Modele zakładały, że liczby zakażeń będą rosły. Ministerstwo Zdrowia chwali się, że maleje liczba zajętych łóżek covidowych i respiratorów. A dobowa liczba zgonów z powodu koronawirusa nie spada i sytuuje nas na czwartym miejscu na świecie. O rozmowę i komentarz poprosiliśmy dr. Tomasza Ozorowskiego, konsultanta wojewódzkiego w dziedzinie mikrobiologii lekarskiej, na co dzień szefa zespołu kontroli zakażeń Szpitala Klinicznego Przemienienia Pańskiego w Poznaniu
- Panie doktorze, czy z koronawirusem jest tak, jak z innymi pandemiami?
– Nie, trudno tę pandemię porównać do którejkolwiek. Jest unikalna. Ale działa tu stara zasada, że tempo rozprzestrzeniania się wirusa jest zależne od gęstości zaludnienia. W miastach jest wyższe, także ze względu na duże zakłady pracy. Na wieś wirus trafia później. Masowe zakażenia na wsiach są wciąż przed nami. Będą się odbywać głównie w rodzinach.
- A nie jest tak, że wnuki i dzieci z miasta przywiozły dziadkom i rodzicom wirusa już latem?
– Nie, ponieważ cały czas mamy sytuację, kiedy znakomita większość społeczeństwa nie miała kontaktu z wirusem. Oficjalne dane z dzisiaj to trochę ponad milion. Tak naprawdę ta liczba może być nawet pięć razy większa, ale wciąż mniejszość miała kontakt z wirusem. Liczba zakażeń jest bez wątpienia niedoszacowana i dotyczy to głównie dużych miast.
- Lada moment testowanie ma się odbywać w poradniach podstawowej opieki zdrowotnej. Czy to sensowne wyjście?
– To zależy. Jeżeli występują u nas objawy, trafiamy do lekarza rodzinnego, a on robi nam test antygenowy. To szybki, ale dość dobry test do potwierdzania...