StoryEditorŻycie wsi

Pan od staników ratuje z bezdomności

08.06.2018., 18:06h
Sołtys, charyzmatyczny prezes stowarzyszenia, suchy alkoholik, ratownik zbłąkanych dusz i zwierząt. W Posadówku znalazł przystań, do której zagnały go życiowe wichry. Teraz prowadzi w nim dom dla bezdomnych i schronisko dla psów. Miejsce, w którym ludzie są sobie wierni jak psy, a psy traktowane są po ludzku.
Znacie Annę Dymną? A Ewę Błaszczyk z jej fundacją „A kogo?”? Pewnie o uszy obiło się wam nazwisko księdza Stryczka od Szlachetnej Paczki, nie wspominając już o Jurku Owsiaku. Jest jeszcze siostra Małgorzata Chmielewska. Myślicie o nich pewnie „wielcy,  robiący niezwykłe rzeczy, wyjątkowi”. Ale Jurków Owsiaków i sióstr Chmielewskich jest dużo więcej. I mamy dobre wieści. Są jednymi z nas i żyją dosłownie obok. Mają, jak my, czasem skomplikowane życiorysy, borykają się z biedą, brakiem pracy, uzależnieniem albo rzucającymi kłody pod nogi instytucjami. I znajdują siłę, by ratować innych. Czasem ci inni to nie tylko ludzie, ale i psy. Jednych i drugich do wspólnego wychodzenia na prostą zaprasza Hieronim Włodarczyk.

Bielizna, potem alkohol

Ale skąd w ogóle Hieronim wziął się w Posadówku? Jego ścieżkę kariery niewielu chciałoby powtórzyć – wiła się często i prowadziła głównie pod górę. Zaczęła się w Radomiu.

Tam się urodziłem. Mama marzyła, żebym został pianistą. Ale mi bardziej odpowiadało pomaganie w miejskim schronisku dla psów. Mamie mówiłem, że chodzę na kółko matematyczne. Potem zdobyłem zawód fryzjera. Popracowałem sześć lat. A potem biznesy. Muszę mieć bezpośredni kontakt z ludźmi. Prowadziłem stoisko ze stanikami – mówi najzupełniej poważnie Hirek i bezbłędnie przewiduje, jakich rozmiarów szukałabym w jego sklepiku.

Zaczynał od aluminiowego stoliczka, „z dzięsiecioma rodzajami staników i pięcioma rodzajami gaci”. Potem asortyment urósł w setki. A potem się zakochał. Dziewczyna znalazła pracę w Irlandii, więc ruszył za nią. Irlandczyków tak zauroczył, że w krótkim czasie został managerem zmiany w magazynie Tesco. Miał pod sobą czterysta osób.

Zarabiałem sporo, zaczęło się życie na wysokim C. Sporo alkoholu. Szybko przejął nade mną kontrolę. Było tak, że pracowałem pół roku, a potem pół roku piłem. I znów wracałem. Cieszyli się: „O, Hieronim wytrzeźwiał!” i przyjmowali z powrotem do pracy. Ale piłem już wszystko, z żelem do dezynfekcji włącznie. Byłem już bezdomnym na ulicach Dublina – wspomina jeden z najostrzejszych zakrętów.



  • Hieronim Włodarczyk jest ideowcem, ale jednocześnie twardo stąpa po ziemi. Dlatego schronisko tak dobrze funkcjonuje.Jeśli chcesz pomóc stowarzyszeniu, szukaj ich na facebooku pod hasłem „Zwierzakowo”

Ktoś nad nim czuwa

W listopadzie 2012 roku właściwie nie trzeźwiał. Miał wrócić do Polski, na odwyk do Charcic. Nigdy tam nie dotarł. Trafił do Posadówka, do stowarzyszenia Integracji Społeczności Lokalnych Wielkopomoc, które funkcjonowało tam od dwunastu lat na ziemi użyczonej bezpłatnie od znanej poznańskiej fundacji. Kiedy Hirek trafił tam sześć lat temu, zastał nieciekawą sytuację.

