Te cuda, zdobiące stodoły i stare budynki na wsiach i w małych miasteczkach w całej Polsce, to dzieła Arkadiusza Andrejkowa – niezwykłego artysty z Podkarpacia. Historia jego pasji jest równie niezwykła.
Na malowidła Arkadiusza natknęłam się, kiedy pisałam o Uniwersytecie Ludowym w Woli Sękowej na Podkarpaciu. Tam, na szopie, widnieje jedna z jego prac. To portret rodziny łemkowskiej.
Zaczeło się od klasycznego graffiti
Arkadiusz urodził się 35 lat temu w Sanoku. W dzieciństwie wakacje spędzał na wsi pod Krosnem, skąd pochodziła jego mama. Patrzył pewnie nieraz na drzwi starych stodół, ale nie przyszło mu nawet do głowy, że będzie kiedyś pokrywać je portretami. W podstawówce z plastyki miał czwórkę i raczej nic nie zapowiadało późniejszych sukcesów na tym polu. Ale jako nastolatek zapałał miłością do graffiti.
– Zaczęło się od klasycznego graffiti – nocnego malowania na murach. Nigdy nie chodziło o dewastację, ale o działanie twórcze. Słuchałem namiętnie hip-hopu, a graffiti było nieodłącznym elementem tej kultury. Malowałem na starych murach po zakamarkach Sanoka – zwykle przypadkowe sploty kilku liter. To był 2002 rok, Internetu właściwie, w dzisiejszym rozumieniu, nie było. Nie miałem też komputera. Inspirowałem się znanym hip-hopowym czasopismem – wspomina.
Po podstawówce poszedł do technikum geodezyjnego – trochę z przypadku i ze świadomością, że nie zwiąże kariery z tą dziedziną. Dlatego tym chętniej oddawał się nocnej pasji. Z czasem litery zaczęły ustępować miejsca portretom. Pod osłoną nocy na sanockich murach zaczęły się pojawiać twarze.
– Na początku robiłem te portrety z szablonów, a potem już ręcznie. Najczęściej w szarościach albo różnych odcieniach jednego koloru. To były portrety ze zdjęć z gazet, nieznanych mi ludzi. Bez większego przesłania – opowiada Arkadiusz.
- Arkadiusz Andrejkow przenosi na drewiane ściany stodół, ale i budynków mieszkalnych, ludzi, którzy chwilę wcześniej w tych budynkach mieszkali i pracowali
Cykl "Sprawy rodzinne"
Zdał maturę i załapał się na jeden z ostatnich naborów na studia licencjackie z edukacji plastycznej w Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej w Sanoku. Studiował, a w międzyczasie realizował drobne malarskie zlecenia – a to pomalowanie jakiejś budki z zapiekankami, a to blaszanej reklamy, a to projekt wnętrza restauracji. W malowaniu na ścianach korzystał z wiedzy zdobywanej w szkole – przydawały się znajomość zasad kompozycji czy wiedza o doborze kolorów. Nie przekonały go ani pejzaż, ani martwa natura. Wciąż najbardziej fascynowała go postać ludzka.
– Kiedy wracałem po nocach z malowania, emocje osiągały taki poziom, że nie mogłem zasnąć. A potem rano biegłem zobaczyć, jak to wygląda w dziennym świetle – opowiada.
Przyszło mu w końcu obronić pracę licencjacką. Jeden z profesorów zaproponował mu zrobienie kilku murali. Arkadiusz wybrał płótno, ale to wtedy zrodził się w nim pomysł, żeby przenieść na nie stare zdjęcia. Powstał cykl „Sprawy rodzinne”.
– Postanowiłem wykorzystać zdjęcia rodziny mamy. To były fotografie z lat 80., 90. z jej rodzinnej wsi. Na niektórych byłem ja sam – wspomina.
Obronił pracę i postanowił kontynuować studia na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Rzeszowskiego. Zrobił tam magisterium z malarstwa u profesora Marka Pokrywki – znów wykorzystując motyw starych zdjęć.
- Bohaterowie dawnych lat wracają na deski w codziennych zajęciach i rytuałach
Z pamięci – na deski
W 2017 roku ruszył z projektem „Cichy memoriał”, który dziś właściwie jest wizytówką jego twórczości.
– To autorski projekt. Chodziło w nim o to, żeby w przestrzeniach publicznych zaistniały wizerunki ludzi, którzy kiedyś byli częścią tych przestrzeni. Malowałem na stodołach, na ścianach z charakterem, które zostały jakoś ciekawie naznaczone przez czas, których zniszczone podłoże można wykorzystać jako fragment obrazu. Malowałem postaci ze starych foto-grafii przedstawiających mieszkańców. Często w miejscach, z którymi można tych mieszkańców utożsamić. Chciałem, żeby ci ludzie niejako wracali do swoich miejsc – opowiada artysta.
