– Ze mną to nie ma poważnej rozmowy. Niech pani zacznie opowieść o mnie od czegoś jakby legenda. Może tak: „Daleko od kultury, od postępu, w chacie za wsią mieszka sobie od niepamiętnych czasów chłopina. Z babiną”. A dalej to już jak pani chce – instruuje Marek Nuszkiewicz w trakcie rozmowy. Więc zaczynam wedle życzenia. A wstęp rzeczywiście więcej ma wspólnego z legendą niż prawdą. Jaka to chata, skoro nie brak w niej płaskiego telewizora? Że za wsią – też raczej nieprawda. A czy z dala od kultury i postępu? Do Konina z Grabowej raptem 20 minut drogi samochodem. Ale po co by tam człowiek miał się tłuc, skoro od kultury aż ciasno w każdej izbie i na podwórku. Może tylko ten chłopina z babiną jakoś by się zgadzał. Marek Nuszkiewicz, artysta rzeźbiarz. Pseudonim „Siekierka” – mówi o nim skromna wizytówka.
Lipa – drzewo nielipne
– Ostatni wyrób. To będzie wisiało na bramie u Przemka, który tu panią przywiózł. „Zwierzyniec 6”. Z pyzdrskim motywem, paprocią – długoszem królewskim. Tu niedaleko, w nadleśnictwie Grodziec, jest największe jej skupisko – opowiada Marek-rzeźbiarz, demonstrując deskę z wyrytą nazwą ulicy. Mówi, że to było „ekspresowe zamówienie”. Rzeźbił dwa dni. W lipie.
– Skąd mam? A z lasu. Jak zobaczę gdzieś ładną, lecę po piłę i wyżynam. A tak poważnie – bardzo trudno dziś o lipę. W lasach jej mało, nie to, co dawniej. Dopiero zaczynają sadzić. Najczęściej biorę od gospodarzy. Czasem ktoś ma drzewo, musi je ściąć. Albo przy okazji robót gmina usuwa drzewo przy drodze. Ale w tych lipach z zadrzewień w gospodarstwach nie ma czystego drewna, dużo w nim niespodzianek. Najlepsza to w Bieszczadach – wyjaśnia artysta.
Twierdzi, że w lipie rzeźbi się najlepiej, choć istnieją bardziej miękkie gatunki drewna. Lipa podatna, mało się wyłupuje. Można też w topoli czy dębie, chociaż z niego trudno uzyskać precyzyjny kształt, bo dąb kruchy. Do precyzyjnej pracy lepszy orzech włoski, można w nim wycinać nawet pod lupą. Heban piękny, ale ceny poza możliwościami rzeźbiarzy z „chat za wsią”.
- Płaskorzeźba z Artemidą na spacerze to przykład mitologicznych sentymentów Marka
Idę za drewnem
Marek urodził się w domu, w którym siedzimy, 67 lat temu. Siedzimy w pokoju-werandzie, w którym powietrze aż pomarańczowe od ilości drewna. Żartuję, że pewnie ledwo zaczął chodzić, już coś rzeźbił. I nie mijam się z prawdą.
– Pamiętam, mama miała wielki nóż kuchenny. Biegałem z nim, wszystko pocięte było. Patyki się strugało. Trochę pociosałem i udawałem, że jedno to sarenka, a inne – zajączek. Jednorazowe – rano wystrugałem, wieczorem już po zabawce. Ale nie było innych na wsi – opowiada.
- „Dama z kwiatkiem”. Ilu z nas potrafiłoby wyrzeźbić takie kształty?
Marek rzeźbił to, co żyło dookoła. Zwierzęta gospodarskie, leśne. A potem kościółek – z oświetleniem, z ołtarzem. Wielu z tych najstarszych prac nie ma. Mówi, że część się rozsypała, a inne jakoś z domu znikają, ulatniają się.
Z tych, które stoją pod ręką, wyciąga dość złożoną rzeźbę i pyta.
– Ta jest z 2004. No, niech pani powie co tu pani widzi. Co to może być?
Mówię, że widzę pieniek udający prawdziwy. Na nim, jak na postumencie stoi anioł. Z miną niegroźną, raczej taką wiecznie niezadowoloną. W lewej trzyma tarczę, w prawej – pikę, którą celuje, a może nawet nią trafia w diabelską głowę. Diabeł też niestraszny, raczej jakiś zadumany, może trochę stropiony. Patrzy w kierunku kształtnej anielicy, która chowa twarz we włosach i dłoniach. Mówię coś o Michale Archaniele, ale ten walczył ze smokiem. I nie bardzo rozumiem obecność tej młodej kobiety.
No jak, kobieta, to anioł. Więc anioł musi mieć kobiece kształty! Ma pani córkę? To nie wiem, czy mogę powiedzieć. Otóż. To jest „zięć w oczach teściowej”. Zawsze diabła wart. A córka? Żeby nie wiem jaka była, zawsze jest aniołem. A drzewo to wierzba, bo gdzie indziej kochali się na wsi chłopak z dziewczyną – parska śmiechem Marek, a żona mu wtóruje.
