Czego by sobie pani życzyła?
– Marzy mi się spokój i zgoda społeczna.
Jednak w Polsce, jak mówią niektórzy, trwa wojna. Na ulicach kobiety, rolnicy, przedsiębiorcy...
– Jeśli chodzi o rolników, uważam, że rolniczy byt może być teraz poważnie zagrożony. A co do kobiet – jestem wierząca, przeciwna aborcji, ale te bardzo trudne sprawy ostatecznie zostawiłabym kobiecie. Działając na siłę, można zrobić człowiekowi wielką krzywdę albo osiągnąć całkiem przeciwny skutek. Chyba nie mamy takiego prawa. Mam prawo myśleć i działać, jak nakazuje mi wiara, ale nie mogę wywierać presji na innych. Ostatnie tygodnie pokazały, że po prostu jesteśmy różni, ale też agresywni.
Pani, jako kierująca stowarzyszeniem i pracująca z dziesiątkami osób, wie chyba najlepiej o tym, jak bardzo ludzie potrafią się różnić?
– Ludzie są różni i będą różni. I to jest naturalne. Żeby dało się rozmawiać, trzeba czasem „wrzucić na luz”, odpuścić. Trzeba umieć widzieć w drugim przyjaciela. Jeśli podchodzimy do drugiego człowieka z szacunkiem, mamy większą szansę wyrazić własne zdanie, które może zostać w jego pamięci, a tym samym przekonać go do naszego punktu widzenia. Bardzo często nie zważamy na konsekwencje naszych działań, ślepo dążąc do celu. To na dłuższą metę nigdy nie działa. Patrzę na moje doświadczenie stowarzyszeniowe. Jeśli nie ma się poparcia dla jakiejś idei, propozycji, trzeba umieć przeprosić, przyznać się do błędu, cofnąć się i sprawdzić, co samemu zrobiło się nie tak. Jeśli chcę coś zasiać, a grunt jest nieodpowiedni, muszę go najpierw przygotować. Brakuje nam chyba w wielu przypadkach cierpliwości i pokory.
Co to znaczy „pokora”? Czy ma polegać na ustępowaniu?
– Ja ją rozumiem szeroko. To na pewno świadomość tego, że jesteśmy omylni. Jednak myślę też, że kobiety nie przetrwałyby tyle lat w kołach – koła gospodyń istnieją przecież już sto pięćdziesiąt lat. Trwały uparcie przy swoich zamierzeniach, wartościach, nie zrażały się. Przetrwały dzięki pokorze. Pokora w działaniu, w modlitwie, w pojmowaniu świata. Czasem ustąpię, czegoś nie zrealizuję, ale trwam. To jest też pokora.
Co, pani zdaniem, jest siłą kobiet? Jaką rolę mogłyby odegrać teraz, w tym trudnym świecie i czasie?
– Obecnie możemy zaobserwować kryzys na wsi. Kobiety świetnie odnalazły się w świecie, w którym mogą na równi z mężczyznami być obecne w każdej dziedzinie życia, począwszy od praw wyborczych. Jesteśmy chyba silniejsze, bo życie przez lata przygotowywało nas do tego. Musiałyśmy często same radzić sobie z domami, z gospodarstwami, bo mężczyźni szli do powstań, na wojny. Oczywiście nie zrezygnujemy z ról, które dała nam natura – one są oczywiste. Myślę, że kobiety powinny robić swoje i nie oglądać się za siebie. Tak jak w biblijnych przypowieściach – nie oglądać się za siebie, bo zawsze można za dużo zobaczyć, za dużo usłyszeć. Nie zawsze trzeba się oglądać. Myślę, że kobiety powinny szukać nowych wyzwań. Zastanawiać się, co jeszcze można zrobić. To sprawia, że się rozwijamy, a przy okazji ci, którzy żyją obok nas. Cały czas dążyć do bycia lepszym człowiekiem – to jest moja maksyma.
Gospodynie z natury żyły w rodzinie – i to dużej. Teraz mamy czas, kiedy rodziny bywają podzielone. Wielu wierzącym pewnie rozpada się świat, kiedy słyszą o skandalach w Kościele. Jak siadać do wigilijnego stołu?
– Myślę, że rodziny są podzielone mniej, niż by się wydawało. Pandemia, czasem wielkie dramaty sprawiły, że ludzie zbliżają się do siebie. A co do wiary – uważam, że przyszedł czas na większy udział nas, świeckich, w życiu Kościoła. Święty Jan Paweł II mówił przecież o konieczności udziału świeckich. A kardynał Stefan Wyszyński, nasz wielki, niedoceniony błogosławiony, powiedział krótko przed śmiercią: „Przyjdą nowe czasy. Wymagają nowych świateł, nowych mocy. Bóg je da w swoim czasie”.
