P
olna droga, a na niej tumany kurzu. Wzbijane przez jednoosiowy traktor z przyczepką. U steru drobnej postury mężczyzna w eleganckich, choć znoszonych butach. Z przyczepki pasażerowie prawie się wysypują. Jadąc, śpiewają, grają na skrzypcach, palą papierosy. Poprzebierani w krawaty, garnitury, ale i stroje ludowe. To uczestnicy czynu społecznego, jadący z miejsca robót. Jak mówi podpis: „Po skończonej pracy – czas na rozrywkę”.
Scena wydarzyła się 40 lat temu. Uwieczniła ją, jak setki, a może nawet tysiące innych scen wiejskiego życia, na fotograficznej błonie pewna kobieta. Narodowe Archiwum Cyfrowe właśnie wydało w formie cyfrowej i papierowej album z wybranymi zdjęciami Grażyny Rutowskiej – zmarłej przed czternastoma laty fotografki.
Była fotoreporterką i dziennikarką związaną z ruchem ludowym. Na zdjęciach uwieczniała nie tylko produkcję rolną w najróżniejszych jej odsłonach, ale i ruch spółdzielczy. Pracując m.in. dla „Zielonego Sztandaru” i „Dziennika Ludowego”, wizytowała indywidualne gospodarstwa rolne i PGR-y, spółdzielnie produkcyjne, kółka rolnicze i koła gospodyń wiejskich. Na wielu spośród 38 tysięcy zdjęć, których jest autorką, ciągle żyje wieś z dawnych lat. Żyje życiem codziennym, znojnym, rozpiętym między polem a podwórkiem, ale i odświętnym. Jak na zdjęciu z finału plebiscytu na dziesięciu najlepszych sportowców ludowych. Łomnice, 1975 rok, przed mikrofonami widać kolarzy Tadeusza Wojtasa i Jana Jankiewicza, a obok nich – Jana Pustego – płotkarza. Ale widać też najprawdziwsze zawstydzenie, przejęcie i wzruszenie. To zresztą jedna z najcenniejszych rzeczy na tych fotografiach – emocje chwytane w ich najczystszej formie.
Tu, a może nawet tam
Rutowską od młodzieńczych lat pasjonowała możliwość zatrzymywania życia w kadrze. W Warszawie, do której przeprowadziła się z rodzinnego Bytomia, fotograficznego fachu uczyła się na kółku fotograficznym w Pałacu Młodzieży. Na dobre jednak zajęła się fotografią po serii niepowodzeń związanych z edukacją. Zdawała na Państwową Wyższą Szkołę Teatralną. Nie dostała się, podobnie jak na historię sztuki na Uniwersytecie Warszawskim. Przyjęto ją za to w poczet studentów historii, ale śmiertelna choroba ojca spowodowała, że musiała zarzucić studia i wesprzeć rodzinę finansowo. Jej przeznaczeniem okazało się fotografowanie, któremu oddała się wtedy na resztę życia.
Jej zdjęcia są bardzo różne. Tu łąka, ale nie wiadomo czyja, tam pole, ale trudno zgadnąć w jakim powiecie. Bo Rutowska miała swobodny stosunek do podpisów.
– Zdjęcie otwierające album to ponoć ludzie wracający z czynu społecznego. Ale stwierdziliśmy, że przypominają też bohaterów wiejskiego wesela. Co do tego nie mamy pewności, bo Grażyna Rutowska nie wszystkie zdjęcia podpisywała. Część miała podpisy nieczytelne. Do innych podpisy zaginęły w pomroce dziejów lub pomieszały się i nie opisują tego, co powinny. Porządkując negatywy, stosowaliśmy wręcz metody detektywistyczne, na powrót składając błony z odcinków liczących 2–3 klatki. Możliwe, że w tym przypadku podpis jest błędny i że jest to jakaś wiejska zabawa – zważywszy na odświętne stroje – opowiada Łukasz Karolewski, jeden z redaktorów albumu.
Dziś wiadomo jedynie, że zdjęcie zrobiono gdzieś w byłym województwie bydgoskim. Gdzie dokładnie? Być może dziś tę wiedzę posiadają wyłącznie nasi Czytelnicy. Bo jesteśmy przekonani, że na wielu z tych zdjęć uwieczniono ludzi, których dzieci i wnuki dziś trzymają tę gazetę w rękach. Jak chociażby na zdjęciu tonącego w zaspach przystanku autobusowego w Starych Babicach w 1979 roku. Zaspy i ośnieżona jezdnia wypełniają większość kadru. A ludzie na pierwszym planie stoją tyłem. Ale Grażyna Rutowska brała życie takim, jakim było. Mało na jej fotografiach pozowania. Bardziej dążyła do tego, żeby było prawdziwie, niż żeby było ładnie.
Kim jest ten pan?
– Jej warsztat artystyczny jest oceniany raczej jako słaby. Widać, że nie oszczędzała materiału fotograficznego, ale to zrozumiałe – był służbowy. Jest to raczej masowa fotografia dokumentująca. Znajdą się tam oczywiście perełki i kadry dopracowane, ale większość zdjęć robiła na szybko, bez zastanowienia. Widać tam też błędy w obróbce chemicznej i ekspozycji wymieniane w podręcznikach – wyjaśnia Karolewski.
