Jej rodzina żyje muzyką, ona w ciszy. Dlatego dźwięki zastąpiła obrazami. Codzienność zatrzymuje w obiektywie. Jej pełne barw i nieoczywistych ujęć zdjęcia urzekają bliskich. Zwróciły też uwagę jury konkursu fotoreporterskiego „Z życia kobiety”, które wyróżniło jej dwa portrety babci.
Od pierwszego zdjęcia, jakie zrobiła Paulina Górska z Siedliska, upłynęło zaledwie dwa i pół roku. W tym czasie napstrykała ich setki. Fotografuje wszystko, co jest w zasięgu jej wzroku: podwórko, bliskich, zwierzęta, rośliny, np. stare lipy stojące w granicy ogrodu, bo dalej niż za jego próg raczej nie wychodzi. Od zimy do wiosny przez pozbawione liści gałęzie przedzierają się promienie słońca w ognistych barwach. Robią wrażenie. Chcąc na zawsze zachować ten widok w pamięci, Paulina utrwala go na fotografiach.
Tylko dźwięki
Pewnego razu Paulina zwraca uwagę na pokrytą blachą kościelną wieżę. Skrzy się w słońcu. Jej szpiczasty dach wbija się w błękit nieba. A odbicie kościoła widziane w wodzie daje widok jak z bajki. Dziewczyna w ciszy i skupieniu pstryka zdjęcie za zdjęciem. To właśnie kościół i jego odbicie jako pierwsze Paulina uwieczniła na zdjęciu. Fotografię zrobiła komórką, wysłużoną nokią. Wrzuciła na portal internetowy Facebook. Spodobało się internautom. Miało duszę. Dostało więc sporo komentarzy. Dziesiątki osób uznało je za swoje „ulubione”, honorując je piktogramem „lajka”. Dziś zdjęcie wisi na ścianie oprawione w ramę, tuż obok obrazu namalowanego jeszcze przed wojną przez pradziadka Władka. Po nim talent do rysowania odziedziczył młodszy z braci Pauliny Kuba. Bierze lekcje rysunku. Chce po tegorocznej maturze studiować architekturę na Politechnice Poznańskiej.
Paulina ma jeszcze jednego młodszego brata. Dla Bartka życiem jest muzyka. Założył więc portal internetowy www.allinpoznan.pl, który opisuje muzyczne wydarzenia stolicy Wielkopolski.
– Między nimi jest zaledwie półtora roku różnicy. Chodzili do jednej klasy. Bartek miał się opiekować Pauliną. Pomagać. Ale on zamiast wspierać siostrę, wycinał sobie nożyczkami dziury w spodniach. Rzadko wiedział, co jest zadane do domu i co robili na lekcjach. Był utrapieniem nauczycieli. To Paulina okazała się pilniejszą uczennicą – wspomina Marzena Górska, mama Pauliny, która też, tak jak jej syn, nie wyobraża sobie życia bez muzyki. Gdy miała 10 lat, uparła się, by zdawać do szkoły baletowej w Poznaniu. Dostała się. Ale nie zniosła rozłąki z rodziną. Po miesiącu mama zabrała ją z powrotem do Siedliska. Muzyka jest też życiem dla taty i babci. Wszyscy oni swoją pasję realizują w zespole śpiewaczym „Malwy” działającym we wsi. Paulina jest ich fotografem. Dzięki temu na internetowej stronie „Malw” są fotorelacje z koncertów i występów. Zdarza się, że to Paulina jest modelką. Kilka zdjęć z nią mama oprawi w ramy. W oko wpadają dwa z nich. Na pierwszym Paulina z rękami założonymi pod boki stoi w wianku i ludowym stroju na łące. Przypomina Konopielkę. Na drugim obejmuje gęś. Pozowała też do zdjęć podczas fotograficznych warsztatów.
Paulina woli robić zdjęcia martwej naturze, ale portrety robi przejmujące. Poniżej jej zdjęcie przedstawiające Henryka Króla, człowieka, który podał jej rękę i wyprowadził ze świata ciszy. Dzięki niemu przekroczyła próg świata kolorów i obaw.
