Wjeżdżam do Droszkowa i właściwie mogę wyłączyć nawigację. Zagrodę Sylwii i Dominika poznać można z daleka. Obstawiona jest drewnianymi monumentami – ławami, figurami. W głębi bielony dom z pięknymi dziewiętnastowiecznymi drzwiami. Przed nim – rzeźby i rzeźbki – kogut, anioł, Pippi Langstrumpf. Dynie, pieńki, drewniane skrzynki pełne kwiatów.
– Tata gdzieś biega, pewnie rzeźbi choinki. A mamie – anioły. A mi wyrzeźbił jednorożca. Ogólnie to jestem zakochana w jednorożcach – mówi 10-latka, która przed chwilą wybiegła i zaprosiła do bielonego domu. W tle słychać natrętny dźwięk piły.
Za chwilę wbiega Sylwia Gromacka, mama. Plastyczka, malarka, twórczyni ludowa i nie tylko, żona „pilarza”. I, nie pytając wcześniej o głód, stawia dwudaniowy obiad.
Za chwilę wbiega Sylwia Gromacka, mama. Plastyczka, malarka, twórczyni ludowa i nie tylko, żona „pilarza”. I, nie pytając wcześniej o głód, stawia dwudaniowy obiad.
– Proszę jeść, gotowała mama. A tu jej piękne serduszka, które szyje z worków – Sylwia pokazuje jutowe serca malowane w kwiaty. Wiszą na ścianach i tak już ciężkich od obrazów, figurek, zawieszek i najróżniejszej maści dekoracji. Wszędzie kontrolowany artystyczny nieład.
– Ja wszędzie latam, dlatego chata tak wygląda – próbuje go opisać Sylwia. – ...