Rzeźba sama mu przyszła do głowy. Nie wiedział, co wystruga, rzeźbiarze często nie wiedzą tego. Mówi, że to najcudowniejsze w rzeźbieniu – nie wiedzieć co wyjdzie. Robi się to, co drzewo podyktuje. Potem dłuta nadają kształt, ale idą tam, gdzie drzewo chce.
– Tęsknię za rzeźbą fantazyjną, coś w rodzaju tego – mówi i wskazuje na niewielką pracę. Dziwną i zupełnie nieprzystającą do ludowej sztuki. Jednorożec, ale jakiś skulony, jakby było go tylko pół. Jest końska głowa, są cztery nogi, ale tułowia brak. Ewidentnie podyktowany przez drewno. Z tej kategorii jest jeszcze jedna niemała rzeźba.
- Takich rzeźb, inspirowanych fantazją, Marek chciałby wykonywać więcej
– O, a to Przyroda. Jak to jaka? No córka Fauna i Flory. Jest i zwierzyna, i roślinność – mówi z przekonaniem, wskazując na postać kobiety z naręczem kwiatów i w towarzystwie sarny, lisa i wiewórki. Markowi nie przeszkadza, że Faun nigdy nie był mężem Flory, choć i jedno, i drugie bóstwo związane było z roślinnością i naturą. Nigdy też nie mieli córki o takim imieniu. Ale kto artyście zabroni.
Wena każe czekać
Marek pokazuje jeszcze „damę z kwiatkiem” i kilka innych rzeźb. Bywa, że robi je w dwa dni. A czasem wena przychodzi po tygodniu czy dwóch. „Chodzi się i chodzi koło tego drewna, patrzy na nie i nic. Aż nagle nachodzi człowieka i się rzeźbi” – opowiada Marek „Siekierka”. Powołuje się przy tym na Leonarda da Vinci, który „Ostatnią Wieczerzę” malował dwa lata. A czasem też w trakcie rzeźbienia jednej pracy powstaje wiele innych, a do pierwszej nieustannie się wraca. Albo też trzeba coś poprawić w już gotowej, coś „dodłubać”.
Artystom potrzebna jest często jakaś dusza obok. Nie tylko po to, żeby przynieść strawę.
– Cały czas szuka podpowiedzi. Czasem robi sam, a czasem: „Chodź, mi powiedz, bo nie wychodzi”. Jeśli mam coś w głowie, podpowiem – opowiada żona.
Mówi, że w zeszłym roku wreszcie doprosiła się rzeźby dla siebie. To raczej płaskorzeźba, lipowa kopia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Marek gustuje ostatnio w płaskorzeźbie. Do kościoła św. Trójcy w Rychwale zrobił niedawno pokaźnych rozmiarów Drogę Krzyżową. Ale uroczy świątek, zamyślony, przypominający trochę greckiego filozofa Chrystus Frasobliwy, ma przynajmniej trzy wymiary. A w rękach Marka, kto wie, czy nie zyskał i czwartego.
- Anioł poskramiający Lewiatana w obronie młodszej siostry? Niekoniecznie. Marek twierdzi, że to alegoria relacji między teściową, jej zięciem i córką
Nagość rzecz normalna
Ale „chłopina z Grabowej” podejmuje wątki nie tylko sakralne. Rzeźbił ostatnio sporo tematyki myśliwskiej. A i sporo też damskich aktów w jego rzeźbie. W katalogu, w którym dokumentuje zdjęciami swoją twórczość, znajdujemy mitologiczne sceny – a to rzymska Diana na łowach, a to grecka Artemida na spacerze z leśnymi zwierzętami, a to nimfa na koniu. Marek ma do mitologicznych scen słabość, a w nich – do wysportowanych kobiecych kształtów.
– Nagości się nie boję, no bo jak to? Taki anioł po kąpieli wyciera się ręcznikiem. Przecież anioły są czyste, to muszą. Muszą się kąpać, skoro taki smog. Czarne by były – opowiada i pokazuje rzeźbę anielicy, która rzeczywiście, nie ma na sobie nic prócz ręcznika.
Swoje rzeźby najpierw rozrysowuje. Pokazuje kilka rysunków i znów zaskakuje talentem. Na jednym logo Puszczy Pyzdrskiej. Po jego rzeźby przyjeżdżają ludzie z całej Polski. W prywatnej posiadłości zawisła ostatnio płaskorzeźba pt. „Dawny trud rolnika”. Pod ręką ma kilka zestawów dłut – rzeźba to robota niemal chirurgiczna. Drewno, jak mówi Marek, nie tyle stawia opór, co, zupełnie jak ciało ludzkie, robi niespodzianki.
– Czasem już wykańczam twarz. A tam nagle wychodzi tzw. kieszeń. Na przykład sęk czy zarośnięty fragment kory. Kiedy wypadnie na twarzy, rzeźba do wyrzucenia. Bo co, szkaradę będę robił? W ogóle myślę, że początkujący rzeźbiarz powinien zaczynać od niewyszukanych kształtów. Powinien robić szkaradne najpierw. A dopiero potem brać się za arcydzieła – kwituje Marek Nuszkiewicz „Siekierka”.
Karolina Kasperek