StoryEditorWiadomości rolnicze

Nie piję, bo uwierzyłam w wolność wyboru

09.06.2017., 09:06h
„Zawodowo jestem, szumnie mówiąc, dyrektorem biblioteki. Bibliotekarzem zostałam, będąc już alkoholiczką” – przedstawia się Zofia. Mieszka w Osiecznej – wsi leżącej pośród kociewskich lasów. Jest jeszcze przewodniczącą koła gospodyń i kołem zamachowym kulturalnego życia gminy. Nie byłaby w żadnej z tych ról, gdyby kilkanaście lat temu nie stoczyła walki na śmierć i życie. Przeżyła, ale do heroicznego boju staje co dnia. 

– Zofia, za szeroka, nie? Nie wiem, czy brać. To nówka – pyta koleżanka, wpadając do biblioteki prosto z placyku, na który w soboty do Osiecznej przyjeżdżają handlarze odzieżą. „No fajna ta koszula, ale tyle tych lumpów masz! Przecież kupiłaś coś niedawno” – strofuje z czułością nałóg koleżanki Zofia. Po chwili rozmowę przerywa pani Gertruda, pytając o książkę, na którą czeka. „Nie ma, jest jeszcze w Czarnej Wodzie” – namawia do cierpliwości kierowniczka biblioteki. „Pani Zofio, ja tylko skserować tę karteczkę”. Jest sobota, Zofia w pracy, bo dzień wcześniej miała urlop. Do biblioteki, której jest kierownikiem, ludzie ciągną jak pszczoły do miodu. Z upodobaniem słuchają jej wygłaszanych szorstkim głosem reprymend. Wiedzą, że mają naprzeciw siebie człowieka ze stali. Hartowanej w najsurowszym ogniu – uzależnienia, a potem wychodzenia z niego.

Łyk musiał zostać na rano

Rozmowę zaczyna od przedstawienia się jako alkoholiczka – zgodnie zresztą ze zwyczajem panującym na grupach Anonimowych Alkoholików. W ten sposób każdy uzależniony bierze odpowiedzialność za trwanie w nałogu. Takie przyznanie się ma też trzymać leczących się w ryzach pokory. Bo tylko z nią możliwe jest wychodzenie z nałogu. Ale o tym za chwilę.

Zofia dziś wie, że udaje jej się nie pić dzięki swojej tytanicznej pracy i Bogu. Nie ma bowiem leczenia z nałogu bez uznania jakiejkolwiek siły wyższej

– Bibliotekarzem zostałam w niebywały sposób. Stanowisko było obsadzane poprzez konkurs. To był 2002 rok – miałam wtedy za sobą już dwa lata trzeźwości i wykształcenie ogólne średnie, czyli żadne. Były naczelnik gminy przyszedł z informacją: „Zośka, będzie wolne miejsce w bibliotece”. „Ja? Panie Zygfrydzie, nie da rady! Jestem alkoholiczką”. „Spróbuj, znasz się na robocie” – powiedział. W przeszłości, w „tamtym życiu”, byłam rzeczywiście dyrektorem Gminnego Ośrodka Kultury, w którego skład wchodziła biblioteka – opowiada Zofia. Obiecuje nam szczerość do samych trzewi, ale nazwisko woli zachować w tajemnicy.

W pierwszym etapie trzeba było napisać pracę „Wizja biblioteki”. Przeszła do drugiego, wraz z trojgiem kandydatów. Zdystansowała ponad dwadzieścia osób, w tym wiele z wyższym wykształceniem. Stanęła przed komisją, a ta nie miała wątpliwości. Mieli za to inni, całkiem bliscy znajomi. „Noo, trzeba pić, żeby być dyrektorem biblioteki” usłyszała od jednej z kandydujących koleżanek. Zabolało, ale nauczyła się z tym żyć.

– Coraz lepiej uczę się z tym żyć, a nawet jestem dumna z tego, że jestem alkoholiczką. Bo jestem zupełnie innym człowiekiem. Staram się być lepsza. Moja historia w bibliotece to właściwie historia mojego trzeźwienia – mówi Zofia.

 Ma 60 lat, męża, czworo dzieci, ale 16 lat temu, będąc dobrze po czterdziestce, urodziła się drugi raz. Albo raczej obudziła. A było z czego się budzić.

