Raptem od kilku miesięcy nosi w kieszeni dowód osobisty. A już zdążył pojawić się na scenie z najlepszymi w swojej branży. Hubert Dzikołowski, osiemnastolatek z maleńkiego Pelinowa pod Grójcem, jest dziś najmłodszym występującym, nagrywającym i licznie wyświetlanym w serwisie YouTube artystą disco polo.
„Jak to jest?”, „Nie wiem”, „Ona dobrze wie”, „Bo tylko z tobą” „Wigilijny wieczór”, „Odlotowa”, „Niedostępna”... Brzmi jak początek sensacyjnej powieści. W pewnym sensie tak właśnie jest. Ale sensacyjne w tej historii jest raczej to, że to tytuły pierwszych znanych już publiczności piosenek Huberta Dzikołowskiego. Można je usłyszeć, można też zobaczyć, bo do wszystkich w ciągu ostatniego roku młody artysta nakręcił teledyski. Teraz liczy ich odsłony w dziesiątkach tysięcy.
Klawisze jak podpórki
Disco polo to specyficzna branża. Dzieje się w niej dużo i szybko – podobno nowe zespoły pojawiają się w niej z częstotliwością – niewiarygodne – dwudziestu pięciu miesięcznie. To rocznie daje aż trzysta nowych formacji. Znakomita większość w krótkim czasie przepada. Utrzymuje się dwóch, trzech najlepszych. Wydaje się, że Hubert – pseudonim sceniczny „Dziku” – do nich właśnie należy.
Z zespołem w obecnym składzie pierwszy teledysk nagrał półtora roku temu. Ale żeby zrozumieć, jak do tego doszło, trzeba cofnąć się właściwie do dnia urodzin Huberta, a nawet moment wcześniej.
– Już moi rodzice poznali się podczas próby – tata, wieloletni organista, tworzył zespół grający na weselach. Potrzebowali wokalistki i zaprosili dziewczyny na przesłuchanie. Mama spodobała się i została. Jest w rodzinie legenda, że kiedy miałem rok i uczyłem się chodzić, przy pierwszych krokach opierałem się o klawisze – wspomina Hubert Dzikołowski.
W polu zarobił na gitarę
Przez kilka pierwszych lat życia, podczas domowych lekcji, „opierał się” o nie pod okiem taty. Zaczął grać proste melodie. Jako sześciolatek wystąpił na wojewódzkim festiwalu piosenki religijnej, który nie przewidywał nawet jego kategorii wiekowej – najmłodsi musieli mieć przynajmniej cztery lata więcej. Hubert rósł i nasiąkał dźwiękami. Te discopolowe w jego domu mieszały się z muzyką kościelną. W szkole mieli z nim, jak mówi, raj. Kiedy na dwa dni przed akademią okazywało się, że nie ma oprawy muzycznej, nauczyciele krzyczeli: „Hubert, zrób!”. Przygrywał podczas apeli, w domu – akompaniował do śpiewania kolęd. A między szkołą a instrumentami wychodził w pole i pomagał rodzicom w gospodarstwie. Umówił się z nimi, że w taki sposób „dorobi” do kieszonkowego. Kiedy skończył 12 lat, z zaoszczędzonych pieniędzy kupił gitarę akustyczną. W mig opanował chwyty, ale było mu mało i w marzeniach pojawił się saksofon altowy. Ale w orkiestrze gminnej nie było ani jednego takiego instrumentu, za to kilka niezagosodarowanych trąbek. Przykroił więc marzenia do długości trąbki. W ciągu ośmiu miesięcy nauczył się na tyle, że orkiestra zaproponowała mu angaż. I to ona stała się miejscem, gdzie zaczęła kiełkować myśl o zespole i śpiewaniu.
W tym czasie miał już za sobą coś w rodzaju występów scenicznych. Grał nie tylko w orkiestrze, ale też z rodzicami na weselach. Wiedział też, jak to jest mieć zespół, bo z mamą przez kilka lat prowadził scholę w parafii w Zbroszy Dużej.
– Kiedyś zadzwonił kolega z orkiestry, który miał kapelę weselną. Wykruszył się im basista, więc zapytał czy znam kogoś. A ja na to, że nie znam, ale ja jestem. Po próbie zapadła niepokojąca cisza. Po dwóch tygodniach zadzwonili, żebym dołączył. Średnia wieku w kapeli to trzydzieści pięć lat, ja miałem wtedy czternaście. Zagrałem z nimi pięćdziesiąt wesel – mówi Dziku i dodaje, że udaje mu się godzić muzykowanie z nauką.