Ludzie przychodzili na śniadanie, obiad i kolację, i ewentualnie szli do sklepu po alkohol. Przyjechałem pod koniec listopada, a w Mikołajki kompletnie zapiłem. To był ostatni raz. Chwilę później tak mi zaufali, że wybrali mnie wiceprezesem. I poczułem, że muszę tu coś zmienić – przypomina sobie cudowne zrządzenie losu. Akurat zamykano schronisko obsługujące kilka okolicznych gmin. A że w jego krwi psi bakcyl krążył już od lat, rozwiązanie przyszło samo. Zaufał mu też burmistrz Lwówka,  Piotr Długosz, choć o nowym wiceprezesie wiedział wszystko. A Hirek miał swoją teorię na zdrowienie.

Pytam ośrodki pomocy społecznej, co proponują podopiecznym. Mówią, że mają noclegownie. Ale żadnej innej propozycji. A potem jest tak, że dzwoni do mnie pani z Międzychodu: „Panie Hirku, jest tu takich dwóch, piją od dwudziestu lat. Ale mróz jest, weźmie pan na chwilę? Oni za dwa tygodnie na pewno wrócą”. Przyszli, zostali. Za chwilę miną cztery lata, jak nie piją – mówi o leczniczej właściwości pracy Hieronim.



  • Jedna z podopiecznych „Wielkopomocy”. Właśnie skończył się obiad i trzeba pozmywać. Ale zawsze z uśmiechem
Przy domu dla szukających nowych dróg powstało schronisko dla psów. Zbudowali je własnymi rękoma. Dziś budują, zarabiając na tym, piękne kojce. Ale najważniejsze, że każdy ma zajęcie i robi coś ważnego. Jedna z pań gotuje, inna zmywa, jeszcze inna sprząta kuchnię. Ktoś ma pod sobą kotłownię, kto inny rąbie drwa.

Przyjeżdżają z różnych powodów, z różnych części Polski, To czasem emigranci, którym nie wyszło za granicą. Część z uzależnieniem. Niektórzy mają gdzie wrócić. Ale rodzina prosi, żeby tu pobyli, bo to najdłuższy czas w ich życiu, kiedy nie piją. A Joasia akurat jest po przemocy domowej – Hirek wskazuje na na koleżankę. Joasia uciekała z toksycznego związku. Przez internet poznała mieszkającego już w „Wielkopomocy” Tomka. Teraz oboje pomagają prowadzić schronisko. Nie zawsze jest łatwo. Po drodze Hirek musiał wyprostować sprawy z zadłużeniem, z którego nie wywiązała się fundacja. Ostatnio inna zamówiła u nich trzydzieści kojców. Zostali bez pieniędzy, za to z dziesięcioma nieodebranymi psimi domkami. Jeśli szukacie dobrze wykonanego w rozsądnej cenie, zgłoście się do Hirka.

Masz dla mnie psa?

Przepraszam, przyjechał sołtys ze wsi obok. Witam sołtysa! I co tam? – krzyczy Hirek, bo tak tu wszyscy o nim mówią, do zażywnego jegomościa wysiadającego z rozgrzanego dostawczaka.

Hirek, słuchaj, pies mi zdechł! No takiego fajnego owczarka miałem! Trzy dni chorował i nie ma! Miałbyś coś dla mnie? Najlepszy byłby taki roczny – wita się w międzyczasie ze wszystkimi Waldemar Pawuła, sołtys sąsiedniego Józefowa.

Mamy jednego na kwarantannie, ale trzeba poczekać – odpowiada Hirek.

Sołtys Józefowa jedenaście lat przeżył z psem kupionym na targowisku. „Piękny był. A pilnował! Nie wpuścił nikogo do domu. Czasem nawet swoich” mówi o czworonożnym przyjacielu sołtys.

Ruszamy za bramę, za którą otwiera się inny świat. Ujadanie przenosi się falą z kojca na kojec. Rzędy czyściutkich boksów. Zza krat wyglądają spragnione ludzkiego dotyku pyski. Hirek z asystującymi mu Joasią i Tomkiem, prowadzi do boksów.

