Spotkałam go podczas niedawnego festiwalu kaszy w Goryszewie. Kiedy już odwiedziłam wszystkie stoiska, przy wyjściu natknęłam się na rozłożone amatorsko na ziemi stare sprzęty. Było tam kilka żeliwnych żelazek, peerelowski srebrzysty elektryczny grzejnik z owalnymi otworkami, stara maszynka do strzyżenia. Okazało się, że gromadzenie starych sprzętów to niedawna pasja Józefa. Obok stała jeszcze syrenka, którą przyjechał z żoną na festiwal. I to ona przesądziła o tym, że odwiedziłam Częstochowskich chwilę później.
Dom z historią
Mieszkają w domu, który na pierwszy rzut oka przypomina budynek o innym przeznaczeniu. I w pierwszych zdaniach nad herbatą okazuje się, że mury też mają swoją historię.
– Tutaj był kiedyś sklep. Dom wybudował Niemiec. Sprzedał go Polakowi, który właśnie wrócił z Ameryki. Polak otworzył oberżę i sklep. Dlatego takie grube są tu ściany. A piec kaflowy, który tu stał, był w jednym miejscu pocięty. Okazało się, że kiedy w oberży zatrzymywali się ułani, po kuflu robiło się im weselej i „ostrzyli” szable na kaflach – opowiada Józef i nadmienia, że jego dziadek też był w Ameryce i znał ...