Przyznaje jednak, że zdjęcia te wygrywają pomimo słabego warsztatu. Mnogość obecnych na nich szczegółów – od detali architektury miejskiej i wiejskiej, poprzez elementy ubioru, po wzornictwo nie tylko przemysłowe – sprawia, że są unikatową dokumentacją minionej epoki. Także w jej niematerialnych aspektach. Z czarno-białych obrazków dowiadujemy się sporo o ludzkich nawykach, o stanach, w jakie wprawiały Polaków realia lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ubiegłego wieku. Ze zdjęć wyglądają harde twarze butnych ekspedientek i pokorne oblicza klientów liczących zapewne na dostawę towaru, która nigdy miała nie dojść do skutku. Co mogą robić dwie franie przed wiejską chatą w Kocku? Może piorą? Chętnie dowiemy się, kto i dlaczego postawił przed wejściem dwie pralki. Albo kim są dwie inne kobiety, których imion nie znamy, a które na rękach trzymają małe owce. Kto sadzi ziemniaki w Mysiadle, kto sypie wapno pod drzewka owocowe w Magierowej Woli, kto zbiera pod Płońskiem maliny. I komu udało się przewieźć dwa prosiaczki w bagażniku syrenki.
Życie w powiększeniu
Twórcy albumu mieli z wyborem zdjęć nie lada problem. Nie tylko z powodu wielości obiektów, ale często z powodu intymnego charakteru niektórych ujęć. Na zdjęciach są osoby, które ciągle żyją. W kadrach pozują nie tylko w charakterystycznych dla epoki, a zabawnie dziś wyglądających perukach. Obiektyw Rutowskiej bywał bezlitosny dla przejawów życia w jego najbardziej biologicznym aspekcie. Na bluzkach dostrzeżemy więc ślady potu, na pierwszym planie – czasem nieporządek.
– Nie chcieliśmy, by ludzie poczuli się urażeni tą dosłownością. Ale zdecydowaliśmy się na kilka takich zdjęć, uznając, że ich autentyzm jest najcenniejszym atutem – wyjaśnia Łukasz Karolewski.
Z pewnością więcej o tych niemych bohaterach wiedziała sama Grażyna Rutowska. Z wieloma z nich siadała później do kawy czy herbaty, rozmawiała z nimi. Ale wielu rzeczy nie zapisywała, więc dziś pracownicy Narodowego Archiwum Cyfrowego umieszczają zdjęcia na różnych platformach komunikacyjnych, szukając tych, którzy mogą coś o nich powiedzieć. Bywa, że ktoś rozpozna osobę. Inni rozpoznali budowę swojego urzędu gminy. Ale wciąż wiele miejsc i osób pozostaje anonimowych. Rutowska jeździła po całej Polsce, odwiedzała najmniejsze wioski. Jak sama pisze w odręcznym życiorysie, jako kierowca przejechała w pracy około 400 tysięcy kilometrów. Na zdjęciach pojawiają się sioła rozsiane po całym kraju. Jest koszenie łąk, sadzenie ziemniaków, zbiór truskawek. Są kobiety idące z kankami, kobiety na traktorach i kobiety wyciągające z piekarnika ciasto, jak gospodyni z Milęcina. Jest w końcu na jednym z festynów w Sieradzu słomiany miś. Jak podejrzewają twórcy albumu, całkiem prawdopodobne, że stał się pierwowzorem misia „na miarę naszych możliwości” znanego z kultowej komedii Stanisława Barei.
Rozpoznaj, opisz, prześlij
Chcielibyśmy przyłączyć się do akcji Narodowego Archiwum Cyfrowego i szukać Was, Czytelników i Czytelniczki, na tych zdjęciach. A może raczej sprawić, byście sami, przyglądając się im, odnajdywali siebie, swoich bliskich, sąsiadów i znajomych. A potem, byście powiedzieli nam o tym i krótko opisali historię związaną ze zdjęciem. Na naszych łamach będziemy publikować zdjęcia z albumu, ale Wy możecie zajrzeć do niego już dziś, wchodząc na stronę internetową Narodowego Archiwum Cyfrowego i klikając w zakładkę „Wiedza i edukacja”. Może mężczyzna na pługu to Twój dziadek? Może łowicka hafciarka podczas pracy to Twoja mama albo babcia? Możesz zabrać „Tygodnik” do sąsiada, szwagierki, kolegi i wspólnie uruchomić pamięć.
Jeśli rozpoznasz osobę, miejsce, wydarzenie, napisz do nas na adres Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript..
Chcemy nagrodzić najciekawsze historie. Ale dając bohaterom zdjęć nową tożsamość, pozwolimy w pełni zaistnieć wielotysięcznej kolekcji. I oddać honor jej twórczyni, która choć żyjąca wśród ludzi, umarła w samotności i zapomnieniu.
Karolina Kasperek