Pani Krystyna mieszka w Biłgoraju. Należy do Stowarzyszenia Dzieci Zamojszczyzny Ziemi Biłgorajskiej.
– Znam wojenną historię naszej rodziny z opowieści mamy, taty i brata. Rodzice byli rolnikami, mieszkali w Dereźni pod Biłgorajem. 3 lipca 1943 roku Niemcy najpierw wywieźli wszystkich mieszkańców naszej i innych wsi do Biłgoraja. Tam była pierwsza selekcja. Po niej moi rodzice i rodzeństwo musieli iść piechotą aż pod Lublin, do obozu koncentracyjnego – wspomina Krystyna Zygmunt.
Jej mama była w zaawansowanej ciąży. Najpierw została z tyłu kolumny, licząc na samochód, który miał zabrać część więźniów. Gdy okazało się, że to nieprawda, zrobiła wszystko, żeby w drodze dogonić męża i dzieci. Udało się.
Kołyska pod pryczą
Rodzina była więziona w obozie koncentracyjnym trzy miesiące. W takich koszmarnych warunkach przyszła na świat Krystyna. – Mama urodziła mnie w baraku, gdzie spaliśmy. Nie poszła do pomieszczenia dla ciężarnych, rodzice wiedzieli, że rodzące się tam niemowlęta trafiają do krematoryjnego pieca. Już pół godziny po porodzie musiała wyjść na apel.
Mama pani Krystyny, Karolina, nie przyznała się, że urodziła dziecko. Ukrywała córeczkę podczas apeli pod pryczą, tak, żeby nie znaleźli jej strażnicy. A brat Jan zasłaniał noworodkowi usta, żeby nie usłyszeli płaczu.
– Mama opowiadała, że najgorsze było przewijanie. Nie było pieluch, musiała radzić sobie, używając na zmianę dwóch chustek na głowę – mówi pani Krystyna.
Po trzech miesiącach rodzina Zygmuntów została wywieziona do Niemiec do niewolniczej pracy. 3-letnia Aniela, siostra pani Krystyny, nie przeżyła drogi na roboty do nazistowskich Niemiec. Udusiła się w ścisku, jaki panował w bydlęcym wagonie.
– Na miejscu nie było źle. Ojciec, Franciszek, pracował w tartaku, mama – w oborze. Niemieccy gospodarze zadbali, aby mnie ochrzcić. Matką chrzestną była Niemka, u której rodzice pracowali, ojcem chrzestnym miejscowy ksiądz. Niemieccy gospodarze dbali, żebyśmy nie byli głodni. Przez dwa lata, które tam spędziliśmy, zajmował się mną brat. Zmarł w zeszłym roku. Po wyzwoleniu w 1945 roku przez amerykańskie wojska wróciliśmy do domu. Niemiecka gospodyni kupiła nam wózek, żeby łatwiej nam było wrócić. Niedożywienie, ciężkie warunki odbiły się na zdrowiu małej Krystyny, która przez kilka lat po powrocie do Polski chorowała.
- Henryk Skubisz, Krystyna Zygmunt, Czesław Kmieć i Stanisław Kurowski
Koń przywieziony z tułaczki
Historycy szacują, że z Zamojszczyzny wysiedlono ok. 110 000 osób, z czego ponad 30 000 to dzieci. Wśród wypędzonych ze swoich domów była rodzina Kurowskich. Rolnicy z Łukowej zostali wywiezieni do pracy przymusowej w Austrii. W 1943 r., gdy musieli opuścić dom rodzinny, Stanisław Kurowski miał dwa lata. Droga na roboty jego i jego rodziny wiodła przez obozy w Zwierzyńcu i Majdanku. Wszyscy przeżyli. – Trzy tygodnie wracaliśmy spod Wiednia. Najpierw wozem zaprzężonym w woły, potem, na Słowacji, dostaliśmy konie. Po powrocie do domu bardzo przydały się w pracy na roli – mówi Stanisław Kurowski.
