Łopowiedzieć wom chcę historyję, jak se rolnik w Polsce żyje. On dwie żony ma i się z tym nie kryje. Pierwsza żona to jest bieda, to jest przecie wierna żona. Jest od lat rolnikowi przeznaczona. Choćby rolnik chciał rozstania, to nic nie ma do gadania. I nie weźmie też rozwodu, bo bieda zawsze idzie z nim do przodu. Mimo wszystko rolnik się nie poddaje, zawsze radę daje, coś tam sadzi. Już posadził w polu, radość w sercu wielka. Może co urośnie? Będzie na cukierka (...). On przecie cwany, wszystko swoje ma, ma u siebie swoje spa (...). W polu zawsze jest od rana, to jest rosa – kąpiel murowana. Kąpiel z błota – bardzo zdrowa, biologiczna to odnowa (...)”.
Plechów obszarowo, jak mówią panie, jest duży, ale mieszkańców ma niewielu – 200, a domostw – około 70. Tym bardziej cieszy, że dziś w miejscowym kole działa aż 20 pań.
Nowe koło zarejestrowały w 2008 roku, ale, jak to zwykle bywa, działały dużo wcześniej. Organizowały dożynki, plotły wieńce, urządzały biesiady, spotykały się przy filiżance herbaty.
– Koło istniało już 30 lat temu, należała do niego moja teściowa. Organizowało wtedy „choinkę” czy Dzień Dziecka, chodziłyśmy, jako młode, z naszymi dziećmi, ale same nie należałyśmy do koła – opowiada Grażyna Mierzwa, przewodnicząca.
Kątem u sołtysa
Do niedawna nie miały świetlicy, więc kąta użyczał im sołtys Witold Nowak.
– U sołtysa robiłyśmy sobie andrzejki, Dzień Kobiet. Ma letnią kuchnię, dwa pomieszczenia w garażu. Udostępniał bez problemu. Albo kolega użyczał nam łąkę, a my wypożyczałyśmy namioty od gminy, do dziś tak robimy. Zapraszamy ludzi ze wsi, robimy coś do jedzenia, załatwiamy muzykę. Mamy takich zaprzyjaźnionych grajków, zwracamy im tylko za paliwo. To najczęściej na jesieni, kiedy jeszcze jest ciepło, można posiedzieć na dworze, a jest już po tych najcięższych pracach w polu – opowiadają z wyraźną tęsknotą za ciepłymi dniami.
Najmłodsze członkinie mają dziś około trzydziestki. To młode mamy, ale takich, jak na razie, jest niewiele. Starsze gospodynie zastanawiają się, co trzyma podobne im kobiety w domach Plechowa i nie pozwala im zapisać się do koła. Myślą, że do członkostwa trzeba chyba dojrzeć.
Organizują też większe imprezy. Na przykład wokół tematyki ziemniaka. Są placki ziemniaczane, placek ziemniaczany pieczony w keksówce, kacapoły, czyli kluski z ziemniaka, pyzy ziemniaczane z mięsem. Kartoflanymi potrawami częstują wioskę. Na konkursy jeżdżą z innym specjałem.
– Na imprezy jeździmy z naszym żurkiem plechowskim. Robimy go na własnej roboty zakwasie żytnim. Czerstwy chleb, czosnek i to zalewa się ciepłą wodą. Był nawet zgłaszany jako produkt lokalny. Wszędzie nas widzą przez pryzmat tego żurku – cieszą się plechowianki.
Po pomoc do sponsora
Lubią biesiadować i dużo piec, żeby było przy czym miło siedzieć podczas spotkań. W plechowskich piekarnikach regularnie lądują więc serniki na kruchym cieście, drożdżowe ciasta z rodzynkami, prawdziwe szarlotki – też na kruchym i koniecznie z własnymi jabłkami, szarą renetą. I jeszcze miodownik z kaszą manną – to ich ulubiony kawałek słodyczy. Lubią być ze sobą, ale sporo czasu spędzają też na wyjazdach i spotkaniach z innymi kołami. Starostwo Powiatowe w Kazimierzy Wielkiej od kilku lat organizuje „Babiniec” – cykl spotkań trwający od jesieni do wiosny.
Spotkania mają różną tematykę – panie uczą się, jak prowadzić lokalną kronikę, jak z cekinów zrobić bombkę na choinkę, jak malować na szkle, ale też jak wypełniać wnioski o dopłaty. Za zajęcia płaci samorząd, ale na pozostałe imprezy i wyjazdy gospodynie muszą zarobić same. Regularnie się składają, czasem sprzedają na festynach ciasto za symboliczną złotówkę. Ale kiedy trzeba bardziej pokaźnych sum, z pomocą przychodzi... sponsoring.
– W naszym rejonie jest wiele firm. Idziemy i prosimy o pieniądze przedsiębiorców. Mamy sołtysa, on wchodzi pierwszy, jest duży, a ja za nim. Nikt nie odmawia – śmieje się Grażyna Mierzwa. Dziś spotykają się w świetlicy, którą w ramach projektu zbudowali im Nadwiślańska Grupa Działania Cenoma wraz z Urzędem Miasta i Gminy. Okazała murowana grillownia za świetlicą to także efekt współpracy z Grupą. Stroje musiały sobie sfinansować same. Są skromne, bo taki prawdziwy małopolski, a konkretnie krakowski, to koszt ponad 2 tys. zł. Chciałyby mieć taki, a zdają sobie sprawę z tego, że tak odziane jeszcze lepiej trafiałyby do publiczności, przed którą prezentują skecze. Pisaniem para się Agata Niedźwiedź. Dowcipne teksty towarzyszą i dożynkom, i spotkaniom z władzami.
– Mamy tekst na wszystko. Był nawet skecz na aferę ogórkową i bakterię E. coli. Ale i o służbie zdrowia, o dostępie rolnika do niej. Pod pręgierz bierzemy wszystkich. Może być burmistrz, starosta, może być i nasz sołtys. Ksiądz? No jakże?! A co to, ksiądz gorszy? Też musi być trochę obtańcowany. Obecnego proboszcza musimy trochę rozkręcić – wybuchają śmiechem.
Karolina Kasperek