Ta trafiła z nabrzmiałymi sutkami, pewnie gdzieś były młode. Ten marzy o kontakcie, ale nie wiadomo jak zareaguje. Ten jest z ronda w Bolewicach, trzydzieści razy go głaskałem, za trzydziestym pierwszym dziabnął – Hirek przedstawia swoich podopiecznych. Mówi o nich jak o starych kamratach. Takich, którym wybacza się nawet największe potknięcia.

Sołtys zniknął gdzieś między boksami, szuka idealnego następcy swojego stróża. Ma w czym wybierać, bo schronisko „Zwierzakowo” w Posadówku daje dach nad łbem dziewięćdziesięciu psom.

Mają z nim dobrze

Czasem coś rzadszego na podłodze, ale to normalne, bo kiedy pies zmienia karmę, ma rozwolnienie. My karmimy lepszą, tylko jednej marki – usprawiedliwia się z niewidocznej niemal nieczystości Hirek. I zaraz prowadzi do pomieszczenia, w którym usypali już górę z worków z karmą. Kupują tylko jedną, w kilkudziesięciokilogramowych workach, bo ufają marce. Jeśli dostanie się im pasztet z darów,zebranych choćby na weselu zamiast kwiatów, przekazują go ludziom razem z adoptowanymi psami albo innym fundacjom czy stowarzyszeniom. Zostawiają tylko mięsne puszki, bo psiakom potrzebna żelatyna dla mocnych stawów.

Wydam może te 6 tysięcy na karmę miesięcznie. Ale w schronisku ważny jest czas, tylko nas troje obchodzi wszystkie boksy i sprząta. Sucha, dobra karma pozwala na szybsze sprzątanie boksów, a jeszcze czesanie, obcinanie pazurów – wyjaśnia Hirek i na chwilę znika za budynkiem. Słychać tylko przeciągłe „Ajka! Ajka! Megi!”. Na gości wyskakują z impetem żądne całusów dwie czekoladowe pitbullki, „prywatne” psy Hirka. Rasowe, ale broń Boże kupione z hodowli! Jak przystało na prawdziwego psiego ratownika, zaadoptowane z „podbramkowych” warunków. Ktoś właśnie wyjeżdżał do Anglii i miał już uśpić psa.



  • Waldemar Pawuła, sołtys Józefowa, podczas wizyty w „Zwierzakowie”. Nie znalazł dla siebie psa, ale na pewno wróci
Hirek wyjaśnia, że jego schronisko funkcjonuje na zdrowych zasadach. Nie, jak w wielu miastach, że im więcej psów, tym więcej pieniędzy od samorządu. Jemu każda gmina płaci ryczałt za 12 psów. Jeśli „Zwierzakowo” postara się, żeby psy szybko opuszczały schronisko, zostaje im więcej pieniędzy na bieżące potrzeby, którym nie ma końca. Taka rotacja jest możliwa m.in. dzięki temu, że Hirkowe schronisko nie ma przesadnych wymagań wobec adoptujących, jak to bywa z wieloma na przykład wielkomiejskimi ośrodkami. Sporo za to wymagają od siebie.

W innych schroniskach 75% dochodów przeznaczane jest na pensje, 25% – na psy. U nas jest dokładnie odwrotnie – podkreśla Hirek i dodaje, że dla utrzymania przejrzystości nie przyjmują od darczyńców pieniędzy. Proszą o karmę, smycze, preparaty na pchły.

Hirek swoją energią zauroczył rok temu Szymona Hołownię, znanego prezentera telewizyjnego. Na jego apel o wsparcie budowy  wodociągu w schronisku zebrano fundusze w cztery dni. A na facebooku „Zwierzakowa” regularnie pojawiają się szczęśliwe twarze nowych adopcyjnych właścicieli. W Posadówku drogi się prostują. A jeśli wiją, to tylko łagodnie.

Karolina Kasperek
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
22. listopad 2024 08:17