Czesław Kmieć zapamiętał z opowieści rodziców, że ich rodzinna wieś Wolaniny była przez Niemców nazywana bandycką. A to dlatego, że w okolicy działali polscy partyzanci. – Gdy doszło do wysiedleń, trzy dni gnali nas z naszej wioski do Zwierzyńca. Stamtąd bydlęcym wagonami przewieźli do Zamościa. Po dwóch tygodniach znowu bydlęcymi wagonami do Lublina. Tam z obozu przejściowego przy ul. Krochmalnej zapędzili nas do obozu na Majdanku – opowiada Czesław Kmieć. – Tam byliśmy do września. Wtedy Niemcy niespodziewanie wypuścili grupę więźniów. M.in. rodzinę Kmieciów.
Dzieci jak przedmioty
Ale większość mieszkańców pacyfikowanych podczas II Wojny Światowej zamojskich wiosek nie miała tyle szczęścia. Byli ofiarami hitlerowskiego planu wysiedlenia z tych terenów Polaków. Ich miejsce zajmowali osadnicy niemieccy. Heinrich Himmler, jeden z głównych hitlerowskich przywódców, zamierzał utworzyć pas osiedleńczy wzdłuż ówczesnej granicy nazistowskiej Trzeciej Rzeszy ze Związkiem Radzieckim.
Do pierwszych wysiedleń doszło w 1941 r. Kolejne, już na masową skalę, rozpoczęły się rok później, w nocy z 27 na 28 listopada. Dzieci, nazwane po wojnie Dziećmi Zamojszczyzny, dzieliły los rodziców, trafiając razem z nimi do pracy w Trzeciej Rzeszy, albo do obozu zagłady w Majdanku, gdzie często czekała je śmierć. Były i takie, które ze względu na stwierdzone przez nazistowskich lekarzy odpowiednie cechy rasowe były przekazywane niemieckim rodzinom lub domom dziecka w celu germanizacji. Większość po wojnie nie wróciła, część udało się odnaleźć i połączyć z polskimi rodzinami.
– Byli i tacy w naszym stowarzyszeniu – mówi Henryk Skubisz, od 26 lat prezes Stowarzyszenia Dzieci Zamojszczyzny Ziemi Biłgorajskiej. – Niestety, już nie żyją.
Nie poddali się
Polskie podziemie starało się przeciwdziałać wysiedlaniu ludności. W grudniu przypada 75. rocznica wybuchu walk, nazywanych czasem Powstaniem Zamojskim. W grudniu 1942 roku na Zamojszczyznę przedostał się komendant główny Batalionów Chłopskich Franciszek Kamiński. Rozkazał zmobilizować w Puszczy Solskiej oddziały partyzanckie i rozpocząć akcje zbrojne.
Do pierwszego starcia doszło 30 grudnia pod Wojdą. Oddziały BCh rozbiły niemiecką żandarmerię. 1 lutego następnego roku oddziały BCh stoczyły pod Zaborecznem największą bitwę Powstania Zamojskiego. Zwycięska bitwa o prawie pół roku opóźniła kolejną falę wysiedleń.
Stanisław Kurowski pytany, co dziś myśli o przeprowadzanych przez nazistów na Zamojszczyźnie, jak byśmy dziś powiedzieli, czystkach etnicznych, odpowiada: – Można wybaczyć, zapomnieć nie wolno. Henryk Skubisz pytany, czy kierowana przez niego organizacja ma jakiś kontakt z Niemcami, tłumaczy:
– Odkąd rozpoczęliśmy działalność, pomaga nam niemieckie Stowarzyszenie Maksymiliana Kolbego z Fryburga. Co roku grupa od nas była zapraszana na dwutygodniowe bezpłatne wczasy. Dojazd, wyżywienie, pobyt w doskonałych warunkach, wszystko opłacone. Na miejscu mieliśmy też spotkania z tamtejszą młodzieżą, władzami samorządowymi.
Niemieckie stowarzyszenie ma już ponad 40-letnią historię. Powstało w 1973 r., gdy grupa chrześcijan z niemieckiej sekcji Pax Christi postanowiła realizować ideę niesienia pomocy ofiarom hitlerowskiego reżimu „na znak sympatii, szacunku i solidarności z nimi”. W 2007 roku członkowie stowarzyszenia, dzięki wsparciu finansowemu episkopatów Polski i Niemiec, założyli Fundację im. Maksymiliana Kolbego.
Krzysztof Janisławski