Aleksandra Habiera-Węcławek – rolniczka z wyboru, mama trojga dzieci, ekonomistka, księgowa, radna i społeczniczka – mówi, że wieś wciąż ją zaskakuje. I to właśnie lubi w niej najbardziej.
Wykształcenie i wiedza pomaga w prowadzeniu gospodarstwa
Na co dzień związuje włosy w zwyczajną kitkę, zaciera ręce i łapie się za pracę w gospodarstwie, bez której nie wyobraża sobie życia. – Zostałam na gospodarstwie w rodzinnej Dobrzenicy (pow. piaseczyński) z pełną premedytacją – podkreśla Aleksandra Habiera- Węcławek. – Wieś to mój żywioł. Lubię ruch, którego nie odnalazłabym za biurkiem w mieście.
Dziś realizuje pasje na wielu płaszczyznach. Prowadzi gospodarstwo nastawione na produkcję mleka. Dzięki ukończonym studiom na kierunku ekonomia rolnictwa oraz kursowi księgowości samodzielnie zajmuje się rozliczeniami. Zgodnie z tradycjami rodzinnymi, chętnie angażuje się w działalność społeczną.
Właśnie zawiązała Koło Gospodyń Wiejskich dla Wszystkich w Dobrzenicy. – Warto wyciągnąć ludzi z domów, żeby dostrzegli, jak dużo są warci, ile potrafią, jak wiele mogą zaoferować innym – mówi. – Cieszę się, że w działalność naszego KGW włączyły się nie tylko kobiety.
Miasto? Nie, Dziękuję! Co magicznego ma w sobie wieś?
Rodzina pani Aleksandry mieszka w Dobrzenicy od czterech pokoleń. Za każdym razem gospodarstwo dziedziczy… kobieta. – Jestem mocno związana z wsią. Od początku wiedziałam, że po studiach wrócę w rodzinne strony, aby zajmować się rolnictwem. Mój tata powtarzał, że jako jedyna z rodzeństwa sobie poradzę. I chyba miał rację – wspomina.
W czasie studiów pani Aleksandra mieszkała w stolicy, ale tylko utwierdziła się w przekonaniu, że życie w mieście nie jest dla niej. Hałas, pośpiech czy praca w korporacji to nie to, o czym marzyła. Po powrocie do Dobrzenicy przejęła gospodarstwo. Początki nie były łatwe. Powódź w 2009 roku oraz fatalna sytuacja na rynku trzody chlewnej zmusiły ją do wygaszenia produkcji tuczników. – Postanowiłam rozwinąć produkcję mleka. Zaczynałam od piętnastu sztuk bydła, dziś utrzymuję stado liczące około stu sztuk – mówi z dumą. W międzyczasie wyszła za mąż i urodziła troje dzieci. Równolegle z obowiązkami domowymi oraz tymi związanymi z pracą w rolnictwie szlifowała język angielski, uczestniczyła w kursie komputerowym dotyczącym komunikacji społecznej, zdobyła zawód księgowej.
Co więcej, została nawet myśliwą! – Tak, mam pozwolenie na broń. A lisy niech mają się na baczności! – Grozi palcem i tłumaczy, że po tym, jak dziki zrobiły z jej pola kukurydzy „szarlotkę”, zrozumiała, że musi zacząć się bronić. Początkowo myśliwym miał zostać jej mąż. Ostatecznie sama przystąpiła do kursu. Bo, jak wspomina, widok krwi nie był jej obcy. Od dziecka odbierała porody zwierząt. Raz nawet asystowała lekarzowi weterynarii podczas cięcia cesarskiego u krowy. Sama zszywała powłoki brzuszne zwierzęcia. Dziś żartuje, że chyba nieźle jej poszło, bo krowa urodziła później jeszcze dwa zdrowe cielęta.
Ruch to zdrowie, czyli agrofitness
Aleksandra Habiera-Węcławek podkreśla, że wychowywanie dzieci, czuwanie nad sprawnym funkcjonowaniem gospodarstwa oraz działalność społeczna wymagają doskonałej organizacji. Trudno zatem znaleźć czas na aktywność sportową. – Kiedyś koleżanka namawiała mnie na aerobik. Odpowiedziałam jej: „A niby po co? Praca w oborze to co najmniej sto pięćdziesiąt przysiadów dziennie! Jeśli chcesz zadbać o sylwetkę, wpadnij do mnie na agrofitness!” – wspomina ze śmiechem. A pracy w gospodarstwie nie brakuje. Świadczyć o tym może fakt, że dzięki znacznej poprawie sytuacji finansowej mąż gospodyni zrezygnował z pracy zawodowej i poświęcił się rozbudowie parku maszynowego. – Obecnie jestem w stanie utrzymać całą rodzinę z produkcji mlecznej. To mój wielki sukces – nie kryje satysfakcji.
Bycie córką sołtysów zobowiązuje do pracy społecznej
Rodzice Aleksandry Habiery-Węcławek od lat 80. ubiegłego wieku naprzemiennie pełnili funkcję sołtysa Dobrzenicy. Z ich inicjatywy została wybudowana świetlica wiejska z salą taneczną. Z pieniędzy zarobionych na zabawach sołeckich częściowo wybudowano drogę, oświetlono wieś i częściowo ją zgazyfikowano. – Jako jedni z pierwszych w okolicy mieliśmy dostęp do wszystkich mediów – opowiada gospodyni. – Można powiedzieć, że pasję do pracy społecznej wyssałam z mlekiem matki.
Rolniczka od lat zaangażowana jest w działalność mającą na celu poprawę życia w Dobrzenicy. Przy wsparciu mamy kilka lat temu zainicjowała odnowę świetlicy, która podupadła w latach 90. ubiegłego wieku. Obecnie budynek jest czysty, odmalowany, z nowoczesnym ogrzewaniem i wymienioną podłogą. – Pomyślałam, że idąc za ciosem, warto byłoby zawiązać jakąś ciekawą działalność. Padło na… koło gospodyń. Dla wszystkich – mówi pani Aleksandra. – Działamy od wiosny, w KGW pełnię funkcję przewodniczącej.
Niemal połowa składu koła to mężczyźni. Przewodnicząca czeka teraz na propozycje panów w sprawie dalszej działalności. Czym chcieliby się zająć? Co sprawia im największą frajdę? Panie z kolei chętnie angażują się w rękodzieło związane z dekupażem, koronkarstwem i szyciem na maszynie. W planach mają wypromowanie oryginalnej szarlotki, wszak Dobrzenica słynie z wyjątkowo smacznych jabłek. Gospodynie i gospodarze myślą już o zorganizowaniu Dnia Nalewki. Na pewno nie zabraknie też tematycznych warsztatów dla dzieci. – W najbliższym czasie popracujemy nad ozdobami w stylu ludowym, które nieco ocieplą wystrój świetlicy – dodaje Aleksandra Habiera-Węcławek. – Musimy sensownie rozdysponować pieniądze od ARiMR. Chciałabym, aby członkowie KGW nie nudzili się przez najbliższe miesiące. O wszelkich inicjatywach mówi z błyskiem w oku. Im więcej zajęć, tym – jej zdaniem – lepiej. Jak twierdzi, póki ma co robić.
Aleksandra Habiera-Węcławek twierdzi, że życie na wsi jest ciekawym wyzwaniem. Szerokie spektrum zainteresowań pozwala rolniczce na rozwijanie pasji związanych z pracą w gospodarstwie, jak i aktywnością społeczną
Małgorzata Janus
fot.