Właśnie. Może takim nowym światłem jest to, co chce pani zrobić? Proponuje pani akcję „Przytul każdą Bożą dziecinę”. O co w niej chodzi?
– Boża dziecina to tak naprawdę każda istota. To nienarodzone dziecko, to nasze dzieci, rodzina, nasi sąsiedzi. To też ten, który nam szkodzi i nawet nam źle życzy. Chodzi o to, żeby przytulić każdego. Bo wierzę, że jeśli będziemy emanować dobrem, inni mogą stawać się od tego lepsi. „Kto sieje wiatr, zbiera burzę”. Od wiatru się zaczyna, a kończy na huraganie. To dotyczy zła i jest ostrzeżeniem dla nas wszystkich. Ale z małych rzeczy rodzą się duże. I to dotyczy także dobra. Jeśli przytulimy, niekoniecznie w sensie dosłownym, drugiego, to wierzę, że taki gest jest w stanie zapobiegać wojnom – wszelkim... Wracając do burzy – chodzi o ten ozon w powietrzu. Brakuje nam wszystkim ozonu. On po burzy pozwala swobodniej oddychać. Takim ozonem powinien być dzisiaj dla nas spokój. Ale w naturze ozon jest gazem występującym krótkotrwale. W nadmiarze staje się toksyczny. To samo jest ze spokojem. Jest potrzebny na jakiś czas, żeby wyciszyć nastroje, uregulować trudne sprawy. A potem znów trzeba się wziąć za nowe, twórcze działanie, w którym jest zawsze miejsce na mądre ścieranie się i kompromisy. Byle nie prowadziło to do kolejnej burzy.
Co możemy zrobić, żeby było lepiej? Jak „przytulać”?
– Napisała pani ostatnio o gospodyni z Biskupic, która chce, żeby mieszkańcy wsi i gminy wrzucali do skrzynek swoim sąsiadom kartki z dobrymi życzeniami. To świetny pomysł, to właśnie takie nowe światło. Osobiście, kiedy nie wiem, co robić, proszę o radę Ducha Świętego. Pamiętam wierszyk, który jest częścią modlitwy Konrada ze sztuki „Wyzwolenie” Stanisława Wyspiańskiego. Uczyłam go sześcioro moich dzieci, a teraz zamierzam uczyć wnuczęta: „(...) Bożego Narodzenia to dla nas wielkie święta. Niech idą w zapomnienie niewoli gnuśne pęta. Daj nam poczucie siły i Polskę daj nam żywą, by słowa się spełniły nad ziemią tą szczęśliwą. Jest tyle sił w narodzie, jest tyle mnogo ludzi, niechże w nich Duch Twój wstąpi i śpiące niech pobudzi”. Ten Duch to dla mnie także duch zgody narodowej. Chciałabym, żeby budził nas wszystkich do różnych działań. Bo my wszyscy możemy, mimo różnic, spotkać się we wspólnym działaniu. A jego efektem może być dobro. Tylko musimy się poczuć odpowiedzialni za to, co nas otacza. I poczuć, że mamy na to wpływ. A co do jedności – nie możemy być przecież jednakowi. Chodzi o to, żeby w tych różnicach tworzyć harmonię. W przyrodzie też jest tak, że góruje bioróżnorodność. Jak przytulać? Idźmy z nowym światłem do sąsiada, sąsiadki, znajomego, osoby z marginesu społecznego. Do kobiety, która została sama z ciążą i decyzją o niej. Jeśli poczuje, że ma oparcie i ma na kogo liczyć, być może zdecyduje się urodzić nawet niepełnosprawne dziecko. Może jest tak, że nie znalazła zrozumienia dla swojego strachu w rodzinie, a wybawieniem okaże się rozmowa z życzliwym obcym.
Tych najbardziej samotnych i najbardziej odrzuconych, ale i wycofanych zapytajmy, jak się czują, czy czegoś potrzebują. Życzmy im dobrze. Nie szukajmy tego, co nas różni, ale spróbujmy dostrzec to, co mamy z nim wspólnego. Bo mamy na pewno. I wtedy jest szansa na jakieś dobro. A może też i różnice okażą się mniejsze. I odłóżmy na półkę smartfony i komputery, kiedy spotykamy się z rodziną i przyjaciółmi. One nie mogą przecież przytulać.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała
Karolina Kasperek