„Mam na imię Alicja. Pieczenie ciast i różnych innych słodkości od zawsze było mi bliskie. Jako dziecko podpatrywałam, co robią w kuchni mama i babcia, a jako nastolatka sama zaczęłam eksperymentować. Choć bardzo to lubiłam, nigdy nie wiązałam swojej przyszłości z pieczeniem. Od niedawna pieczenie stało się dla mnie również pasją. W tym momencie tworzenie wypieków jest dla mnie nie tylko przyjemnością, ale także sposobem na życie. Po latach śmiało mogę powiedzieć, że robię to, co lubię :). Robię różnego rodzaju torty, ciasta, babeczki oraz wiele innych rzeczy. Wciąż poszerzam swoje horyzonty i uczę się czegoś nowego”.
Tak pisze o sobie na facebookowym profilu „Coś pysznego” Alicja Tuła. Poznaliśmy ją podczas wielkanocnego festynu we Wszechświętem. Częstowała wtedy ciastem „Mech”. Przygotowała je w swojej kuchni. Tej samej, w której co tydzień powstają placki, torty, ciasta z kremem i desery od dwóch lat dające jej utrzymanie.
Weekend na 120 jaj
Rozmowa nie może obejść się bez ciasta, na stół wjeżdża więc taca z kremową kostką – „Balową”. Alicja przepis dostała od koleżanki, ale nieco go zmodyfikowała.
– Prawdziwa śmietana, a nie jakiś tam proszek z wiaderka. I jajka prawdziwe, nie w proszku. Bierzemy od teściów, którzy wciąż hodują kury. Tygodniowo potrzebuję jakieś 120 jaj. Średnio piekę dwa ciasta dziennie. Piekę też do lokalu w Oleśnicy. Mam już zamówienie na weekend na dziesięć placków. I oprócz tego torty – średnio na weekend mam dziesięć zamówień – opowiada.
- Do zrobienia koronki trzeba nieco inaczej skomponowanej masy cukrowej
Niektórzy chcą mieć ciasto na piątek, więc Alicja piecze biszkopty już w czwartek. Taki lekko odstany lepiej się kroi. Wykańcza torty nawet w samą niedzielę. Rekord pobiła przed ostatnim Bożym Narodzeniem.
– Piekła pięćdziesiąt placków plus torty. Dwa nasze piekarniki chodziły przez kilka dni na okrągło – wtrąca Henryk, mąż Alicji.
Z ciast dłużej w piekarniku musi posiedzieć tylko sernik czy beza, która suszy się nawet osiem godzin. Reszta słodkości dosłownie przebiega przez piekarniki. Najwięcej czasu zajmuje wykańczanie tortów.
I hostia, i nagość
Torty to jej specjalizacja. Piecze je na urodziny, chrzciny, wesela, ostatnio nawet na wesele córki. Pełne ręce roboty ma w maju. Nie ma przecież komunii bez białego tortu. Jak komunijny, to w kształcie księgi albo z kielichem i hostią. No, może jakąś niewyszukaną cukrową „pasmanterią”. Co innego tort na wieczór panieński czy kawalerski. Tam może pojawić się nie tylko róża z cukru w kolorze różowym, ale i cukrowy gorset z misterną koronką, a nawet damskie pośladki i męskie przyrodzenie.
– Z masy cukrowej, oczywiście, bo z maślanej to by opadły. Zabawnie było, kiedy miałam robić taką dekorację nie na torcie, a na serniku, ale klient nasz pan. Jestem w stanie zrobić z cukru niemal wszystko. Sukienkę księżniczki, wszelkie kwiaty, śpiące niemowlęta, kształty związane z czyjąś pasją albo pracą – samochody, pieniądze, zwierzęta. Do dekoracji wykorzystuję rękawy cukiernicze i specjalne końcówki. Zrobi się nimi i płatki róży, i kolec w cukrowych sukulentach. A do misternych koronek używam silikonowej formy i masy z koreańskiego przepisu. Wszystko jest do nauczenia, to kwestia wprawy – zdradza swój warsztat.
- Alicja Tuła dziś pracuje tam, gdzie mieszka. Produkty dla klientów powstają tam, gdzie posiłki dla rodziny
Co zrobić, żeby nie upadł?
Część z was pewnie zachodzi w głowę, jak udają się Alicji wysokie i nieopadające biszkopty. Pytam i dostaję receptę.
– Po prostu na każde jajko daję łyżkę mąki pszennej tortowej. A na każde trzy jajka – łyżkę mąki ryżowej. Na jeden biszkopt o średnicy 28 centymetrów biorę 10–11 jaj – radzi Alicja.
Swoje torty nasącza herbatą z alkoholem, ale czasem nasączenie dyktuje smak albo przeznaczenie tortu. Czekoladowy tort z wiśniami „upija” kawą. Z alkoholu naturalnie rezygnuje w tortach, które mają jeść dzieci. Torty przekłada masą z bitej śmietany z serkiem mascarpone. Tylko dwa razy zamówiono u niej tort klasyczny, czyli na maślanym kremie.
