Nie ma takiej pracy, której nie można by przerwać o 10.30. To moment, w którym delektują się chwilą, sobą, słodkim smakiem, a od trzech miesięcy – obecnością Ani, reprezentantki najmłodszego pokolenia. Mają wtedy czas na powiedzenie sobie o ważnych rzeczach, a ważne są nawet drobiazgi. Jola, wchodząc do rodziny, chętnie stała się uczestniczką tego rytuału – choćby dlatego, że pieczenie ciast to jej ulubione zajęcie. Tego dnia podniebienia rozpieszczają nam drożdżowe rogaliki teściowej i biszkoptowe ciastka z dwoma rodzajami kremu autorstwa Joli.
Jak do tego doszło?
– Prenumerujemy „Tygodnik” od dawna. Przeczytałam któregoś dnia o konkursie. I nie zastanawiałam się, natychmiast pomyślałam o naszym ursusie trzydziestce. Jest z 1975 roku, ale cały czas pracuje w gospodarstwie. Pomyślałam: „A, tak dla żartu zrobię sobie zdjęcie i wyślę”. Była u mnie właśnie na wakacjach kuzynka. Zrobiła zdjęcie smartfonem. Byłam przekonana, że nic z tego nie wyjdzie, bo będą setki zgłoszeń. Mężowi nic nie powiedziałam – wspomina Jola.
– O udziale Joli dowiedziałem się od krewnego, który zadzwonił do mnie z pytaniem, dlaczego się nie chwalimy. Zdziwiłem się i zajrzałem do gazety. W pierwszej chwili nie poznałem żony na wydrukowanym w „Tygodniku” zdjęciu. Taka niespodzianka..., ale miła. Udostępniliśmy zdjęcie na Facebooku i informowaliśmy znajomych – mówi Marcin.
Na zdjęciu, którym zdobyła serca najpierw redakcyjnego jury, a potem głosujących czytelników i czytelniczek, Jola siedzi w żółtym, uzbrojonym w ładowacz – bo akurat trwały prace – ursusie bez kabiny. Nie była ubrana w wyszukany sposób, ale miała makijaż.
Na zdjęciu, którym zdobyła serca najpierw redakcyjnego jury, a potem głosujących czytelników i czytelniczek, Jola siedzi w żółtym, uzbrojonym w ładowacz – bo akurat trwały prace – ursusie bez kabiny. Nie była ubrana w wyszukany sposób, ale miała makijaż.
– Makijaż to już część mojej natury. Nawet kiedy idę w pole, oczy i rzęsy muszę mieć umalowane – przyznaje się.
Spódnica – dla męża
Pojechali z Marcinem do Lublina. Potraktowali to jako wakacyjny wyjazd, po drodze sporo zwiedzili. W ręce wizażystki i stylistki Jola dostała się jako pierwsza z dwunastu.
– Stresowałam się, ale byłam ciekawa jak to wszystko wygląda od strony modelki. Najpierw zajęła się mną makijażystka. Mocno podkreślone oczy i usta. Sama na co dzień nie maluję ust, nie czuję się w czerwieni, ale kolor nie przeszkadzał mi podczas sesji – mówi Jola, a Marcin dodaje, że przyglądając się pracy żony i specjalistów doszedł do wniosku, że praca modelki nie należy do najłatwiejszych.
Niewiele z naszych modelek makijaż zmienił tak jak Jolę. W długowłosej blondynce o krwistych ustach i spojrzeniu vampa na grudniowej karcie kalendarza trudno rozpoznać subtelną piwnooką dziewczynę, która z nami rozmawia. Strojem Jola też nie przypomina siebie na co dzień.
– Miałam na początku problem ze stylizacją. Bluzka świetna, ale nie przepadam za takimi spódnicami. Nie lubię plis i tej długości – noszę spódniczki przed kolana – wyjaśnia.
Marcin za to dostrzegł piękno spódnicy w ruchu – widać było wtedy wzory. Jest zresztą mężem, który na co dzień wyjątkowo dużo dostrzega.
– Żona ma w ogóle zacięcie artystyczne. W domu pełni rolę fryzjera, robi piękne origami, misie i słonie z bibułki, kwiatki z rajstop, nawet torty z pampersów na chrzciny czy roczek. Można potem wykorzystać pieluchy do przewijania – chwali się Marcin, pokazując zdjęcia z nieprawdopodobnymi piętrowymi konstrukcjami.
Jola od dziecka zdradzała umiejętności manualne. Została nauczycielką wychowania przedszkolnego i wczesnoszkolnego. Ale jest dumna, że potrafi sobie poradzić w gospodarstwie, choć nie marzyła o takiej pracy.
Jola od dziecka zdradzała umiejętności manualne. Została nauczycielką wychowania przedszkolnego i wczesnoszkolnego. Ale jest dumna, że potrafi sobie poradzić w gospodarstwie, choć nie marzyła o takiej pracy.
– Nie jest mi obca praca w gospodarstwie, ponieważ rodzice prowadzili gospodarstwo nastawione na produkcję mleczną. Dlatego potrafię krowę wydoić i dojarką, i ręcznie, umiem jeździć ciągnikami, zawsze chętnie im pomagałam w polu. Ale nigdy nie chciałam wyjść za mąż za rolnika. Trafił się, co zrobić. Ale nie żałuję, bo mam fajnego męża – żartuje, patrząc z miłością na Marcina.
Jola zrezygnowała z aspiracji zawodowych i na razie widzi swoją przyszłość w kołaczkowskim gospodarstwie, w którym jest co robić. Zarembowie do niedawna trzymali trzodę chlewną w cyklu zamkniętym. Niedawno zrezygnowali z hodowli, teraz uprawiają zboża, buraki cukrowe i warzywa gruntowe.
– Dżem ze swoich truskawek, swoje maliny, kapusta, marchew, buraki, ziemniaki. Staramy się, żeby to było jak najzdrowsze. Poza pracą coś jeszcze w tym czujemy – jakąś misję – opowiada Marcin Zaremba.
Joli marzy się wyjazd do Hiszpanii, Marcina ciągnie w tajgę, do Gruzji, na Ukrainę, w step. Od znajomych już wie, że wystarczy do tego duże auto i namiot. Może w kolejnym ich kalendarzu pojawią się zdjęcia z takiej wyprawy?
Karolina Kasperek