Kleszcze – nudny temat? To pomyśl o boreliozie
O kleszczach i przenoszonych przez nie chorobach przypomina się co roku w mediach. Nic dziwnego, że przy tej zmasowanej kampanii przeciw niewinnie wyglądającym pajęczakom większość z nas odczuwa rodzaj zobojętnienia, a może nawet i znudzenia. Z telewizji i gazet wylewają się potoki zdjęć opasłych, opitych krwią ciał owadów, które w ciągu kilku dni zmieniają rozmiary z mikroskopijnych na monstrualne.
Temat opatrzył się chyba każdemu. Kleszcz? Ot, drobny pasożyt! Są przecież pęsety i płyny odkażające, a wyciągnąć kleszcza potrafi dziś już dziecko. Nawet ono wie, że nie smarujemy kleszcza tłuszczem ani go nie wykręcamy, tylko zdecydowanym ruchem wyrywamy, trzymając go blisko głowy.
Ale ten oswojony już przez kulturę owad może, niestety, przynieść nam chorobę, z której możemy nie wyleczyć się do końca życia. A przez jego resztę borykać się z nieodwracalnymi skutkami zakażenia.
Czym jest borelioza?
Ostrzegamy przed nimi kolejny raz z dwóch powodów. Po pierwsze łagodne zimy w ostatnich latach sprawiają, że kleszczy jest więcej i zaczynają być aktywne dużo wcześniej. A po drugie – borelioza, czyli choroba odkleszczowa, jest w największym stopniu roznoszona przez nimfy kleszczy. To ich stadium rozwojowe aktywne w kwietniu i maju.
Czym zatem jest borelioza? Na początku należałoby powiedzieć, że choć znana jest od ponad stu lat, lekarze – i to nie tylko ci pierwszego kontaktu – ciągle mają problemy z przypisaniem obserwowanych przez miesiące, a nawet lata objawów zakażeniu bakterią Borrelia.
Z bliskiego otoczenia znam dwa przypadki tej choroby. W jednym z nich chory po kilku latach nawracających stanów zapalnych sam wpadł na pomysł zbadania się na obecność przeciwciał. W drugim – u młodej dziewczyny podejrzewano stwardnienie rozsiane i na nie leczono. Z diagnozą nie zgadzała się rodzina, która postanowiła wykonać drogie badania za granicą. Okazało się, że objawy ze strony układu nerwowego są skutkiem zakażenia borrelią.
Reaguj na małe kropki
Jak w takim razie do niego dochodzi? Skąd mamy wiedzieć, że ukąszenie było ryzykowne?
Wracamy z lasu albo łąki. Wieczorem pod prysznicem pod palcami wyczuwamy grudkę pod pachą, w pachwinie czy innej bardziej schowanej części ciała. Okazuje się, że to kleszcz. Nie panikujemy, tylko wyciągamy go. Jeśli był zarażony krętkiem, a my zmieścimy się z usunięciem go w jednej dobie od ukąszenia, ryzyko, że doszło do zakażenia borrelią, jest ograniczone do minimum. Tu ważna uwaga. Ten opis dotyczy dorosłej postaci kleszcza. Ale teraz uważać musimy na nimfy. A one są wielkości kropki zrobionej długopisem, a żerując rosną tylko do wielkości pieprzyka! Dlatego oglądając ciało, zwróćmy baczną uwagę na wszystko, co przypomina maleńkie znamiona. Łatwo bowiem pomylić nimfę z pieprzykiem czy brodawką.
Czerwony krąg to znak
A co, jeśli kleszcz posiedział w skórze dłużej? Nie zawsze przecież wiemy, od kiedy na nas żeruje. Tak czy inaczej, zostaje nam obserwowanie miejsca po ukąszeniu. Przyjęło się, że sygnałem zakażenia jest tzw. rumień wędrujący, czyli skoncentrowana wokół zaczerwienionego miejsca ukąszenia czerwona obręcz na skórze. Z czasem rozszerzająca się tak, jak po wodzie rozchodzi się kolista fala, kiedy wrzucimy do niej kamyk. Rumień może mieć czerwony środek, będący śladem po ukąszeniu. Ale to centralne zaczerwienienie może też blednąć z czasem. Pozostaje wtedy tylko mniej czerwony okrąg, który rośnie. Może swędzieć, ale nie musi.
Rumień nie zawsze oznacza infekcję. A bywa i tak, że dochodzi do niej nawet bez rumienia. Przyjmuje się jednak, że jego obecność to pierwszy sygnał, że dzieje się coś niedobrego.
Obserwujmy miejsce ugryzienia. Rumień może bowiem pojawić się po kilku dniach, ale też kilku tygodniach. Zakażenie potrafi rozprzestrzeniać się bardzo wolno. Bądźmy czujni i obserwujmy siebie. Takiemu rumieniowi towarzyszą często objawy takie, jak przy grypie. Jeśli w porę zareagujemy i zgłosimy się do lekarza, natychmiastowa intensywna kuracja antybiotykami może uchronić nas przed niezwykle poważnymi powikłaniami.
Połakomi się na serce
A co, jeśli zignorujemy te objawy? Bakteria za swój cel obierze najprawdopodobniej serce, stawy i układ nerwowy.
Pierwsza faza infekcji to rumień, który nazywa się też „bawolim okiem”. Towarzyszy jej ból stawów i mięśni, zmęczenie, ból głowy, powiększone węzły chłonne, czasem gorączka. Kiedy choroba przechodzi w drugą fazę, zaczerwienienie znika, ale pojawiają się problemy z sercem. Może dojść do zapalenia mięśnia sercowego, arytmii, a nawet niewydolności serca. Ze strony układu nerwowego pojawiają się takie objawy, jak porażenie mięśni twarzy czy dziwne uczucie w tej okolicy spowodowane zaatakowaniem nerwów. W II fazie możemy mieć do czynienia z zapaleniem opon mózgowych i stanami splątania, czyli braku orientacji w tym, co się dookoła nas dzieje.
III faza zakażenia to zapalenia stawów. Pojawia się obrzęk i ból stawów, najczęściej kolanowych. Coraz częściej obserwowanym późnym objawem zakażenia są też depresja oraz stany lękowe.
Na boreliozę nie ma szczepionki
Boreliozę łatwo zdiagnozować na wczesnym etapie. W późniejszych pomagają w tym testy badające obecność przeciwciał we krwi. W leczeniu natomiast stosuje się antybiotyki przepisywane w zależności od fazy choroby i miejsc w ciele, które zaatakowała.
Na boreliozę, zwaną też chorobą z Lyme (od nazwy amerykańskiego miasteczka, w którym obserwowano pierwsze przypadki) nie ma szczepionki. Tę, którą opracowano 20 lat temu, szybko wycofano.
Jak bronić się przed boreliozą?
Czy jesteśmy bezbronni wobec boreliozy? Nie. Kiedy idziemy na łąkę czy do lasu, zakładajmy koszule z długimi rękawami i długie spodnie, a nogawki wkładajmy w wysokie buty.
Ciało spryskajmy repelentem zawierającym substancję o nazwie DEET. A jeśli pajęczak nas zaatakuje, wyciągnijmy go i przewieźmy do najbliższej stacji sanitarno-epidemiologicznej do zbadania, czy był zakażony borrelią.
Karolina Kasperek