Osiedle tym się różni od innych, że tu w każdym domu mieszka rodzina wielodzietna. Z mamą albo rodzicami, którzy tę rolę wybrali jeszcze bardziej świadomie niż wielu z nas – biologicznych rodziców naszych dzieci. Jednak życie Wioskowej mamy niewiele różni się od życia matki takiej jak ja czy ty. Wiola, czterdziestopięciolatka z Bydgoszczy, też czasem płacze, boi się, martwi. Siedem lat temu postanowiła związać swoje życie z SOS Wioską Dziecięcą.
Mama z ulotki
„Ciociu, aaa, dzień dobry! Była zadana jeszcze jedna strona, ale odrobiłam. Jeszcze tylko trzy tabelki mi zostały!” – krzyczy, wbiegając do salonu, Nikola. „Super!” – odpowiada Wiola – mama SOS – i jednocześnie krzyczy do wybiegającego na dwór Łukasza – „Weź bluzę, niuniuś!”. W międzyczasie krząta się po kuchni, robi herbatę. Siadamy w przestronnym salonie z gustownymi meblami. W ramkach – zdjęcia, w wazonach – kwiaty. Duży stół, w rogu wygodna kanapa, a za sięgającym ziemi oknem dywan z zieleni. Na rękach Wioli pobrzękują bransoletki.
– Mam romskie geny i uwielbiam biżuterię. Lubię być zadbana, ale też, kiedy dzieci są zadbane – mówi Wiola.
Całe życie mieszkała w Bydgoszczy. Tam skończyła resocjalizację, oligofrenopedagogikę i pedagogikę społeczną. Po studiach zaczęła pracę z dziećmi upośledzonymi w Domu Pomocy Społecznej. Kiedyś w pracy kolega rzucił jej na biurko ulotkę.
Wiola Lewandowska z Nikolą i Łukaszem – niespokrewnionymi podopiecznymi, których właśnie z sukcesem przygotowała do I Komunii Świętej. W SOS Wioskach Dziecięcych wychowuje się w religii, która była wyborem rodziców biologicznych
– To była kserówka z mapą Polski, z czterema punktami, w których są SOS Wioski Dziecięce. Spojrzałam i wyśmiałam go. „Co ty mi tu dajesz?”– powiedziałam. Ale zabrałam ją do domu i zaczęłam się jej przyglądać. Na mapie zobaczyłam cztery miejscowości. I nagle pomyślałam: „Właściwie czemu nie?” – wspomina dzisiaj, ale pamięta, że jej mama była przerażona.
Do Siedlec sprowadziła się z Wiktorią, wtedy dwunastoletnią córką. To był dobry moment, bo Wika i tak zmieniałaby szkołę –szła właśnie do gimnazjum. A Siedlce – z racji bliskości stolicy – wydawały się najlepszą lokalizacją z myślą o późniejszych wyborach szkół czy studiów.
W 200-metrowym domu zamieszkała z biologiczną córką i sześciorgiem dzieci – dziewczynką i pięcioma chłopcami. Musiała pogodzić macierzyńskie obowiązki wobec córki z zupełnie nowym dla niej macierzyństwem. Tym trudniejszym, że sześcioro podopiecznych to dwa rodzeństwa.
– Z chłopakami jest inaczej, ale dla mnie to bez różnicy. Może nawet mi łatwiej, bo mam dwóch braci, wiem, czego się spodziewać. Tę pracę trzeba lubić. Potrafi być tak fajnie! Tak cieszy każdy ich sukces, a jest nim czasem nawet najprostsza czynność. Bo moje dzieci często nie miały czasu ani okazji, by nauczyć się najprostszych czynności. Nie zdajemy sobie sprawy, że osiągnięciem może być odłożenie rzeczy na miejsce czy samodzielne umycie zębów. Patrzę z radością, jak uczą się samodzielności. Marzę, by każde z nich miało jakiś zawód – mówi mama SOS.