– Piłam w domu, o różnych porach. W elegancki sposób, chowając butelki po kątach, tak, żeby nie widziały ich dzieci i żyjąca jeszcze mama. Ludzie byli potem zdziwieni: „Zofia, przecież myśmy cię nigdy nie widzieli pijanej!”. Piłam wino, piwo, wódkę, nie sięgałam po wodę brzozową czy denaturat.Kilka łyków rano, po wstaniu, zanim dzieci wypuściłam do szkoły. Z kubeczka albo też prosto z butelki, schowanej potem gdzieś za witrynkę. A potem na zakupy, a z nich wracałam z butelką – wina albo półlitrowej wódki. Ale musiałam sobie zostawić coś na rano, żeby móc znów ruszyć z kopyta. Obiad był oczywiście zawsze ugotowany, w pracy – bez zarzutu, ale tam też regularnie popijałam. Chodziło o to, żeby nie trzeźwieć – wspomina.

Jutro, owszem. Byle nie dziś!

Pamięta Wigilię, kiedy 15-letnia córka postawiła ultimatum, widząc mamę z butelką. Odstawiła ją, ale przymus picia – tak jest w tej chorobie – był silniejszy. Wyszła na spacer, podczas którego zdążyła opróżnić butelkę wina. W domu raczej udawała, że coś robi, niż rzeczywiście robiła. Kręciła się, niby zmywała, sprzątała, ale wszystko byle jak, wszystko bez szczególnego efektu. Dzieci snuły się smętne.

– To takie smutne, ale ciągle to pamiętam. Muszę. Nie, nie muszę, ja nic nie muszę. Ja chcę to pamiętać. Żeby się nie powtórzyło – przemawia przez nią mądrość trzeźwych alkoholików.

Przyszedł 10 lipca 2001 roku. W gminie potężne ulewy. Zofia wróciła z alkoholowego spaceru  w deszczu, zasnęła. Obudził ją mąż, z krótkim komunikatem: „Tu jest skierowanie, jedziemy na oddział”. Zofia z łóżka prosto na kolana. „Kazik, proszę, nie dziś! Jutro! Przecież co z dziećmi, co z zagonami?”.  Wiedziała, że takiego argumentu użyłaby w każdym innym momencie. Wypiła chyba z butelkę kropli uspokajających. W końcu wsiadła do czerwonego malucha siostry. 

– W skierowaniu klauzulka „pacjent zgłosił się osobiście”. Pomyślałam, że to wykorzystam, bo prawda była inna. Potem uciekłam do łazienki, nie odbierałam telefonów, byłam zła na cały świat. Ale  zostałam. Kroplówki, palenie papierosów paczkami, wizyty psychologów. Na terapii mądrzyłam się jak nikt. Uważałam, że skoro nie leżałam pod ścianą i nie piłam denaturatu, to nic mi nie jest. Aż w końcu spokorniałam. Uznałam swoją słabość – wspomina odwyk.

Dziś o tych pierwszych trzech miesiącach mówi „najfaniejsze wakacje w życiu”. Choć kiedy przyszło do napisania w ramach terapii pracy pod tytułem. „Czy jestem alkoholikiem?”, doświadczyła stanów przypominających opisy uwalniania od złego ducha.

To może być każdy z nas

– Idę z kiosku, myślę co napisać. I czuję, jak cierpnie mi cała prawa strona ciała. Ręka bezwładna, mowa niewyraźna. Lekarz krzyczy: „Ślepa kiszka!”. Dał zastrzyk i nagle wszystko minęło. To była obrona, ciało i dusza broniły się przed porzuceniem nałogu. Paskudna choroba, ludzie nie chcą się z niej leczyć. Ktoś, kto ma cukrzycę, woła „ratunku!”. Bierze insulinę, bada się. Z alkoholizmem to tak nie działa  – mówi szczęśliwa, że nie usunięto jej zdrowego wyrostka i że doznała jednak ozdrowieńczego oczyszczenia.

Nie wszyscy, którzy piją dużo i często, są alkoholikami. Zofia dobrze o tym wie, ale wie też, że picie towarzyskie, „cywilizowane”, tzw. bezpieczne, może przerodzić się w nałóg.

– Część z nas będą trzymać sznurki, które nazywają się „świadomość”, „rodzina”, „obowiązki”, „pamięć o nałogu ojca czy babki”. Część z nas zawsze zostanie na etapie bezpiecznego picia. Ale u części te sznurki w którymś momencie się zerwą. Nie wiemy, u kogo to się zdarzy. Po prostu niektórzy z nas w jakimś momencie zachorują. Ważne jest, czy pijemy, bo akurat kupiliśmy wino albo ktoś nas poczęstował, czy robi się z tego pewien rytuał. Czy cały tydzień czekamy na ten piątek czy sobotę, kiedy wiemy, że pozwolimy sobie na kieliszek . I nie trzeba przecież się upijać, żeby być alkoholikiem. Ale wiele mówi sytuacja, w której trzeba odmówić. Ktoś powie znajomym, że dziś nie, bo ma ważne sprawy rodzinne. Uzależniony powie „A, co tam!” i sięgnie. A potem już jest „hajlajf”. Ja tak robiłam – Zofia wspomina gehennę. Piekło, którego istotą nie było to, jak się wygląda czy jak się czuje na kacu, ale fakt zniewolenia. Że coś ma nad nami tak potężną władzę. 

