Przed laty, na Mazurach Boże Narodzenie nazywano godami, zaś jutrznią – porę tuż przed wschodem słońca. „Jutrznia na Gody” pierwotnie była uroczystością religijną, ale – z biegiem lat – nabrała charakteru teatru ludowego.
Zanim zacznie świtać
Zwyczaj ten ma bardzo długą historię, sięgającą przełomu XV i XVI wieku, stanowiącą bezpośrednie nawiązanie do jasełek rozpowszechnianych wówczas przez franciszkanów.
Tradycyjna uroczystość rozpoczynała się w pierwszy dzień Świąt, o czwartej nad ranem, i trwała około trzech godzin. Dziś powiedzielibyśmy, że swoją formą przypominała nieco jasełka połączone z pasterką.
Na tradycyjną jutrznię składały się pieśni, dialogi i oracje bezpośrednio odnoszące się do narodzin Chrystusa. Uczestnikami obrzędu były głównie dzieci. Wśród bohaterów nie brakowało aniołów, pasterzy, pielgrzymów, żaczków, sierot, trzech Króli, Heroda, Betlejemczyka czy uczonych w Piśmie. Wszyscy odziani byli w białe koszule przyozdobione kolorowymi szarfami. Chłopcy mieli na głowach korony z pozłacanego papieru, a dziewczynki – zielone wianki. Organizatorami uroczystości byli wiejscy nauczyciele lub organiści. Początkowo obrządek wystawiano w kościołach; z biegiem lat wraz z rozwojem oświaty, zagościł również w wiejskich szkołach.
Max Toeppen – niemiecki historyk i znawca Mazurów, w 1870 roku o Jutrzni na Gody pisał tak: [Dzieci] Pojawiają się w kościele niosąc świece lub ozdobione świeczkami choineczki i obchodzą dookoła ołtarz. (...) Rozpoczynają antyfony, wygłaszają osobno lub chórem odpowiednią na tę uroczystość ewangelię albo pojedynczo recytują specjalnie na to święto przekazywane z pokolenia na pokolenie wierszyki. (...) Na nauczycielu spoczywa obowiązek wyuczenia dzieci tych wierszy oraz ułożenia należycie akcji dramatycznej. (...) Już od drugiej lub trzeciej nad ranem w domach widać poruszenie. Uroczystość rozpoczyna się koło godziny czwartej, i z Polaków brakuje wtedy w kościołach tylko chorych i słabych”.
Misterium niejednokrotnie starano się wzbogacić sceną, w której opuszczano na linie chłopca przebranego za anioła, śpiewającego: „Z nieba wysokiego, stamtąd przybywam tu”. Zdarzały się przy tym nieszczęśliwe wypadki.
W jutrzni zachowywano również pamięć o najbliższych zmarłych. Uczestniczące w obrzędzie sieroty, których nie brakowało na wsi, często opłakiwały ojca, matkę czy oboje rodziców, zaś – wedle przekazów – anioł lub rektor pocieszał je oracją.
Śpiewajmy Panu
Pierwsze wzmianki o jutrzni pojawiają się już w 1753 roku. Wiadomo, że w 1711 roku król Prus, jako głowa kościoła ewangelickiego, wydał zakaz wystawiania misterium. Głęboka wiara i przywiązanie do tradycji Mazurów okazały się jednak silniejsze. Wówczas bożonarodzeniowe widowisko obchodzono w nocy z 24 na 25 grudnia w domach. Ponownie jutrznia została zakazana w XIX wieku, również przez władze pruskie, które swoją decyzję argumentowały niebezpieczeństwem pożaru, który mogą wywołać dzieci niosące zapalone świece.
Wiedzę o szczegółowym przebiegu XIX-wiecznego misterium zawdzięczmy dziś Karolowi Małłkowi – nauczycielowi, prozaikowi, folkloryście i miłośnikowi Mazur (zwanemu Królem Mazurów), który na początku XX wieku podjął się próby opracowania i wskrzeszenia regionalnego obrzędu, który powoli zamierał. „Jutrznia mazurska na Gody i inne widowiska” została wydana po raz pierwszy w 1931 roku i obecnie stanowi najbardziej autentyczne źródło wiedzy o mazurskich tradycjach bożonarodzeniowych.
Autor opublikował treść przedstawienia, przenosząc gwarę mazurską na literacką polszczyznę. W swojej publikacji, na tytułowej stronie, skromnie poprzedził własne nazwisko adnotacją „zebrał i opracował”. Prawdziwymi autorami „Jutrzni na Gody” określał wszystkich tych, którzy na przestrzeni wieków tworzyli widowisko.
Jak wyglądało przygotowanie do ogromnego przedsięwzięcia, którym była Jutrznia na Gody? Próby rozpoczynały się już na początku adwentu. Co wieczór (aż do Bożego Narodzenia) dzieci ćwiczyły role pod okiem nauczyciela. W każdą niedzielę adwentową – po szkolnych próbach – odbywał się pochód przez wieś. Dzieci niosły na długim kiju gwiazdę – rodzaj lampionu – w której paliła się świeczka. Do aniołów, żaczków czy pasterzy dołączali mieszkańcy wsi niosący świece. Wstępowano do szkoły, gdzie nauczyciel odczytywał ewangelię, a przy rozejściu się śpiewano pieść adwentową „Z samego nieba idę k’wam”. Ostatnia próba odbywała się wczesnym rankiem w wigilię Bożego Narodzenia.
Jutrznia rozpoczynała się najczęściej koło godziny czwartej rano (w niektórych regionach Warmii i Mazur późnym wieczorem wigilijnym). Chłopcy stukali do okien i budzili mieszkańców wsi wołając: „Wstawajcie!”. Wiejskie uliczki powoli ożywały, a na ośnieżonych drogach gromadzili się ludzie z zapalonymi świecami. Uroczystość wieńczył wspólny śpiew i modlitwa. Zaczynało świtać.
Obecnie tradycja obrzędu jutrzni jest niemalże zapomniana. Niektóre z mazurskich placówek oświaty próbują wskrzesić widowisko – np. w postaci odczytywania gwarą fragmentów oracji podczas noworocznego kolędowania. Obrządek rekonstruują również amatorskie grupy teatralne. Czy Jutrznia na Gody przetrwa kolejne stulecia? Warto pamiętać o najpiękniejszych polskich tradycjach i nie pozwolić im zaginąć – to najcenniejsze, co mamy.
Małgorzata Janus