Przybrane dzieci traktuje tak jak własną córkę. „Nie chcesz założyć tej sukienki? Dobrze, nie zakładaj, nic na siłę”. Nie wojuje o drobiazgi. Ale też nie pozwala na wszystko. Wie, że dzieciakom – wszystkim bez wyjątku – potrzebne są jasno określone zasady, wymagania i granice. Że właśnie to daje dzieciom poczucie bezpieczeństwa. I że próby testowania tych granic to luksus, na który pozwalają sobie dzieci szczęśliwe i bezpieczne. Dlatego cieszy się, kiedy bywają krnąbrne. Wtedy rozmawia, tłumaczy.
Na dobre i na złe
Zna każde z nich jak swoje. Wie, o czym marzą. I wspiera je w marzeniach.
– Brajan chiałby być piłkarzem. Napisał nawet list do Michała Pazdana. Sportowiec przyjechał do nas. Do mnie mówi często: „Ciocia, ty to ale szczęściara jesteś – nazywasz się Lewandowska! – opowiada.
Ale jej macierzyństwo, jak każde, nie składa się tylko z radości. Bywa też trudno i smutno. Wiola musi znajdować na poczekaniu odpowiedzi na trudne pytania. Czasem ubiega ją w tym któreś z dzieci – dojrzałe nad swój wiek, co też nie wprawia Wioli w dobry nastrój.
– Kiedyś Brajan nazwał mnie mamą. Ta biologiczna trochę się oburzyła. Nikola pospieszyła z wyjaśnieniami i wytłumaczyła mamie, że ja to tylko taka mama zastępcza. Dzieciaki przejmują się losem swoich rodziców, trochę jak swoimi dziećmi. Powtarzam i dzieciom, i mamom, że nigdy nie odbiorę im pierwszeństwa. Czasem płaczę, ale to ważne, żeby dzieci to widziały. Że nie jestem cyborgiem, ale czującym człowiekiem. Sama namawiam je na wypłakanie, wykrzyczenie uczuć. Jesteśmy tylko ludźmi – opowiada.
– Kiedyś Brajan nazwał mnie mamą. Ta biologiczna trochę się oburzyła. Nikola pospieszyła z wyjaśnieniami i wytłumaczyła mamie, że ja to tylko taka mama zastępcza. Dzieciaki przejmują się losem swoich rodziców, trochę jak swoimi dziećmi. Powtarzam i dzieciom, i mamom, że nigdy nie odbiorę im pierwszeństwa. Czasem płaczę, ale to ważne, żeby dzieci to widziały. Że nie jestem cyborgiem, ale czującym człowiekiem. Sama namawiam je na wypłakanie, wykrzyczenie uczuć. Jesteśmy tylko ludźmi – opowiada.
Kiedy potrzebuje godziny dla siebie, mówi im o tym. Kiedy jest zła, huknie na czeredę. Pogoni, kiedy nadużywają jej cierpliwości albo kłócą się ze sobą. Ale, jak mówi, mama SOS zna swoje dzieci i wie, kiedy przytulić i współczuć, a kiedy być twardą. Dzieciom powtarza, że szacunek i kultura osobista to podstawa.
Na co dzień rodzinie Wioli pomaga Agata – asystentka rodziny. Dla dzieci – kolejna „ciocia”. To ktoś, kto w Wiosce SOS towarzyszy w codziennych obowiązkach rodzinom od poniedziałku do piątku, a w razie potrzeby zostaje na noc. Bez niej Wiola nie radziłaby sobie tak sprawnie. Ale na rozterki i smutki nie ma lepszego lekarstwa niż przyjaciółka. Wiola znalazła taką w Wiosce SOS.
– Małgosia była na początku moją mentorką i tak się zaprzyjaźniłyśmy. Mówię do niej „Mamo”, a ona odpowiada zwykle „Tak, córko?”. I w ludziach widzimy lekką konsternację, bo ona jest niewiele ode mnie starsza. Ale kiedy mam jakiś problem, to najpierw dzwonię do niej. Odbierze o każdej godzinie w dzień i w nocy – cieszy się Wiola.
Wiola, zapytana dlaczego warto być mamą SOS, odpowiedziała bez wahania.
– Ta praca tak bardzo uczy pokory. Założę sobie coś, a jutro przyniesie coś zupełnie innego. Ale też dzień nie jest podobny do drugiego. I to wytrąca z marazmu. Nie ma czasu, żeby się rozczulać nad sobą, biadolić – wyjaśnia.
Karolina Kasperek