł przez przypadek, natychmiast musiał być odczyniony urok! A jajo trzeba było posypać obficie solą. W okolicach Lubochni pisanki wykonywano metodą batikową za pomocą narzędzi nazywanych kolczykiem, pisakiem albo pisarkiem. W naszym regionie wśród wzorów były gwiazdy, jodełki, drabinki, wiatraczki czy wzór wody. Przenoszono też wzory z koronek. Malowano na gotowanych jajach. Nie, nie zdążyły się zepsuć. Natychmiast je zjadano albo sprzedawano.
I pisanki potem do koszyczka, a z koszyczkiem do...
– A skąd! Pisanek nie święcono aż do niedawna. One służyły do obdarowywania. Dziewczyny musiały dysponować mniej więcej kopą pisanek. I jeszcze chusteczką z wyszytymi inicjałami chłopaka. Chłopcy otrzymywali pisanki zwykle w lany poniedziałek. Potem eksponowali je ustawione w kieliszkach w kredensie. Pisanki służyły poniekąd do weryfikacji przez matkę kandydatki na synową. Pisanki swoim chrześniakom podarowywali też rodzice chrzestni. I nie każdy je robił. Były od tego specjalistki we wsi, u których je zamawiano. I, nie czarujmy się, pisanki przez całe stulecia były raczej mało pieczołowicie robione. Barwniki z roślin też nie dawały takiego nasycenia, jak współczesne barwniki. Ale wierzono, że jaja najlepiej farbują się w Wielki Czwartek, kiedy na liturgię biją dzwony. A przy zdobieniu nie wolno było rozmawiać o zmarłych.
W takim razie jak wyglądał koszyczek? Czy przypominał nasz?
– W XVII, a nawet XIX wieku – w ogóle. Nie było żadnego koszyczka wielkanocnego. Mógł być co najwyżej wielki kosz – taki, jakiego dziś używamy do trzymania ziemniaków. Święconka była jednak najczęściej przygotowywana albo w przetaku, czyli dużym sicie, albo w szufladzie. Musiała ją wyściełać duża lniana serweta, nawiązująca do różnych chust z Ewangelii. Najważniejszym produktem był baranek, ale nawet nie z masła, a już na pewno nie z cukru, lecz z ciasta chlebowego. Drożdżowe i babkowe baranki to wynalazek XX-wieczny. Do święconki wkładano jaja, cały bochen chleba, sól, pieprz, chrzan, mięso, ale nie wędzone, a gotowane. I twaróg. On był stałym elementem święconki, miał zapewniać harmonię między człowiekiem a siłami przyrody. Święcenie odbywało się albo w dworze, albo w domu najbogatszego gospodarza, albo przy kapliczkach. Dziś często święci się w świetlicach wiejskich, ale nie jestem zwolennikiem tego zwyczaju. Za dużo rytuałów wyprowadziliśmy z rodzinnych domów na zewnątrz. Przyniesionej do domu święconki nie wolno było ruszyć do śniadania.
I nadeszła niedziela, czyli Wielkanoc...
– Żadnych porządków, sprzątania, nie ścielono łóżek, nie karmiono zwierząt! Gospodarze tak organizowali czas w Wielkim Tygodniu, żeby zwierzęta dostały więcej pokarmu i wody do soboty. Jedyną pracą w te dwa dni świąt mogło być posmaganie zwierząt i wrzucenie drobiowi skorupek. Stół wielkanocny stał zastawiony przez dwa dni, nie sprzątano go. Tym bardziej że wierzono, że zostawionymi pokarmami poczęstują się dusze przodków. Przy śniadaniu gospodarz dzielił jajka, składając życzenia. Jedzono suto, bo na te święta oszczędzano przez cały Wielki Post. Ale baby drożdżowe były raczej z ciasta chlebowego. Masło było na tyle cennym towarem, że kobiety na wsi sprzedawały je. W chłopskich chatach nie było też mazurków, mało też było mięsa wędzonego. Były za to salcesony, kaszanki, bułczanki, żur. W pierwszy dzień świąt absolutnie nie odwiedzano się. Za to w drugi, w środkowej Polsce ruszano z kurkiem. Chłopcy mieli za zadanie przygotować wózek, na którym pierwotnie był żywy kogut, wcześniej nakarmiony pszenicą z alkoholem. Dlatego spokojnie siedział, ale piał. Później zastąpiły go koguty gliniane. Na wózku zamontowane były sikawki. Z nich polewano dziewczyny, chodząc od domu do domu. Chłopcy śpiewali przy tym, o dziwo, pieśni związane z męką Pańską. W podziękowaniu byli obdarowywani pisankami, mięsem, nawet samogonem. Dziewczyny chodziły z gaikiem maikiem, czyli sosnową albo jodłową gałęzią przystrojoną wstążkami. A Wielkanoc świętowano do Zielonych Świątek.
Wózek z kurkiem i sikawką to stara wielkanocna tradycja Polski Środkowej. Z wózkiem po wsi chodzili dorastający kawalerowie, ale nie wchodzili do każdego domu, w przeciwieństwie do dziewcząt chodzących z gaikiem maikiem
Rozmawiała Karolina Kasperek
Zdjęcia: Tomasz Jóźwik, Pixabay