Ani cukierka, ani perfum

Trzeźwienie to nie po prostu odstawienie alkoholu. To przedsięwzięcie, które, jeśli ma się powieść, wymaga ciągłej aktywności. Zofia jest dziś po trzech poważnych terapiach odwykowych. Lekarza, który zaocznie wypisał skierowanie, błogosławi. 

– Z moim trzeźwieniem wiąże się mnóstwo wyjazdów i spotkań. Pielgrzymki, mitingi, szkolenia, terapie, udział we wspólnocie AA. W Częstochowie w pierwszy weekend czerwca odbywają się ogólnopolskie spotkania alkoholików. Od kilku lat jeżdżę na nie z przyjaciółmi z Tucholi. Jeździ stamtąd trzech braci alkoholików z siostrą i żonami. Jest cudownie. Jeden z nich – Józef – stał się wyjątkowym przyjacielem, poznałam go na mitingu. Jest trzeźwym alkoholikiem, prowadzi szkołę jazdy. Pytam go kiedyś: „Józek, ty masz podobno szkołę. A ja nie mam prawa jazdy, mogłabym się zapisać? „Zośka, a ty umiesz jeździć?” Powiedziałam, że nie. „To po co chcesz przyjść na kurs?”. Żartowniś, od razu się polubiliśmy. Zdałam u niego za piątym razem. To moje drugie, po trzeźwieniu, szczególne osiągnięcie. Józek jeszcze nauczył mnie pić melisę, dla uspokojenia – opowiada.

Zofia pije ją dziś litrami, bo na skuteczniejszy, alkoholowy wyciąg nie może sobie pozwolić. Nie, nie dlatego, że nie wolno. Wszystko jest, jak mówi, w głowie. Ale trzeba się liczyć z tym, że nawet śladowe ilości alkoholu staną się wyzwalaczami nałogu. Dlatego musi uważać. Nie ma mowy nie tylko o cukierkach z likierem czy nasączonych spirytusem tortach. Nie może używać też dezodorantów, nie może spryskać się kilkoma kroplami ulubionych perfum. Łyk piwa jest ogromnym zagrożeniem. Nie szuka też winnych, bo winny jest w tej chorobie układ nerwowy chorego, słaba odporność psychiczna i szereg skomplikowanych nawyków, emocji, przekonań. Choć kiedy wspomina ogromną biedę w domu rodzinnym, ona, kobieta o stalowych nerwach, pierwszy raz chowa mokre oczy w dłoniach. Była prymuską, zaradną, dobrze wychowaną dziewczyną. Marzącą, że w jej przyszłym domu będzie inaczej, lepiej. Było inaczej, ale przez długi czas dużo gorzej.

Bohaterka po dwakroć

– Sukces tkwi w tym, żeby uznać swoją bezsilność. Alkohol jest silniejszy od wszystkich i od wszystkiego. Dlatego najpierw trzeba w pokorze uznać jego przewagę. I nie walczyć. Bo to nierówna walka. Trzeba zaakceptować swoją chorobę, swoją bezsilność, wszechobecność alkoholu, inaczej nie będzie. A potem działać. Przecież jeśli ktoś pije, to nie znaczy, że ja muszę. Ja, Zofia, jak każdy inny uzależniony, mogę wybrać czy zostanę z kieliszkiem, czy pójdę na miting. Mam wybór, bo jestem wolnym człowiekiem – Zofia wygłasza abstynencki manifest. Jest nim przeniknięta na wskroś, to jej codzienne credo. Towarzyszy jej, podobnie jak modlitwa alkoholików, jeden z najpiękniejszych chyba tekstów, jakimi człowiek wołał do Stwórcy: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić. Odwagi – abym zmieniał to, co mogę zmienić. I mądrości – abym odróżniał jedno od drugiego”.

Jest bohaterką podwójną. Dlatego, że odważyła się na jedną z najtrudniejszych misji – rzucanie nałogu. Dziś przed taką decyzją jest wciąż dwóch jej synów. I że opowiedziała o swojej walce. Kobiety łatwiej się uzależniają i dużo trudniej im się przyznać do choroby. Zofia chciałaby, żeby również one, jeśli przeczytają jej historię, odważyły się pomyśleć, że wszystko jest możliwe, jeśli tego zechcemy. A alkoholizm nie jest powodem do wstydu. Jest chorobą, którą daje się leczyć.

Karolina Kasperek

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
22. listopad 2024 02:52