Robiąc zdjęcia, Paulina szuka obiektów, które toną w barwach. Bo właśnie kolor w jej fotografiach jest istotą. Z pełnym feerii kolorów zdjęciem wróciła więc z pleneru w Trzciance. Uchwyciła obiektywem zniekształcone odbicia pomarańczowo-żółtych domów w dachach samochodów. Zdjęcie zrobiła w ramach warsztatów, na które od dwóch lat uczęszcza do Henryka Króla, fotografika z Trzcianki. Jego portret opublikowany w wydanej przez uczniów publikacji „Król sportretowany” Paulina opatrzyła podpisem: „To człowiek, który podał mi rękę i wyprowadził ze świata ciszy. Dzięki niemu przekroczyłam próg świata kolorów i obaw”.
W świat barw…
Zanim Paulina zdecydowała się na warsztaty, robiła zdjęcia jedynie na własnym podwórku w Siedlisku. Za jego bramą żyła od urodzenia. Jest na nim kurnik, zrobiony z drucianej siatki kojec dla psa, klomb, szopa. Dla innych mieszkańców domu nie ma tu nic ciekawego. Po podwórku, na krótkich nóżkach, kołysząc się, kroczy szara tłuściutka gęś. To Balbina. Trafiła do Siedliska dwa lata temu. Miała być pieczenią na Święto Niepodległości. Stała się przyjaciółką Pauliny. Ma więc w Siedlisku dożywocie i tytuł podwórkowej modelki. Ubiegają się o niego także Jacek i Agatka. To para zadziornych ozdobnych czarnych kurek z irokezem na głowie. Jest też Śnieżka, a dokładniej Śnieżek, bo z czasem okazało się, że biała kura to jednak kogutek. Trochę niewydarzony, bez strojnego ogona, ale jednak kogut. On jest ulubieńcem babci Donaty. Paulina postanowiła ich przyjaźń uwiecznić na zdjęciu. Właśnie ta fotografia spodobała się jury konkursu na fotoreportaż „Z życia kobiety”, który w ubiegłym roku zorganizowała w powiecie czarnkowsko-trzcianeckim Joanna Kochner-Borkowska.
– Zdjęcia fotoreportażowe Pauliny Górskiej są ciekawe pod względem kompozycyjnym. Autorka wybrała i przedstawiła sytuacje najbardziej charakterystyczne dla bohaterki, zdjęcia stanowią cenny materiał o sposobie spędzania czasu kobiety, co jest odpowiedzią na główny cel konkursu. W warsztacie pani Pauliny widać eksperymentowanie z techniką, co też było cennym wyznacznikiem wyboru tych zdjęć – czytamy w uzasadnieniu jury.
Paulina nie ukrywa, że czasem zdarzy jej się podkolorować otaczającą ją szarą rzeczywistość. Tak było w przypadku wysłanych na konkurs fotografii babci. Fotoreportaż o jej życiu zatytułowała „Po drugiej stronie cienia”. Babcia Donata, od kilku lat wdowa, w ponury jesienny dzień stoi na podwórzu. Ma na sobie kurtkę bez barwy. Na głowie zawiązaną chustkę. Opiera się o zniszczony rower. Patrząc na zdjęcie, Paulina popadła w melancholię. Nałożyła więc na fotografię fioletowo-różowy filtr. Postać nabrała wyrazu.
Mama i babcia Pauliny kibicują jej od lat. Mają nadzieję, że Paulina odniesie sukces w zawodzie fotografa
Paulina spytała kiedyś babcię, dlaczego nie słyszy. Ta odpowiedziała jej: „Ciesz się, że widzisz”. Paulina zamknęła oczy i stało się oczywistym, że na dźwięku świat się nie kończy. A patrząc na jej zdjęcia, ma się wrażenie, że ona widzi więcej niż inni.
