Do Leśniczówki Emaus po odpoczynek i ukojenie
Komu chciałoby się tłuc do terapeutki dziesiątki albo setki kilometrów? A jednak. Do „Leśniczówki Emaus”, w której Mirosława Majerowicz-Klaus przyjmuje gości na odpoczynek, ale i pacjentów na terapię, ci drudzy potrafią jechać nawet raz w tygodniu i 300 kilometrów. A bywa, że i przez ocean.
– Jadą z Poznania, Warszawy, Krakowa, nawet Brukseli. Miałam też pacjentów z Chicago. Jeden z pacjentów powiedział mi, że trzy godziny drogi do mnie to już czas spędzony na refleksji. Jazda go przygotowuje, a kiedy wraca – może myśleć o tym, co przerobiliśmy na sesji – opowiada terapeutka, która lata temu wyniosła się z tłocznego Poznania na wieś.
Terapia z widokiem
W malowniczym siedlisku na 8 tysiącach metrów, w środku ogrodu, na skraju lasu i z widokiem na owce, kozy i kuca przyjmuje ludzi potrzebujących pomocy. Na terapię zgłaszają się przede wszystkim ratujące miłość małżeństwa. Mirosława jest terapeutką z licznymi dyplomami, a specjalizuje się w problematyce związanej z szeroko pojętą seksualnością i relacjami w związku.
Z parami pracuje według własnej autorskiej metody. Niekiedy małżonków lokuje w osobnych pokojach, jeśli są w dużym kryzysie. Pokoje mieszczą się na poddaszu domu, który dziś pełni rolę terapeutycznego i gościnnego – mieszkają w nim też ci, którzy do Stefanowic przyjeżdżają wypocząć.
– Pomaganie mam jakoś we krwi, chyba po prababci Ludmile spod Trzemeszna, która była akuszerką. Była piśmienna, pomagała chłopom – wspomina historię rodzinną Mirosława i dodaje, że czuje się też spadkobierczynią tradycji po drugiej babci, Zosi z Ostrowitego pod Gnieznem. Smalec z wątróbką, makowianki i kaczka po polsku według jej receptur doczekały się już certyfikatów kulinarnego dziedzictwa.
Fot. Karolina Kasperek
Fot. Karolina Kasperek
- Mirosława Majerowicz-Klaus przed Leśniczówką. Tu mieszkają i pacjenci, i turyści. Tych drugich może być więcej. Pacjent, nawet jeśli jest nim małżeństwo, jest na raz tylko jeden
„Leśniczówka Emaus” stała się przystanią dla potrzebujących, zanim jeszcze na dobre Klausowie zdążyli się osiedlić. Jedenaście lat temu Mirosława usłyszała w radiu o Czeczence, która próbując przejść w Bieszczadach przez zieloną granicę, straciła w chłodzie i deszczu trzy córki. Do Polski dotarła już tylko z synem. Mirosława nie wahała się nawet przez sekundę. Zadzwoniła i zaproponowała rodzinie dach nad głową. Czeczeńcy, zanim przenieśli się do Wolsztyna, w Leśniczówce spędzili dziewięć miesięcy.
Jak to się stało, że z Poznania, w którym Klausowie mieli duży dom z ogrodem, trafili na skraj podzbąszyńskiej wioski?
Dom z tajemnicą
– Kiedy jeszcze pracowałam w Poradni Seksuologii i Patologii Współżycia w Poznaniu, pacjenci pytali mnie, czy nie znam miejsca, które proponowałoby kilkudniowe odosobnienia. To sprawiło, że sama zaczęłam myśleć o czymś takim, choć prowadziłam już w Poznaniu prywatną praktykę psychoterapeutyczną. Zaczęliśmy z mężem jeździć po wioskach, zostawialiśmy pytania w agroturystykach. Nawet kupiliśmy ziemię w Stefanowicach, nie spodziewając się, że będzie tam za jakiś czas coś do sprzedania – wspomina Mirosława.
Fot. Karolina Kasperek
Fot. Karolina Kasperek
- Zwierzęta to tylko część atrakcji. W Leśniczówce zakosztujesz też swojskiej kuchni i lokalnych rarytasów
Zaprzyjaźniony urzędnik z Wolsztyna zadzwonił z informacją, że jest stary poniemiecki, dobrze utrzymany dom z walącą się stajnią. Pojechali, obejrzeli i kupili siedlisko. Zamieszkali w domu po Niemcu Weberze, ale z bogatą historią. Dom należał potem jeszcze do pewnej plastyczki, a później – poznańskiej prawniczki.
– Decyzję podjęłam po zapachu – parter, który nadawał się od razu do zamieszkania, pachniał ziołami. Przystosowaliśmy górę, czyli strych, zrobiliśmy tam cztery pokoje z łazienkami. I mieszkaliśmy tu pięć lat. A potem na miejscu starej stajni zbudowaliśmy nowy budynek, w którym teraz mieszkamy. Stary dom jest teraz domem gościnnym – opowiada Mirosława. Dodaje, że dom ma pewną tajemnicę, ale nie chce o niej dużo mówić. Może usłyszycie o niej, kiedy odwiedzicie „Leśniczówkę Emaus”.
Emaus dla ducha i ciała
Ogarnięcie 8 tysięcy metrów ogrodu i wybiegów, dwóch kóz, trzech owiec, kuca szetlandzkiego, ptactwa w wolierze, kociej rodziny i psów wymaga czasu. Dlatego Klausowie mają do pomocy gosposię. To jej specjały widać na zdjęciach promujących ośrodek. Ona dba też o wyżywienie gości. I z jej pomocą Mirosława robi co roku 650 słoików zapraw. Wszystko ze swojego warzywnika.
– Dla mnie jest tu pięknie o każdej porze dnia i roku. Tyle radości z tego, że mogę z ogródka jeszcze teraz przynieść zieloną kolendrę i szczypior! Wstaję bardzo wcześnie, lubię obejść te nasze nasadzenia – opowiada.
Gospodarstwo jest nowoczesne, czyli ekologiczne. Piec na pelet, przydomowa oczyszczalnia ścieków, stacja uzdatniania wody i powietrzne pompy ciepła. Odetchniesz tam zdrowym powietrzem. Zakosztujesz tradycyjnej kuchni z chlebem na zakwasie podawanym z masłem i twarogiem swojej roboty.
Fot. Karolina Kasperek
Fot. Karolina Kasperek
- To tylko część malowniczego ogrodu, w którym odpoczywa już choćby wzrok
Piec taki chleb możesz też nauczyć się podczas warsztatów. A jeśli zechcesz uleczyć duszę, możesz to zrobić, siadając z Mirosławą przy przedwojennym kominku. Znajdziesz tam miejsce, bez względu na to, kim jesteś i skąd przychodzisz.
Karolina Kasperek