Bogumiła Bialic rządzi Bukowicami Dolnymi, czyli tymi, które leżą „na górce” – to kolejna osobliwość Bukowic. Smykałkę do zarządzania odziedziczyła po przodkach – już pradziadek był sołtysem. Dziadek był nawet wójtem, a tata – przewodniczącym rady gromadzkiej w Bukowicach. Ma 56 lat, ale ani nie wygląda, ani nie czuje się na tyle.
– Niektórzy mówią, że młodsi ode mnie wyglądają na starszych. Że mam energię? Może, ale to pewnie dlatego, że w życiu tak dostałam w kość, że już chyba nic mi nie zagrozi. Uznałam, że to, co najgorsze, już się wydarzyło, a zostało tylko to, co lepsze. I zawodowo, i prywatnie. Nie ma co się przejmować tym, co było. Trzeba oczekiwać już tylko dobrego – zaczyna rozmowę z nami Bogumiła Bialic.
Życie jej nie oszczędzało, ale nie za wiele chce o tym mówić. Siłę czerpie z tego, „że się po prostu chce żyć dla rodziny”, często – z modlitwy. Opowiada o tym, chodząc po pokoju, odbiera telefon, parzy kawę i jednocześnie przegląda plik papierów. Lada moment ma przyjechać transport pizz i hot-dogów, którymi chce nakarmić uczestników festynu z okazji Dnia Dziecka. Sołtyską jest od 2007 roku, drugą kadencję. Ale najpierw próbujemy ustalić, jak to możliwe, że wieś ma dwóch sołtysów.
Ma być wesoło
– Tak jest od niepamiętnych czasów, nie wiem. A najlepsze jest to, że my tu mieszkamy na górce, a sołectwo nazywa się Bukowice Dolne. Te Górne, dla odmiany, leżą w dole wsi. Przed wojną na pewno było już dwóch sołtysów, a mieszkańców w Bukowicach niemało, tyle samo, co teraz, czyli ok. 1900 – wyjaśnia pierwsza sołtyska.
Wieś ma więc dwie matki. Obie równorzędne, nie ma między nimi rywalizacji, a podopieczni jednej zgłaszają się do drugiej. Kiedy Bogumiła Bialic robi projekt, planuje go z myślą o wszystkich mieszkańcach – czy to piknik rodzinny, czy święto pieczonego ziemniaka, czy impreza mikołajkowa. Sama obmyśla scenariusze, sama projektuje albo zdobywa potrzebne do ich realizacji gadżety.
– Ale przeważnie idę na żywioł, nie planuję. Stwierdziłam, że planowanie nic nie daje, że nie da się wszystkiego przewidzieć. Ale ile potrzeba jabłek na konkurs obierania, oczywiście wiem. I jeszcze jedno – lubię, kiedy nie jest smutno, ma się coś dziać, mamy się bawić podczas tych spotkań mieszkańców, a nie siedzieć – dodaje.
„Tak sobie sołtysuję” – mówi o sobie. Czasem rzeczywiście to wszystko robi się trochę samo, bo jej aura sprawia, że dookoła pełno chętnych do pomocy. Idzie do chemicznego po zakupy na piknik i wraca z plikiem jednorazowych próbek kremów. A na festyny, odkąd ona jest sołtyską, nie trzeba zapraszać ochroniarzy. Z Bukowicami Górnymi uczestniczyli m.in. w projekcie „Wioska drewna”, w którym z surowca, w jaki obfituje okolica, mieszkańcy produkowali małą architekturę i elementy dekoracyjne, które dziś zdobią wioskę. Nie ukrywa, że wiele z tego, co udaje się zrobić, zawdzięcza radzie sołeckiej, „której można pozazdrościć”. Na podwładnych nie narzeka, ale zauważa, że kiedyś ludzi do współpracy było więcej.
– Dziś młodzieży jest mniej, gdzieś się pochowali, chyba siedzą przy komputerach – przyznaje pani Bogumiła. Jest zeszłoroczną laureatką „Kryształowej koniczyny” – wyróżnienia dla najaktywniejszych działaczy na rzecz społeczności wiejskiej. Uznano ją za jedną z dziewięciu najlepszych w całym województwie dolnośląskim.
