Singapur walczy z pandemią na wszystkich możliwych polach
Już w marcu ubiegłego roku, czyli w czasie, kiedy świat dowiadywał się o pandemii, Singapur zarządził twarde zasady odosobnienia dla przyjeżdżających. Musieli przebywać przez 14 dni w ścisłej hotelowej kwarantannie. Natychmiast też zamknięto miejsca spotkań publicznych i szkoły, ograniczono masowe spotkania. Kiedy liczba zakażeń spadała, powoli otwierano zakłady pracy, szkoły, centra handlowe i inne przestrzenie publiczne. Łącznie na COVID-19 zmarło tam niewiele ponad 30 osób. Do końca kwietnia br. sześciomilionowej populacji podano już ponad 2 mln dawek szczepionki. Singapur walczy z pandemią we wszystkich możliwych aspektach, ale postanowił żyć z koronawirusem jak z grypą. Jak to robi?
Przed wejściem do budynku należy zeskanować kod QR
Mieszkańcy korzystają z aplikacji służącej monitorowaniu kontaktów. Kiedy wchodzą do budynku, skanując tzw. kod QR, niejako meldują się, a wychodząc – odmeldowują. Kod pozwala na szybsze kontaktowanie się ze wszystkimi uczestnikami danej przestrzeni, gdyby okazało się, że danego dnia przebywał w niej ktoś zakażony. Przy wejściach do budynków stoją osoby pomagające tym, którzy nie mają smartfonów. W centrach handlowych każdy sklep ma swój kod QR, przy każdym wejściu do sklepu stoi urządzenie z płynem odkażającym, a każdy wchodzący ma automatycznie mierzoną temperaturę. W przestrzeni poza domem istnieje obowiązek noszenia maski, z wyjątkiem kilku sytuacji, jak na przykład uprawianie sportu.
- Jeżeli chcemy pozwolić sobie na życie jak Singapurczycy, musimy postawić na masowe szczepienia
W restauracjach zatrudnia się "ambasadorów bezpiecznego dystansu"
Te wszystkie obostrzenia pozwoliły Singapurczykom utrzymać aktywności, które są nie do pomyślenia albo przynajmniej uchodziłyby za nieroztropne w innych częściach globu. W Singapurze otwarte są kina, ale każda sala ma swój kod QR, sprawdza się w niej temperaturę i utrzymywany jest dystans społeczny. Otwarte są też restauracje, ale obecni są w nich zatrudnieni w tysiącach „ambasadorzy bezpiecznego dytansu”, czyli osoby, które cały czas przypominiają o utrzymywaniu bezpiecznych odległości i stosowaniu się do zasad.
Singapur pokazuje światu jak postępować z pandemią
Czy da się skorzystać z doświadczeń Singapuru? Żadne państwo nie mogło pochwalić się doskonałą reakcją na pandemię. Strategia Singapuru też miała swoje niedociągnięcia. Jednak specjaliści są zdania, że nie da się tak łatwo przełożyć ani zastosować singapurskich lekcji w innych krajach. Singapur przede wszystkim wygrywa małą liczebnością populacji i społeczeństwem gotowym pójść na ustępstwa w kwestii restrykcji. Bycie wyspą pozwoliło też na skuteczne zamknięcie granic. Ale Singapurczycy też wcześnie zrozumieli coś istotnego w kwestii pandemii. Aby móc zachować przynajmniej pozór normalności, musimy umieć porzucić marzenie o całkowitym powrocie do stanu sprzed pandemii. Przynajmniej do czasu, kiedy każdy będzie zaszczepiony.
Dla Singapurczyków było jasne, że zrezygnowanie ze szczepień w gęsto zaludnionej miejskiej dżungli ze starzejącą się populacją (taką mamy też w Polsce – przyp. red.) byłoby katastrofą. Teraz Singapur ma nadzieję, że ich lekcja okaże się przydatna dla świata. I choć liczba zaszczepionych w tym kraju rośnie, Singapur nie zamierza rezygnować z polityki kwarantannowej i ze śledzenia kontaktów. Myśli też o zorganizowaniu tzw. baniek podróżniczych z innymi krajami, w których również odnotowuje się mało zakażeń i zgonów. Wyspa pokazuje światu, że możliwa jest droga pośrednia pomiędzy lockdownami i strachem a totalną beztroską. Kluczem jet nietracenie czujności, kiedy pandemia wydaje się wygasać. Zwłaszcza kiedy na horyzoncie czają się nowe warianty koronawirusa, których aktywności nie jesteśmy w stanie przewidzieć.
Karolina Kasperek
Zdjęcie: Pixabay