Jarnatów – mała wioska pod Lubniewicami. Jak większość tamtejszych wsi, pełna urokliwych poniemieckich budynków, z obowiązkowym niemal pałacem w centrum. Ten jarnatowski na szczęście nie popada w ruinę – kupił go jakiś potentat, jak zdradza mi na schodach do świetlicy Łucja Jesiółkiewicz, prezeska stowarzyszenia.
Nie, to chyba było inaczej
Siadamy. Przy stole pięć kobiet. I szybko okazuje się, że, jak to mówią o Polakach, poglądów zawsze o jeden więcej niż uczestników rozmowy.
– W 2010 przejęłam prezesurę w stowarzyszeniu. Napisaliśmy pierwszy projekt do starostwa w Sulęcinie. Zrobiłyśmy piknik rodzinny... – mówi Łucja.
– Jak? A to nie w 2011? – przerywa Krysia.
Już wiem, że sytuacji do uzgodnienia będzie więcej. Bo nigdzie nie widzę kroniki, która nie pozostawiałaby wątpliwości.
Dzwonimy więc do nieobecnej na spotkaniu Eli, sekretarz stowarzyszenia, i namawiamy ją na uczestnictwo w tej telekonferencji. Na początek ustalamy kilka bezspornych faktów.
Stowarzyszenie zarejestrowano w 2003 roku i dziś ma trzydziestu członków i członkiń. I są wśród nich trzy pokolenia, jak chlubi się Łucja.
– Wyjeżdżałyśmy do...