Zimno, wieje, choć to jeszcze wrzesień. Wacław pyta, czy do poletka, na którym zbierana jest właśnie żurawina, podjeżdżamy, czy idziemy, bo to prawie kilometr. Decyduję się na spacer.
Ona rośnie w nieświadomości
Po prawej – pole kukurydzy. Po lewej – coś się płoży i wygląda jak skrzyżowanie berberysu z bukszpanem. Ten pierwszy przywodzą mi na myśl czerwone jagody. Przyznam, że należę do tej części konsumentów, która żurawinę zna głównie z obecnej w świątecznych asortymentach sklepów wersji suszonej, a żurawinę w naturze widzi chyba po raz pierwszy.
– To są sadzonki, już owocujące. Albo je wykorzystamy, albo pójdą do sprzedaży. Nie, nie mogą tu zostać. Na tym poletku i tym naprzeciw jest prawie trzydzieści tysięcy. Są tu od dwóch lat, dlatego zdążył się w nich już posiać mlecz i kilka innych roślin. Ale rosną w pełnej symbiozie – opowiada Wacław.
Ucinamy sobie pogawędkę o tym wciąż mało znanym i średnio obecnym w potocznej świadomości i statystycznej kuchni owocu. Żurawina taka, jaką znamy z przekąsek, przybyła do nas z Ameryki Północnej. Ale nie trafiła na aż tak dziewiczy teren.
– Żurawinę ...