Niektórzy z nas mają w domach zdjęcia swoich prababć i pradziadków. Do zdjęć na początku XX wieku chętnie pozowano nie tylko w zamożniejszym mieście, ale też na wsiach. Z fotografii patrzą na nas często mądre, spracowane twarze mężczyzn i kobiet. Wiedzących sporo o życiu, dobrze wychowujących swoje dzieci i wnuki, dotkliwie doświadczonych przez los. Pracujących dla swoich rodzin i na rzecz lokalnych społeczności z takim samym poświęceniem i zapałem. Ale te, które na zdjęciach z tamtych czasów noszą sukienki, spódnice, zapaski i bluzki z bufiastymi rękawami, mogły wtedy dużo mniej niż mężczyźni, którzy obok nich stoją. Dla wielu z nas wciąż zaskoczeniem jest, że kobiety – nie tylko polskie, ale i europejskie, i te na całym świecie od tak niedawna mają prawo uczestniczyć w wyborach, a także w nich kandydować.
Kobieta – nie człowiek
Polski wtedy nie było, więc ani kobiety, ani mężczyźni nie mieli prawa wybierać – powie ktoś. To prawda, ale dobrym przykładem może tu być zabór austriacki, czyli Galicja, a konkretnie tzw. Autonomia Galicyjska. W jej ramach w XIX wieku Polacy mogli, pod określonymi warunkami, tworzyć partie polityczne. A te – mogły uczestniczyć w życiu politycznym i parlamentarnym. W latach 1861–1918 istniał tam bowiem Sejm Krajowy. I prawdą jest, że był on organem powołanym dla Polaków. Ale już nie Polek.
Brak niepodległości nie był zasadniczą przyczyną nieposiadania praw wyborczych przez Polki. Wystarczy bowiem spojrzeć na cieszące się wolnością państwa europejskie tamtego czasu. Praw wyborczych nie posiadały ani Austriaczki, ani Niemki, ani Szwajcarki.
- Grupa posłanek Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem w kuluarach, widoczne m.in. Janina Kirtiklisowa, Eugenia Waśniewska, Zofia Moraczewska, Maria Jaworska, Halina Jaroszewiczowa, data: 26.11.1930 r.
A ilu z nas uwierzy, że skuteczne spacery do urn wyborczych Francuzki mogły odbywać dopiero w 1944 r., a w bogatej Szwajcarii kobiety mogą skreślać nazwiska na listach wyborczych dopiero od 1971 roku? Nie w całej zresztą. Jeden z kantonów uznał połowę swoich mieszkańców za godnych prawa wyborczego dopiero w 1990 roku! Ciekawy natomiast jest fakt, że prawa wyborcze dla kobiet stosunkowo wcześnie wprowadzono w niektórych koloniach brytyjskich – na wyspie Man w 1881 r., a w Nowej Zelandii – w 1893 r. Ale postępowa dziś Kanada uznała kobiety za godne prawa do wybierania dopiero w 1950 r. A do bycia wybieranym dopiero dekadę później.
Wolne, bo niepodległe
Historia praw wyborczych kobiet w Polsce jest jednak ściśle związana z historią odzyskiwania niepodległości.
– Z tą świadomością praw wyborczych było różnie. Różne były motywacje i postawy. Część kobiet pod zaborami nastawiona była – mimo braku możliwości realizacji, ale też bez widoków na rychłe spełnienie – na działalność w kierunku uzyskiwania równych praw, nie tylko wyborczych. Ale dominujący aspekt samodzielnej działalności kobiet pod zaborami to aktywność patriotyczna. Mająca na celu wsparcie mężczyzn w odzyskaniu niepodległości. To zupełnie inne motywacje niż na przykład u walczących o swoje prawa Amerykanek czy Brytyjek, które cieszyły się państwową wolnością. Trzeba sobie zdawać sprawę także z innej ceny tej naszej walki. Za swoją działalność patriotyczną czy edukacyjną Polki mogły po prostu pójść do więzienia. W tej działalności ryzykowały utratą majątku i kompletnym zrujnowaniem życia – wyjaśnia prof. Grażyna Gajewska, zajmująca się historią praw kobiet literaturoznawczyni wykładająca m.in. w gnieźnieńskim Collegium Europaeum Gnesnense.
