Przedwojenna jabłoń cudem uratowana przed wycinką, odwdzięcza się co roku słodkimi jabłkami. Grusza, która rodzi dwa rodzaje owoców, daje też cień i schronienie ptakom. Tykwy oplatają tradycyjną zieloną siatkę. Leniwie pną się w kierunku słońca, tworząc niecodzienny żywopłot i naturalny materiał, w którym córka pani Haliny misternie wycina kwiaty, rozety i motyle. Tak powstają bajkowe lampiony. W ogrodzie jest też Włoszka – ogromna, kilkuletnia, różowa pelargonia. Jej szczepkę pani Halina uszczknęła z donicy stojącej przed hotelem w Rzymie. Kilka lat temu była tam na pielgrzymce. I właśnie ta pelargonia jest kwintesencją ogrodu, w którym większość roślin została rozmnożona przez panią Halinę ze szczepek przywożonych niemal z każdej podróży. Pani Halina nie umie przejść obojętnie obok rośliny, która ją zachwyci podczas spacerów z kijkami po okolicy. Dlatego szczepki przywozi również z odwiedzin u rodziny i znajomych. Nie ma dla niej lepszej pamiątki.
Przedszkole dla roślin
Zanim szczepki ozdobnych krzewów i bylin trafią na stałe miejsce w ogrodzie, pani Halina pielęgnuje je na grządce w przydomowym warzywniaku.
– Lipiec to najlepszy czas na rozmnażanie róż – mówi pani Halina. W żyznej ziemi na zagonkach, na których dojrzewają m.in. pomidory, papryka i cebula, wygospodarowano miejsce na sadzonki ozdobnych roślin. Z ziemi wystają więc kawałki różanych gałązek. Posadzono je w niewielkich odstępach. Zaledwie dwa oczka zasypano ziemią. Jedno pozostawiono na powierzchni. Żyzna ziemia i regularne podlewanie wystarczy, by gałązki w miejscu oczek puściły korzenie. Sadzonki zostały przygotowane z herbacianej róży, którą pani Halina dostała na imieniny. Zapragnęła, by pełne, pachnące kwiaty ozdabiały ogród. Ile z tych sadzonek stanie się różanym krzewem? Okaże się wiosną.
– To miejsce nazywamy przedszkolem – wyjaśnia pani Halina.
- Halina Borowicka na tle tonącej w zieleni „Poniatówki”, do której prowadzi kamienna ścieżka
Wcześniej, na zagonku o nietypowej nazwie, na stałe miejsce w ogrodzie czekały m.in rozsady trzmieliny. Pani Halina z wojaży przywiozła do ogrodu fiołki kwitnące na biało.
– Byliśmy z mężem na zagranicznej wycieczce. Mieliśmy postój na jednym z austriackich parkingów. By rozprostować nogi, poszłam na krótki spacer do pobliskiego lasu. Nie mogłam się oprzeć urokowi tych fiołków. Zerwałam kawałek. Po przyjeździe do domu posadziłam je w ogrodzie – opowiada.
– Nasiono katalpy przywieźliśmy z Rokitna. To rodzinna miejscowość mojego męża. Te drzewa o ogromnych liściach, których nasiona zebrane są w stąkach, rosną tam na terenie sanktuarium Matki Bożej Cierpliwie Słuchającej – wyjaśnia pani Halina, która z Rokitna przywiozła również kilka odmian bluszczu. Pną się po pergoli zrobionej przez męża. Konstrukcja ocienia przydomowy ganek.
- Warzywa, kwiaty i krzewy ozdobne wzajemnie się uzupełniają
Z nasiona zaś wyhodowane zostało okazałe drzewo katalpy. Rośnie w ogrodzonej części ogrodu, gdzie po siatce pnie się tykwa. Płot wydziela wybieg dla 150 kurcząt hodowanych na mięso. Rosną tu również stare owocowe drzewa. Przed wojną był tu sad.
Poniatówka po rodzicach
Spacerując po ogrodzie, nie sposób przejść obojętnie obok okazałej róży, która obrasta wzniesiony przed wojną dom. Intensywna pomarańczowa barwa cegły świetnie gra z czerwienią kwiatów róży.
– To mój rodzinny dom. Mieszkałam w nim z rodzicami i rodzeństwem. A później, do lat siedemdziesiątych, z mężem i trójką dzieci – wyjaśnia pani Halina.
Ceglany dom jest częścią „Poniatówki”. Tak nazywano gospodarstwa, które na tym terenie wybudowano w drugiej połowie lat 30. XX wieku dla osadników z przeludnionej Małopolski, m.in. w okolicy Wronek. Ich nazwa pochodzi od nazwiska przedwojennego ministra rolnictwa i reform rolnych Juliusza Poniatowskiego. Każda z zagród została wybudowana według tego samego projektu. W jej skład wchodzi poza domem także obora i stodoła.
Każda Poniatówka za zagrodą miała około 8 ha ziemi. Na jej terenie był też sad. Dziś w starym domu, który po remoncie zyskał nowe drewniane okna, mieści się letnia kuchnia, której integralną część stanowi zabytkowy drewniany kredens i współczesna kuchnia węglowa. A w izbie, w której widok z okna rozpościera się na ogród, mieści się pracownia jednej z córek pani Haliny. Tu powstają obrazy i lampiony z tykwy.
- Uroki ogrodu państwa Borowickich mogą podziwiać wszyscy, od sąsiednich działek oddziela go jedynie niski żywopłot
W tym ogrodzie mało jest „gotowych” roślin. Tak mieszkańcy biezdrowskiej „Poniatówki” nazywają rośliny kupione w sklepach ogrodniczych. Na uwagę zasługuje okazały, kilkudziesięcioletni krzew rododendron i przycięty w kształt kielicha bukszpan. Oba rosną we frontowej części ogrodu. Krzewy widać z ulicy, bo państwo Borowiccy nie odgradzają się od sąsiadów. Ogród wytycza żywopłot. Ma wysokość zaledwie pół metra. Tak krótkie przycięcie miało odmłodzić krzewy. I powiodło się – zielony szpaler jest zwarty. Zasadniczy ogród mieści się za domem. Właściciele mają na niego widok z jadalni. Ustawili w niej stół na wprost okna. Jednak w ciepłe dni rodzina stołuje się w ogrodzie. W cieniu rozłożystego derenia jadalnego, którego pokrój przypomina płaczącą wierzbę z pomnika Chopina w warszawskich łazienkach. Dlatego rodzina Borowickich nazywa derenia Chopinem. Letnią jadalnię dzieli zaledwie kilka kroków od warzywniaka. To oczko w głowie gospodarzy. Dlatego nie używa się w nim chemikaliów.
- Z tykw, które oplatają tradycyjną zieloną siatkę, córka pani Haliny wyrabia bajkowe lampiony
– Jeśli kapustę zaatakują larwy bielinka kapustnika, stają się pokarmem dla ptaków – mówi pani Halina. Zdarza się też, że sama zdejmuje z liści nieproszonych gości. Nieregularne grządki, na których rosną buraczki, cebula, seler czy kapusta, przypominają utkany z roślin dywan.
– Ogród to miejsce, które daje nie tylko ekologiczne warzywa i owoce, ale też radość, spokój i wytchnienie, czyli wszystko to, czego brakuje we współczesnym świecie – podsumowuje pani Halina.
Dorota Słomczyńska