– Nasze muzeum jakiś czas temu odwiedził ambasador Chin. Oglądając eksponaty, odnalazł w tradycyjnych kurpiowskich koszach podobieństwo w kształcie do „ichniejszych” dalekowschodnich plecionek. Różnica polegała jedynie na wykorzystanym surowcu. To niezwykłe, że w jednym czasie na przeciwległych końcach świata wpadły ludziom do głowy podobne pomysły – zauważa Laura Bziukiewicz, trzymając w ręce zwyczajny kosz, jakich setki tysięcy od wieków wyplata się na Kurpiach.
Ci, którzy ją znają, twierdzą, że przytoczona historia i czułość, z jaką pani Laura opowiada o Kurpiach, świadczą o tym, jak bardzo przesiąkła kurpiowszczyzną. Choć wychowana w bloku w Suwałkach, kochała wieś i naturę. Dobre wykształcenie miało jej zagwarantować spokojną, solidną pracę. Czegóż od życia mogła chcieć więcej młoda dziewczyna?
Laura od dziecka lubiła dziergać na drutach i szydełku. Robótki ręczne były jej pasją. Gdy nieco podrosła, ze swoimi koronkami jeździła po kiermaszach i jarmarkach. Na jednym z takich wyjazdów, gdy miała zaledwie 24 lata, poznała sporo starszego Zdzisława, który widział świat jej oczami. Z zawodu bursztyniarz, z błyskiem w oczach opowiadał o swojej pasji – zamiłowaniu do natury, tradycji, o poszukiwaniu korzeni i traktowania każdego przedmiotu, który był dziełem ludzkich rąk, z ogromnym szacunkiem. Laura stwierdziła, że Zdzisław jest jej pisany. Po zaledwie trzech spotkaniach wiedziała, że chce z nim założyć rodzinę, mieć dzieci, spędzić resztę życia. Uciekła z domu. Po trzech miesiącach wzięli ślub.
– Zamieszkaliśmy w gospodarstwie, które należało do rodziny męża. Teściowie na starość dla wygody wybrali miasto – wyjaśnia pani Laura.
Widząc starą, pozbawioną wygód chałupę, pokochała ją i poczuła się w niej jak u siebie w domu.
Mija piętnasty rok, odkąd Laura opuściła miasto. Tu, w Wachu, na świat przyszło jej czworo dzieci. Wraz z mężem utrzymywali się z pracy własnych rąk. Ona projektowała, dziergała i sprzedawała koronki. Jest mistrzynią frywolitki. Jej patentem są frywolitkowe pisanki. By robić takie cudeńka, trzeba mieć świetnie opanowany warsztat.
Delikatność i finezyjność koronki sprawiły, że spod jej czółenka wychodzą nietypowe wzory i formy, a wśród nich jest biżuteria, np. kolczyki i naszyjniki, oraz bielizna.
Bziukiewiczowie, chcąc dorobić, przekształcili zagrodę w gospodarstwo agroturystyczne. Z czasem jeszcze szerzej otworzyli jego wrota – przez lata gromadzone w stodole typowe dla kurpiowskiej wsi przedmioty skatalogowali. Tak powstał jeden z największych prywatnych zbiorów kurpiowskiego rękodzieła, który zobaczyć można w Muzeum Kurpiowskim w Wachu (piszemy o nim w artykule na sąsiedniej stronie). Zwiedzać je można bezpłatnie. Muzeum jest dziełem ich życia. Inwestują w nie każdy zarobiony ciężką pracą grosz. Zdarza się, że odmawiają nie tylko sobie, ale i dzieciom, wychowując je w myśl zasady: „Nie sztuką jest mieć, lecz umieć sobie odmówić”, a to w dobie konsumpcjonizmu nie lada sztuka, zwłaszcza dla młodego pokolenia.
Sprzęty, które do nich trafiają, ratują z wysypisk śmieci, złomowisk, przydrożnych rowów. Czyszczą, odnawiają, by tchnąć w nie nowe życie. Pani Laura wielokrotnie gościła w telewizji, przyjeżdżali też do niej nagrywać programy. Muzeum odwiedzali goście z najdalszych zakątków świata, np. z Nowej Zelandii. Można więc powiedzieć, że dzięki pani Laurze Kurpie zna cały świat.
Dorota Słomczyńska
Fotografie: Piotr Bedliński