Wybierać i pracować!
W tajnej aktywności patriotycznej i edukacyjnej kobietom pod zaborami przyświecały też różne motywacje. Część z aktywistek uważała, że potrzebne nam są nie tyle prawa wyborcze, co prawa do uczenia się i wykonywania różnych zawodów.
100 lat temu wiele europejskich uniwersytetów było dla kobiet nieosiągalnych. Tylko w niektórych krajach dziewczyny mogły kształcić się na żeńskich uniwersytetach od lat 60. XIX wieku. Maria Skłodowska-Curie nie tylko jako jedna z pierwszych Polek zrobiła prawo jazdy i zdobyła Rysy, ale była jedną z pierwszych studentek na Sorbonie. Uniwersytet Jagielloński, założony ponad 500 lat temu przez kobietę, w swoich ławach pierwsze trzy studiujące kobiety gościł dopiero w 1894 roku. Pamiętajmy, że były to trzy indywidualne zgody, a dziewczęta nie miały tych samych praw, co ich koledzy-studenci.
– Znamy wiele tekstów, w których mężczyźni przedstawiają argumenty na to, że kobieta absolutnie nie nadaje się do wykonywania zawodu lekarza. Mężczyźni apelowali, żeby kobietom nie wydawało się, że będą dobrymi sędziami czy naukowcami. Ale w walce o edukację chodziło także o wykształcenie zawodowe, które mogło umożliwić kobietom samodzielne utrzymanie się. Tak, by nie była zdana na męża, brata, szwagra. Niemało było przecież kobiet samotnych – z wyboru czy zrządzenia losu – tłumaczy prof. Grażyna Gajewska.
Nie ma wielu zapisków z czasu zaborów. Działalność patriotyczna i edukacyjna musiała przecież być tajna. A jeśli istnieją dokumenty, to mówią coś o świadomości ziemianek, mieszczanek i intelektualistek, bo te grupy publikowały w gazetach, pisały książki, pamiętniki. Ale prawie wcale nie ma informacji o tym, jakie były postawy biednych robotnic w miastach i kobiet pracujących na roli. Wiadomo natomiast, że niezwykle wiele na rzecz budzenia świadomości w tych grupach robiły wykształcone mieszczanki i ziemianki. Dzięki poznaniance Anieli Tułodzieckiej setki dzieci z ubogich poznańskich rodzin uczyły się języka polskiego, poznawały historię kraju, geografię, recytowały wiersze i śpiewały pieśni patriotyczne. Tajne komplety prowadzone przez Tułodziecką i członkinie Towarzystwa „Warta” miały zapewnić wolnej Polsce świadomych i inteligentnych obywateli i obywatelki.
- Prof. Grażyna Gajewska uważa, że kobiety wciąż za słabo wspierają siebie nawzajem
Helena Rzepecka, redaktorka naczelna „Gońca Wielkopolskiego” poprzez działalność w licznych towarzystwach, w tym Towarzystwie Czytelni dla Kobiet, budziła dążenia emancypacyjne wśród mieszkańców i mieszkanek wielkopolskiej prowincji. Obie kobiety, wraz z Janiną Omańkowską, jedną z pierwszych polityczek w wolnej Polsce i działaczką ludową oraz Zofią Sokolnicką – działającą m.in. na rzecz praw kobiet pracujących w przemyśle, handlu i służbie domowej nazywane są matkami chrzestnymi Powstania Wielkopolskiego.