Pierwszym malowidłem na deskach był portret w podkarpackim Załużu. Na chylącej się ścianie szopy artysta uwiecznił dwóch wiejskich strażaków ze starego zdjęcia. Na szopie w Komańczy pojawiły się kobiety w chustkach, a w Gorajcu – rodzina z dwojgiem dzieci. Postaci mają rozmyte kształty, przywodzą na myśl zjawy, które na powrót chcą zagościć w znajomej przestrzeni.
– Kiedy postanowiłem przenosić na drewniane ściany portrety dawnych mieszkańców wiosek, prosiłem znajomych o polecanie miejsc i ludzi gotowych na taki artystyczny eksperyment. Prośbę umieściłem też na swoim profilu na Facebooku. Założeniem jest, żeby namalować portret w miejscu, które ten człowiek czy ludzie dawniej użytkowali. Na ich podwórkach, przy ich studniach, na ich stodołach – wyjaśnia artysta.
- Bohaterami murali są także dzieci, często w otoczeniu całych rodzin. Ten maluch zdobi stodołę w Rudzie Bugaju
Malowanie murali pasją pana Arkadiusza
Mówię, że marzyłoby mi się, żeby takie murale zdobiły też wielkopolskie wioski.
– Nie ma chyba województwa, w którym bym czegoś nie namalował. W Wielkopolsce – też. Byłem w Antoninach koło Wronek. Namalowałem tam rolnika z widłami, który kiedyś zamieszkiwał tę wieś. Był podobno bardzo ciekawą postacią, wyjątkową na tle lokalnej społeczności. Obecna właścicielka chciała go upamiętnić. Zobaczyła mnie w telewizji i zadzwoniła. Dziś na mapie okolicy mural zaznaczony jest nawet jako atrakcja turystyczna, bo często moje dzieła pełnią też taką funkcję – opowiada Arkadiusz.
Mówi, że wsiadł do pociągu i jeden dzień jechał, jeden dzień malował i jeden dzień wracał. Większość swoich prac wykonuje w ciągu dnia. Czasem zamawia farby pod adres, pod którym ma malować, czasem kupuje materiały na miejscu. Niewiele, poza talentem, ze sobą zabiera, bo jeździ niemal wyłącznie pociągami i autobusami. Do dziś nie zrobił prawa jazdy. Ale, jak mówi, ma to swoje ogromne plusy – w drodze można poczytać.
Wykonanie muralu kosztuje od 1500 do 2000 zł. Arkadiusz sam płaci za dojazd, czasem zapraszający opłacają mu dwa noclegi. W Bieszczadach maluje społecznie, czyli za darmo. Zdarzy się, że ktoś podaruje mu jajka, ser czy mleko. Dziś murale, zwane też deskalami, to właściwie jedyne źródło jego utrzymania.
– Murale są modne, co na pewno sprzyja mojej działalności. Ale też temat starych zdjęć to coś, co wielu ludzi chwyta za serce. Ludzie wynajdują takie zdjęcia, cieszą się nimi, opowiadają o przodkach, robią kroniki. To dobrze, że panuje taka moda. A potencjalnych klientów przekonuje też to, że nie ingeruję za bardzo w ścianę, że zostawiam dużo tła, że to nie jest tylko taki przeklejony baner, tylko pracuję z szacunkiem dla tej przestrzeni, dla budynku. Może to się sprawdza – zastanawia się.
- Arkadiusz maluje w całej Polsce. Kiedy zamykamy tekst, też jest w trasie
Laureat ogólnopolskiego konkursu "Nieprzeciętni"
Ale postaci z poprzednich epok pojawiają się nie tylko na wiejskich stodołach. Pokłosiem „Cichego memoriału” są malowidła, które pojawiają się też na ścianach rodzinnego Sanoka. Powstał tam między innymi słynny mural na zrujnowanym murze przedwojennego stadionu. Pojawili się na nim zawodnicy towarzystwa „Sokół”. Są namalowani w miejscu, gdzie kiedyś trenowali. Mural jest wielką kopią zdjęcia, na którym stoją dwie przedwojenne tenisistki, którym przygląda się grupa chłopców. Trzy lata temu poproszono Arkadiusza o udział w projekcie urzędu marszałkowskiego, który przewidywał uwiecznianie zwierząt charakterystycznych dla Podkarpacia. W trzech wsiach na murach budynków pojawiły się podobizny puchacza, wilka, rysia i orlika krzykliwego.
W tym roku Arkadiusz został zwycięzcą ogólnopolskiego konkursu „Nieprzeciętni” organizowanego przez Program Czwarty Polskiego Radia. Pytam na koniec o ulubiony mural.
– Nie chciałbym wybierać ulubionego, do każdego jakoś jestem przywiązany. Nie ma chyba jakiejś „wyjątkowej historii”. Poszukuję zwykłych mieszkańców i zwykłych historii. Interesuje mnie codzienność. Ale jeśli już bym musiał wybierać, to chyba żniwiarz w Kulasznem na Podkarpaciu. Dlaczego? Nie wiem, może dlatego, że ta ściana taka duża, a on na niej sam?
Karolina Kasperek
Zdjęcia:Arkadiusz Andrejkow, Przemysław Szymański