Bukowicami Górnymi, czyli tymi położonymi w dole, zarządza Henryka Zalewska. Już na wstępie potwierdza właściwą wiosce oryginalność – wita nas nie mniej kolorowa niż ogród, który otacza duży dom. Turkusowa sukienka, kruczoczarne włosy, kolorowe drewniane korale i bransoletka – wyprodukowane przez mieszkańców Bukowic podczas warsztatów – wszystko to zapowiada kobietę z charakterem. I taką właśnie okazuje się druga „mama” Bukowic. Kiedy zauważamy jej dbałość o wizerunek, reaguje:
– Eee, tam! Włosy? Nie chodzę do fryzjera, sama sobie wszystko robię. Makijaż też, parę minut i zrobione.
Sołtyską jest dopiero jedną kadencję. Już wie, że praca sołtysa, to ciężki i poważny kawałek chleba. Dlatego tym bardziej ceni sobie obecność drugiej sołtyski i przyjaźń z nią.
– To jest duża wioska i jeden sołtys nie dałby sobie rady. A na pewno miałby sporo kłopotów, żeby to wszystko ogarnąć. Bo wydawałoby się, że co takiego jest na wiosce do roboty? Ludzie sobie mieszkają, jest fajnie, wystarczy zebrać podatek. A tymczasem są i oczekiwania ludzi, i obowiązki. Trzeba zadbać, żeby rowy i przepusty były drożne. Ostatnio mieliśmy powódź, nie mamy tu rzeki, ale to do nas spływa woda, kiedy pada. Sadzenie roślin też jest na mojej głowie – ostatnio oczyściliśmy boisko – mówi pani Henryka, i, oryginalnie, wyciąga zza dekoltu dzwoniący telefon.
Szewc i motocyklistka
Jest prawdziwą kobietą przedsiębiorczą. Dziś prowadzi sklep we wsi, ale zanim została sołtyską, miała zakład tapicerski. Z mężem zaangażowali się też w uprawę pomidora – dziś po części z niej żyją. Ma wykształcenie czeladnicze, a jej zawód wyuczony to obuwnik. Zna się na butach, ale markowe jej nie interesują. Woli mówić o tym, co zrobiły „razem z Bogusią” dla wsi. Nie konkurują ze sobą, wręcz przeciwnie.
– Nie kłócimy się, absolutnie! Nie rywalizujemy, bo to byłby całkowicie zły kierunek. Jak już, to jedna drugiej doradza, kilka dni temu znów się spotkałyśmy i radziłyśmy nad czymś – cieszy się z dobrych stosunków z sąsiadką.
Jest dowodem na to, że sołtys jest człowiekiem od wszystkiego. Ostatnio powołano ją jako świadka w sprawie rodzinnej. Tam, gdzie wkrada się patologia, zobowiązana jest interweniować. W obecności sołtysa policja otwiera domy i aresztuje sprawców kradzieży. Z tym jeszcze daje sobie radę, ale są sprawy, których zrozumienie przychodzi jej z trudem.
Bukowice zaskakują na każdym kroku. Opowiadając o obowiązkach, sołtyska Górnych przyznaje się nagle do... motocyklowej pasji.
– Jeżdżę na zloty. Mamy dragstara i choppera rexa. Jeździmy z mężem, ja – tym drugim, sto dwudziestką piątką. Nie rozwijam dużych prędkości, najwyżej 120 na godzinę. Czy się boję? Skąd! Jazda na motorze to najlepsza rzecz pod słońcem! – mówi z ekscytacją.
Oryginalność Bukowic nie polega nawet na tym, że ma dwóch włodarzy, ale na tym, że tak dobrze o sobie mówią i widzą swoje „królestwa” jako część większej całości. Mają poczucie, że bez drugiej części nie funkcjonowaliby tak dobrze. Na zebrania sołeckie przychodzą mieszkańcy obu wiosek. Mają osobne fundusze sołeckie, ale na imprezy z nich realizowane zapraszają wszystkich. Nie ma Heni bez Bogusi, ani Bogusi bez Heni. Jedność w wielości to coś, co w Bukowicach udaje się nadzwyczajnie.
Karolina Kasperek