Co to za nagroda, którą panią dziś uhonorowano?
– Nie wiem, jak to nazwać..., to taki rodzaj wyróżnienia z okazji Dnia Matki, za urodzenie i wychowanie trojaczków. One dziś są już całkiem duże, mają po 22 lata. Nie wiedziałam, dlaczego koleżanka tak mnie zapraszała i zapraszała na tę imprezę. A tu się okazało, że dla tego wyróżnienia. Aż się dziś popłakałam. Nie spodziewałam się. W zeszłym roku uhonorowano Zofię Olejniczak, mamę dwóch posłów.
Trojaczki, czyli...?
– Dwóch synów i córka – dziś podaje podczas imprezy, to ta, która czytała mi wiersz. Chłopcy już pracują, a córka studiuje w Łodzi administrację i jest w banku na stażu. Chłopaków na studia nie ciągnęło. Może gdyby prowadzenie gospodarstwa było bardziej opłacalne... Mamy dziesięć hektarów, ale i tak wszyscy pracujemy jeszcze gdzieś, bo tylko z tej ziemi wyżyć by się nie dało. Gospodarstwo to spuścizna po rodzicach i jest formą odskoczni. Mąż pracuje na cały etat, a ja na umowę-zlecenie. Teraz zakład jest zamknięty i mam trzymiesięczną przerwę, ale od pięciu lat pracuję zawodowo. Wcześniej też pracowałam, ale jak się pojawiły dzieci, oczywiście przerwałam. Nie wyobrażam sobie, żeby do trójki dzieci wynająć kogoś do opieki – to by przekraczało moje możliwości finansowe. A poza tym nie wyobrażam sobie, żeby ktoś opiekował się moimi dziećmi. Chciałam sama to robić, a potem egzekwować od nich to, co ja im do głowy włożyłam.
Od początku wiadomo było, że to mnoga ciąża?
Tak, wiedziałam po USG, że to ciąża mnoga. Ale po pierwszym badaniu lekarze nie wiedzieli, co ze mną jest. Myśleli, że coś mi dolega. A przy USG lekarz powiedział: „Jedno... drugie... o, a to trzecie co tu robi?!”. Troszkę musiałam poleżeć, żeby dzieci były jak najlepiej rozwinięte. I wyszły bardzo duże – Adaś miał 2 kg, Piotruś – 3 kg, a Michasia – 2,4 kg. Nosiłam prawie 7,5 kilogramów, byłam okrąglutka, ale w czasie ciąży utyłam tylko 11 kilogramów!
Czy mama trojaczków wszystko wie?
Ależ skąd! Nie zawsze wiem, nie zawsze mam rozwiązanie, ja to jestem typową kobietą – często płaczę. Często mamy takie dni, że po prostu nie wiemy. A zdarzenia losowe przewartościowują całe życie, przemeblowują wszystko. Ja tak miałam ze śmiercią mamy. Mama umarła na raka 3 lata temu w wieku 64 lat. Ja ją pielęgnowałam, ja chowałam i najbardziej uderzyło to we mnie, bardzo długo się zbierałam. Czego się nauczyłam? Nic nie jest dane na zawsze. Wszystko się kiedyś kończy.
A miłość?
Może miłość nie – ona zostaje. Ta śmierć nauczyła mnie pokory, radości z rzeczy małych, wcześniej wszystko potrafiło mnie denerwować. Z mamą mieszkałam w jednym gospodarstwie przez 44 lata i nie chodzi nawet o więzy krwi, ale o to długie z kimś przebywanie. Mama mi bardzo pomagała.
Gdy jej zabrakło, na kogo pani mogła liczyć?
Mam bardzo dobrego męża. Ta nagroda to właściwie dla dwojga, on te dzieci ze mną wychowywał. A bywało ciężko. Ile razy siadałam, rozkładałam je na podłodze i płakałam razem z nimi! Z bezsilności, bo jedno śpi, drugie usypiam, trzecie się budzi i budzi to pierwsze. I moja godzinna praca szła na marne! Dziś córka powiedziała wiersz i ja się popłakałam, ale życie to nie akademie, tylko ciężka praca. Ale gdyby ktoś mi dzisiaj dał jeszcze raz szansę i powiedział, że będę je mieć rok po roku, to wybrałabym wariant z trojaczkami.
Mogłaby pani żyć w mieście?
Nie wyobrażam sobie tego. Miałam taką możliwość, bo mąż pracował 10 lat w Warszawie, tam mieliśmy wpłacone na mieszkanie w bloku i już mieliśmy się wyprowadzić. Ale wycofaliśmy pieniądze i postawiliśmy tutaj dom. Dla mnie życie w aglomeracji to nie życie. Ja sobie wychodzę z domu, na trawę, mam swoją huśtawkę, swój stół, rano idę do niego z kawą, w koszulce, nikt się mnie nie czepia. Co jeszcze? Ptaki, drzewa, jest zielono, czysto, po sianokosach, jak popada deszcz, powietrze jest takie inne, oddycha sie inaczej. Wieczory są fajne, ale te komary – tych mogłoby nie być. W tym roku to jest plaga. Ale nie zamieniłabym tego życia na inne. Gdybym jeszcze raz miała podjąć taką decyzję, zostałabym na wsi.
Jajka od „swoich” kur?
Od swoich. Ale mleko już nie. Jak pracujemy, to nie dalibyśmy rady – mleko jest ze sklepu.
Czy dzieci, podobnie jak pani, chciałyby zostać na wsi?
Córka – tak. Nie wyobraża sobie życia w mieście. Ona nawet jak jeździ na zajęcia do miasta i z niego wraca, to za każdym razem mówi: „Jak wjeżdżam w te nasze tereny, widzę te łąki, to oddycham, czuję się normalnie, u siebie i wolna. W mieście jestem zmęczona”. Synowie nie wypowiadali się, są jakoś neutralni w tej sprawie. Gdzie ich rzuci życie, tam zostaną.
Ma pani jakieś marzenia?
Chyba nie. Myślę, że w sumie dużo od życia dostałam, bardzo dużo. Z perspektywy czasu widzę, że nie doświadczyło mnie, że łagodnie się ze mną obeszło to życie. Ale spokój nie jest na zawsze i tego trochę się boję. Ale tego chyba każdy z nas się boi. Niech by zostało tak jak jest.
Rozmawiała Karolina Kasperek