…ze świata ciszy
Był rok 1986. Mama Pauliny była w ciąży. W okolicy Trzcianki panowała różyczka, a ona nie przeszła jej w dzieciństwie. Wówczas nikt nie szczepił dziewczynek przeciwko chorobie, której skutkiem może być uszkodzenie płodu. Takich mam jak mama Pauliny w Trzciance w tym feralnym roku było aż 46. Spotykały się później na korytarzach specjalistycznych poradni lekarskich. Uznała wówczas, że los i tak obszedł się z Pauliną łagodnie. Choroba uszkodziła tylko nerw słuchowy. W konsekwencji Paulina na jedno ucho nie słyszy wcale. Na drugie w zaledwie dwudziestu procentach.
Choć nie słyszy, umie czytać z ruchu warg.
– Proszę mówić do Pauliny powoli. Na pewno zrozumie. Dogaduje się też przez telefon komórkowy. Dzięki temu, że trochę słyszy jedynie samogłoski, rozróżnia podstawowe słowa – przekonuje mama, która od jej narodzin zabiegała o to, by Paulina żyła zwyczajnie. Dlatego nie chciała jej posłać do szkoły dla głuchoniemych. Miała do wyboru placówkę w Szczecinie, Poznaniu lub Bydgoszczy. Zastanawiała się wówczas, jak niby takie małe dziecko miałoby znieść rozłąkę z bliskimi? Walczyła więc jak lwica o to, by Paulina mogła się uczyć w zwykłej szkole. Ale urzędnicy nie chcieli jej w tej walce pomóc, choć Paulina rozumiała, co mówią inni. Nauczyła się czytać z ruchu warg, mówić. Mama widziała, że sobie poradzi, ale urzędnicy grozili, że jeśli nie wybierze dla córki szkoły, ograniczą jej prawa rodzicielskie, bo w Polsce istnieje ustawowy obowiązek szkolny. Nie chciała stracić córki. Popłakała się na rozmowie z dyrektorką w szkole w Siedlisku. Ta przyjęła Paulinę na pół roku na okres próbny. Szybko okazało się, że to zdolne i niesprawiające kłopotu dziecko.
Plan był taki, że będzie jeszcze przez rok w pierwszej klasie. Dołączy do niej brat Bartek. Rodzeństwo razem skończyło podstawówkę i gimnazjum. Później każdy poszedł w swoją stronę. On do liceum. Ona do zawodówki. Męczyła się w krawieckiej szkole. Pracując przy maszynie do szycia, miała problemy z błędnikiem. Zawroty głowy, nudności, wymioty. Bardzo schudła. Pod koniec szkoły ważyła zaledwie 43 kilogramy. Znalazła sobie inne zajęcie. Skończyła szkołę kosmetyczną. Jest wizażystką. Nigdy nie pracowała w zawodzie.
– Kosmetyczka musi mieć kontakt z klientami. Paulina nie mówiąc, stwarza dystans. Nie znalazła chętnych na swoje usługi, choć jest świetną masażystką i robi idealny manicure – zapewnia mama.
Siedząc w domu bez pracy, zabrała się za robienie zdjęć na własnym podwórku. Jej oknem na świat stał się Facebook i Skype. Dzięki nim ma przyjaciół na całym świecie, m.in. w Izraelu i Stanach Zjednoczonych. By móc się z nimi porozumiewać, sama nauczyła się migać po angielsku. Miga też z babcią, która chciała przeniknąć w świat wnuczki.
– Paulina po śmierci mojego męża zamieszkała ze mną. Nie chciała, bym była sama. To był dla mnie trudny czas. Od lat byłam w domu. Opiekowałam się chorym mężem. Dzięki niej wyszłam z domu. Zaczęłam działać. Tak jak wynika z jej fotoreportażu, wyszłam z cienia. Aż nie chcę myśleć, gdzie bym dzisiaj bez niej była – mówi babcia.
– Ona po postu czuje i widzi więcej – podsumowuje mama.
Dorota Słomczyńska