Tekst spod ławki
Godził je do tego stopnia, że w gimnazjum, w czasie lekcji polskiego, sprężał sie z napisaniem rozprawki, żeby na kartce obok zdążyć napisać jakiś rymowany tekst. Pod koniec gimnazjum miał gotowych dwadzieścia. Prostych – o zakochaniu, o zabawach, o wyjazdach. Czyli sprawach, o których najczęściej śpiewają wykonawcy disco polo. Jeden z „gimnazjalnych” tekstów doczekał się nawet, po lekkiej przeróbce, wydania jako ballada na ostatnie Walentynki,
– Zwykle rzeczywiście jest o zauroczeniu, zakochaniu, po drodze – czasem rozstaniu. Ale zawsze ze szczęśliwym końcem. Wielu mówi, że disco polo to prosta muzyka. Z pewnością, bo te piosenki mają być o czymś, co się przytrafia prawie każdemu – codziennie albo choćby w weekend. Że jest praca, ale potem od tej roboty można się oderwać. Wiem, że powszechnym doświadczeniem jest też choroba, śmierć czy utrata pracy. Ale disco polo to ma być muzyka do tańca, radosna, pogodna, skoczna. Trudno w podskokach opowiadać o trudnych kwestiach. Rock rządzi się swoimi prawami, a disco polo – swoimi – wyjaśnia discopolowy artysta.
Warto z najlepszymi
Pierwszą piosenkę z klipem – „Jak to jest” – wypuścił we wrześniu 2015 roku. Poczuł, że granie w weselnej kapeli to już za mało, że można by spróbować sił samemu. W piosence bohater zakochuje się w dziewczynie, ale ona długo go nie chce. Potem jednak wpada w sidła miłości i w ostatniej scenie odchodzą, trzymając się za ręce. Proste, wręcz banalne. Nagranie miało miejsce na letniej łące, 500 metrów od domu Huberta, na posesji jego kolegi. Aktorka to znajoma z sąsiedniej wsi. Hubert znajdował aktorów, pisząc posty do znajomych. W taki sposób znajdował też operatorów kamery.
Do kolejnej piosenki zatrudnił profesjonalnych modeli. A scenerię znalazł ... w rodzinie. Stylizowany na zamek pensjonat należał do ciotki Huberta. Feeria barw tańczących na cianach to trochę przypadek i fart. Do właścicielki przyjechała akurat firma proponująca świetlne rozwiązania dla imprez.
Teraz Dziku ogłasza na swoim profilu facebookowym castingi na bohaterów i bohaterki clipów. Umieszcza też informację o firmie, z którą będzie kręcić – od kilku miesięcy na pracę z nim zdecydowała się agencja współpracująca z najlepszymi – Boys czy Zenkiem Martyniukiem – weteranami discopolowej sceny. Nie są tani, ale Hubert czuje się wyróżniony, bo firma słynie z tego, że nie nagrywa z byle kim. Muszą najpierw wnikliwie przyjrzeć się materiałowi. Hubert pracuje też już z najlepszymi aranżerami muzyki disco polo – takimi, do których czeka się nawet pięć miesięcy.
Monotonia nie dla niego
Disco polo to ogromna powtarzalność – Hubert zdaje sobie z tego sprawę. Ale nie zamierza pozostać jej niewolnikiem. Ma ambicję na poszerzanie horyzontów i przesuwanie granic w tym gatunku.
Lubi gatunek, który śpiewa, ale ma do niego dystans. Nie wszystko mu się w nim podoba. Drażni go czasem nie tyle powtarzalność fabuły, co brzmienia. Te same aranże, te same frazy. Tymczasem każda piosenka powinna wnosić coś nowego.
– Każdy upchnie ten akordeon, skądinąd fajny, w piosence i sądzi, że to osiągnięcie. A tymczasem jest tyle innych instrumentów na świecie! Tyle różnych brzmień, nawet tych elektronicznych – przekonuje i zachęca do zmiany.
Hubert Dzikołowski mimo swoich osiemnastu lat może być konkurencją dla wielu uznanych już twórców. Sam przyznaje, że czasem podczas koncertów, gdzie występujących jest więcej, odczuwa płynącą z lęku niechęć. Ale o największych tej sceny wyraża się z uznaniem.
– Widzę, że niektórzy biorą mnie za „gówniarza”, który śmie się kręcić po scenie albo strefie VIP. Ale cieszę się, że bywa też inaczej. Z największymi w branży disco polo jestem po imieniu. Chłopaki z Power Play czy Zenek Martyniuk przychodzą, podają rękę. Nie dają odczuć, że „on jest gwiazdą, a ty śmieciem”. Czasem dają nawet cenne wskazówki. A tak w ogóle wolę się przyjaźnić niż mieć wrogów – mówi Hubert. Przyjaźni się i może liczyć na tych, z którymi gra. Dziś w zespole jest jeszcze klawiszowiec, perkusista i basista.
Zespół ma raptem półtora roku, a Hubert już jest uczestnikiem obecnej edycji programu Disco Star na kanale Polo TV. Już wiemy, że zdołał dostać się do ćwierćfinału. Został też finalistą ogólnopolskiej trasy koncertowej z Polo TV i VOX fm. Znalazł się wśród dwunastu najlepszych zespołów wybranych spośród pięciuset formacji.
Zwierza się z kilku swoich muzycznych planów, o których z oczywistych względów nie napiszemy. Ale brzmią na tyle ciekawie, że warto śledzić jego dokonania. Czy będzie to oszałamiająca kariera? On sam nie myśli w takich kategoriach. Ambicją Huberta jest, by było ciekawie i oryginalnie.
Karolina Kasperek
(fot. Videoland)