Prawdziwej wanilii używa do panna cotty. Polewę robi zawsze sama, z deserowej czekolady rozpuszczonej w śmietance. A jeśli w przepisie jest masa budyniowa, możecie być pewni, że Alicja ten budyń własnoręcznie ugotowała z żółtek i mleka.
Piecze dla smakoszy ze szczególnymi wymaganiami. Jeszcze nie robiła tortu wegańskiego, ale takie dla osób z alergiami pokarmowymi – i owszem.
– Mam klientkę, której dzieci mają uczulenie na laktozę. Ma do mnie zaufanie. Takie pieczenie to odpowiedzialność, chowam podczas pracy wszystko, co zawiera laktozę. Piekę też torty bezglutenowe. I coraz więcej tortów bezowych, ludzie lubią je coraz bardziej – mówi Alicja.
Za blachę ciasta na śmietanie – 24 × 38, czyli 32 kawałki – trzeba zapłacić od 65 do 85 zł. Deser panna cotta to koszt około 5 zł. Tort tradycyjny na 20 osób kosztuje 150 zł. To trochę więcej niż w cukierni, ale Alicja używa najlepszych produktów, a poza tym masa cukrowa do dekoracji jest dość droga. Alicja ma jednak na te swoje słodkie cuda klientów nawet z Wrocławia.
Jej desery je miasto
Ze sprzedażą domowych wyrobów cukierniczych nie ma dziś problemu.
– Mieliśmy tu wizytę sanepidu. Przyjechali, nie mieli nic do zarzucenia, bardzo im się podobało. Kiedyś do takiej produkcji trzeba było mieć osobne pomieszczenie. Teraz można piec, gotować w swojej kuchni. Trzeba tylko mieć zarejestrowaną działalność gospodarczą.
– Kiedy zaczęłam się ogłaszać na Facebooku, napisała do mnie pani z pytaniem, czy mam działalność, bo coś za niskie ceny. Okazałam się po prostu konkurencją na rynku – opowiada Alicja.
Jej produkcja jest na tyle dobra, że zainteresowane są nią oleśnickie lokale.
– Właścicielka oleśnickiej pizzerii może do mnie zadzwonić nawet o północy i ma ciasto na następny dzień. Czasem dostaję SMS o treści: „Potrzebuję »Malinową chmurkę« i piętnaście deserków tiramisu”. Dostaje je ode mnie w szklanych pucharkach – chwali się Alicja.
Z trocin w cukier puder
Nie święci garnki lepią, a torty pieką niekoniecznie cukierniczki. Alicja dziś jest pracującą w domu gospodynią, a z wykształcenia – mechanikiem. Skończyła technikum mechaniczne w Oleśnicy, zdała maturę i wyszła za mąż. Zatrudniła się w biurze w lokalnym tartaku, gdzie poznała Henryka.
– To była przyjemna praca. Ale w 1992 roku oboje w ciągu dwóch miesięcy ją straciliśmy. Założyliśmy działalność gospodarczą. Wielu rzeczy się nauczyłam, byłam mechanikiem, maszyn się nie bałam. Zaczęliśmy ostrzyć narzędzia. Ale warsztat też po kilku latach upadł. Dziesięć lat temu trafiłam na kasę do Selgrosu. Jednocześnie skończyłam dwuletnie studium przygotowujące do pracy z dziećmi. Myślałam, że może otworzę domowe przedszkole – wspomina.
- Te dwie niemałe lodówki zmieściły się z powodzeniem w niewielkiej kuchni. Wystarczą, by prowadzić słodki biznes
W międzyczasie jakoś głośniej przemówiły do niej foremki do ciasta. Zaczęła piec dla rodziny, czasem coś znajomym. Dały o sobie znać umiejętności kształtowane jeszcze przez babcię Alicji, która potrafiła wychodzić poza ramy i eksperymentować w kuchni.
– Gotowanie nie bardzo mi wychodziło, ale pieczenie – owszem. Podobały się nam torty z masą cukrową. Mój pierwszy nie był udany, ale zaczęłam czytać, uczyć się. Pierwszy ważny tort upiekłam, kiedy córka koleżanki wychodziła za mąż. Stresowałam się, ale smakował! Był złożony z czterech mniejszych – mówi o pierwszym bardziej publicznym sukcesie dąbrowiecka cukierniczka.
Kiedy rozmawiamy, właśnie wchodzi Iza, mieszkanka sąsiedniej wsi. Chce zamówić torty – na roczek i komunijny. Jeszcze nie wie, jaki mają mieć smak.
– Komunijny może z prawdziwymi kwiatami? A na roczek z misiem albo dzidziusiem z masy? – proponuje Alicja już w biegu. Zaraz musi zawieźć do pizzerii pucharki z tiramisu.
Karolina Kasperek