Strażacy z Chańczy nieśli pomoc i integrowali lokalne społeczeństwo
Na Pogórzu Szydłowieckim leży wieś Chańcza (gm. Raków), zapiski jej dotyczące mówią o początkach istnienia już w XVI w. Miejscowość kojarzy się głównie z zalewem powstałym przez zalanie doliny rzeki Czarnej. Spełnia on rolę rekreacyjną dla mieszkańców i rośnie jego znaczenie turystyczne, co przysparza dodatkowych problemów działającej OSP.
– Decyzję o założeniu straży podjęli wszyscy mieszkańcy, a wśród najbardziej zaangażowanych był Jan Wójcik, były wójt gminy Kurozwęki, który został pierwszym prezesem – opowiada wiceprezes dh Paweł Suchocki. – Początki były bardzo trudne, lata wojenne odcisnęły swoje piętno, za strażnicę służył barak, w którym przechowywano uciułany sprzęt. Strażacy sami go organizowali, znalezione hełmy poniemieckie i porosyjskie szlifowali i pokrywali nową farbą, szyli ubrania ochronne, pożary gaszono łopatami i bosakami, a wodę podawano ręcznymi pompami. W późniejszych latach korzystano z pożyczonej motopompy, którą z czasem kupiono. Strażacy, a było ich 98 mężczyzn zamieszkujących Chańczę, przeszli szkolenia podstawowe.
Druhowie nie tylko gasili pożary i nieśli pomoc w krytycznych sytuacjach, lecz także krzewili kulturę i integrowali społeczeństwo, a gdy zaszła potrzeba, łagodzili spory sąsiedzkie czy poglądowe wśród mieszkańców używając logicznych argumentów.
– W latach 60. zakupiono deski i na trawniku przed strażnicą wybudowano „dechy”, na których organizowano zabawy taneczne, a dochód przeznaczano na modernizację sprzętu i uzupełnianie braków – kontynuuje wiceprezes. – Członkowie jednostki właściwie byli samowystarczalni, stanowili niemal cały przekrój zawodowy: krawcy, szewcy, stolarze, kowale, cieśle, budowlańcy i wielu innych profesji.
Strażnica z prawdziwego zdarzenia
W 1965 r. podjęto decyzję o budowie nowej, z prawdziwego zdarzenia, strażnicy. Materiał na budowę został zakupiony ze środków strażackich i dzięki ofiarności mieszkańców. Ustalono, że budynek powinien stanąć pośrodku wsi, by zasięg w każde miejsce był w miarę jednakowy, co ograniczy czas dotarcia na miejsce zdarzenia. Po pewnych perturbacjach prawnych z przeniesieniem własności, uchwalono, że strażnica stanie na parceli p. Lipca.
Po trzech latach od wbicia pierwszej łopaty budynek został oddany do użytku, co spotkało się z ogromną radością wszystkich, bo nie tylko straż doczekała się swojego kąta, lecz także społeczeństwo zyskało lokal do spotkań. A trzeba dodać, że budynek wzniesiono dzięki wysiłkom druhów, przy dużym zaangażowaniu mieszkańców. Tu też przydały się umiejętności i wyuczone zawody strażaków zarówno ciesielskie, budowlane, jak i hydrauliczne, elektryczne czy szklarskie.
Dziś strażnica jest nieco za mała i druhowie starają się ją rozbudować. Chcą dobudować jedno stanowisko garażowe, podnieść budynek, by zyskać piętro, gdzie można by urządzić salę dydaktyczno-szkoleniową, świetlicę i wstawić sprzęt, który zachęciłby młodzież. Spotkania w szkołach i przedszkolach z pogadankami, to za mało, by zainteresować młodych ludzi uczestnictwem w tym stowarzyszeniu.
– Warto również organizować spotkania sportowe na placu, np. rozwijanie i zwijanie dziecięcych węży gaśniczych – mówi wiceprezes. – Może tym sposobem zachęcimy 7–10-latków, pobudzimy ich wyobraźnię i będą chcieli dalej to robić.
Strażak jest strażakiem całą dobę
No właśnie, problem braku następców dotyczy wielu jednostek. Nie można przecież dopuścić, by OSP umarła śmiercią naturalną, bo kto tych dzielnych, pełnych poświęcenia ludzi, broniących życia i mienia, zastąpi. Sprzęt wszystkiego nie załatwi, gdy ludzi zabraknie. A propos sprzętu, myślę, że przydatny byłby dron i quad, zważywszy, że dużo terenów jest zalesionych i może ułatwiłyby im działalność i przyniosły większą skuteczność.
– Mamy na stanie trzy samochody i łódź ratowniczą, jesteśmy bardzo dobrze wyposażeni – mówi prezes Jarosław Milewicz.
– Z braku miejsca jeden samochód i łódź stoją w prywatnych garażach – dodaje naczelnik Sylwester Gałązka. – Łódź jest bardzo przydatna do działań na jeziorze. Mamy kilku sterników motorowodnych. Jednym z nich jest moja żona Dorota. To jedyna kobieta w jednostce, która liczy 26 druhów, w tym przeszkolonych i uprawnionych do akcji 20.
– To trudna i odpowiedzialna służba, w której trzeba się nauczyć działania w grupie. Np. każdy pożar jest inny, każde zdarzenie jest inne i jadąc do akcji w 5–6 musimy wspólnie podjąć decyzję, która metoda pomocy będzie najskuteczniejsza – dodaje naczelnik.
Patrząc z boku na działalność strażaków, wiele razy nie zdajemy sobie sprawy ile sił, zaangażowania potrzeba, by się spełnić w tej roli. Ta czasem heroiczna walka z żywiołem bywa tragiczna w skutkach, z czego my nie zdajemy sobie sprawy. Raczej nikt się nie zagłębia, jak wygląda ich życie prywatne, jak mało na nie mają czasu. A strażak jest strażakiem całą dobę, mimo że jest w pracy czy w domu, bo zwraca uwagę na różne sytuacje i zagrożenia, nad którymi my przechodzimy do porządku dziennego. Bywa i tak, że po całonocnej akcji wracają do domu, by doprowadzić się do porządku, wypić kawę czy zjeść śniadanie i ruszają do pracy. Szanujmy ich, bo dzięki temu, że czuwają, my jesteśmy bezpieczni.
Małgorzata Wyrzykowska