Ale i wieś ma swoje prawdziwe heroiny. Jedną z nich była Januaria Kalkstein. Ziemianka, która utworzyła przy kółku rolniczym w Piasecznie pierwszą na ziemiach polskich formację kobiet wiejskich pod nazwą Towarzystwo Gospodyń. Stało się to już w roku 1866. Uczyła dziewczęta nie tylko szycia, cerowania czy przetwarzania owoców, ale też wyrobu serów, ogrodnictwa czy hodowli drobiu. Kobiety zyskiwały umiejętności, które pozwalały im potem samodzielnie prowadzić gospodarstwa. W jej ślady poszła jedenaście lat później Filipina Płaskowicka – nauczycielka, która w 1877 roku w Janisławicach pod Skierniewicami założyła najpierw szkołę wiejską, a chwilę później pierwsze Koło Gospodyń Wiejskich.
Polska odzyskała niepodległość 11 listopada 1918 roku. I w tym samym miesiącu Polki otrzymały prawa wyborcze potwierdzone dekretem Tymczasowego Naczelnika Państwa Józefa Piłsudskiego. Podejrzewa się, że duży udział w tej decyzji mogła mieć jego żona. W dekrecie czytamy m.in.: „Wyborcą do Sejmu jest każdy obywatel państwa bez różnicy płci (...) Wybierani do Sejmu są wszyscy obywatele (lki) państwa posiadający czynne prawo wyborcze.”
Ale początki nie były łatwe. W pierwszym Sejmie kobiety stanowiły jedynie 2% wszystkich posłów.
Dziś, kiedy od stu lat cieszymy się pełnią praw wyborczych, kobiet w Sejmie jest 28%, w Senacie – tylko 12%. To wciąż liczba nieodpowiadająca naturalnej strukturze płci. W Polsce jest nas więcej niż mężczyzn.
– Błędem jest jednak myślenie, że kobiety po prostu otrzymały te prawa z dobrej woli mężczyzn. One je wywalczyły. Przez lata prowadziły samotnie gospodarstwa, kiedy mężowie udawali się na różne fronty. Doszły do wniosku, że one w równym stopniu co mężczyźni przyczyniły się do wywalczenia niepodległości. Dlatego powinny mieć takie samo prawo stanowić o kształcie i przyszłości państwa – wyjaśnia prof. Grażyna Gajewska.
W jakimś sensie więc Polki zyskały te prawa dzięki politycznemu przewrotowi. Dużo trudniej, co pokazuje kalendarz historii praw wyborczych kobiet, miały ich „siostry” w zachodniej Europie.
– Tam w sensie politycznym działo się mniej. Nie było powodów, żeby, tak jak w Polsce, zmieniać konstytucję. Kobiety walczyły więc jedynie o swoje prawa, a to mężczyznom zawsze łatwiej było ignorować. Dlatego ich walka była bardziej agresywna, ale też spotykała się z większymi represjami. Dochodziło do bójek i osadzania kobiet w więzieniach. I ostatecznie dużo późniejszego niż w Polsce, przyznania im praw wyborczych – konkluduje literaturoznawczyni.
A jak jest dziś?
– Za mało w siebie wierzymy, zbyt nisko oszacowujemy swoje umiejętności, choć często potrafimy więcej niż nasi koledzy. Trzeba, byśmy jako kobiety bardziej wspierały siebie nawzajem. I apeluję do czytelniczek „Tygodnika”. Pamiętajcie o swoich lokalnych bohaterkach i nie wahajcie się nazywac ulice ich imieniem. Nie trzeba mieć ulicy Konopnickiej, skoro nie była związana z waszą miejscowością. Ale macie z pewnością wyjątkowe działaczki, może pierwszą prezeskę koła gospodyń albo inną zasłużoną kobietę – konkluduje prof. Grażyna Gajewska.
Sprawdziliśmy. Nigdzie w Polsce nie ma ulicy Januarii Kalkstein. A Ulica Filipiny Płaskowickiej znajduje się tylko na warszawskim Ursynowie. Czas to zmienić.
Karolina Kasperek