Pomysł na kalendarz z dziewczynami chodził po głowie Pauli Kowalskiej od dłuższego czasu. Wcześniej jednostka wydawała skromniejsze publikacje. Kalendarz jest dobrym sposobem na zbieranie datków na straż. Ale jaki powinien być, by sprzedać go w jak największym nakładzie?
Popularność z przypadku
– Nie spodziewałyśmy się tak ogromnej popularności – twierdzą dziś zgodnie dziewczyny, które latem ubiegłego roku zdecydowały się wziąć udział w fotograficznej sesji.
Zdjęcia miała im robić dziewczyna. Ale, jak to w życiu bywa, stało się inaczej.
– Na pół godziny przed zaplanowaną sesją fotografka zrezygnowała. Wszystko było już gotowe. Nie chciałyśmy zmieniać terminu. Po szybkiej burzy mózgów – telefon do Jacka Modrzejewskiego. To ratownik z naszej jednostki, o którym wiedziałyśmy, że robi dobre zdjęcia. Dzwonię i pytam, o której najwcześniej może być z aparatem w remizie. Odpowiedział, że za godzinę. W sumie spotkaliśmy się dwa razy – opowiada Paula Kowalska.
Z ochotniczą strażą związana jest od dziecka. Strażakiem w Jeziorach Wielkich był przed laty jej pradziadek, bo jednostka powstała w 1924 roku. Po nim szeregi ochotników zasilił jej ojciec. Arkadiusz Kowalski pełni funkcję prezesa OSP. Jest też kierowcą w straży. To dzięki niemu Paula zainteresowała się służbą. Na co dzień jest księgową w Gminnej Spółce Wodnej, a w straży pełni funkcję naczelnika. W 2009 roku zdała egzamin na kursie pierwszego stopnia. Ma więc uprawnienia ratownika. Brała udział w niejednej akcji. Dwa lata temu reaktywowała młodzieżową drużynę strażacką. Należy do niej dziesięcioro dzieci w wieku 12–17 lat. Portret Pauli zdobi czerwcową i listopadową stronę kalendarza.
W straży gra orkiestra
Ze strony marca i września uśmiecha się ognistowłosa Kinga. To młodsza siostra Pauli. Jak ona, od dziecka, u boku taty, spędzała w remizie każdą wolną chwilę. Od lat gra na klarnecie w tutejszej dętej orkiestrze. Reaktywowano ją przy jednostce w 1974 roku, za prezesury jej pradziadka – Leonarda Kowalskiego. W skład orkiestry wchodzą 42 osoby.
Kinga, jak Paula, jest ratownikiem. Kurs ukończyła w 2015 roku. W głowie utkwiła jej akcja, w której zginął rowerzysta. To było w jesienny, szary, wietrzny dzień. Niemal 70-letni mężczyzna wpadł pod koła tira, strącony z roweru podmuchem wiatru. Kinga na co dzień jest technikiem weterynarii. Pracuje w Strzelnie.
W strażackiej orkiestrze na klarnecie gra również Kasia Pietruszka – spogląda w dal z sierpniowej kartki kalendarza. Ubrana w mundur ratownika, ciężki, nieco za duży, niewygodny. Ale dla niej nie ma to znaczenia. Ważne, że może pomagać ludziom. Uprawnienia ma od pięciu lat. Dziewczyny żartują, że przez jej słabość do mundurów chce zostać policjantką. Studiuje bezpieczeństwo narodowe.
Klarnecistką w orkiestrze jest również Eliza Butkowska. Jej styczniowe zdjęcie, na którym siedząc w kabinie strażackiego wozu, przyjmuje zgłoszenie ratunkowej akcji, budzi refleksje na temat trudów pracy w straży.
– Nigdy nie wiadomo, co się może zdarzyć. Śpimy z telefonami przy łóżku. Zgłoszenia zazwyczaj przychodzą SMS-em. W ciągu roku nasza jednostka ponad sto razy jest wzywana do różnych zdarzeń. Jesteśmy wzywane nie tylko do pożarów i wypadków samochodowych, ale również do ekologicznych zagrożeń. Jedną z trudniejszych tego typu akcji, w której brałam udział, było zabezpieczenie plamy oleju, który rozlał się na obszarze pięciu kilometrów kwadratowych – opowiada Iza Beinka.
Jej zdjęcia ilustrują maj i październik. To z maja – z piłą spalinową – budzi respekt przed Izą. Choć to filigranowa dziewczyna, najmłodsza w jednostce. Uprawnienia ma od dwóch lat. Do straży trafiła dzięki chłopakowi, który na każdej randce opowiadał wyłącznie o akcjach.
– Nie miałam wyboru. Musiałam wstąpić do straży – żartuje Iza.
Prawda jest taka, że zaraził ją swoją pasją. Iza zawsze chciała pomagać ludziom. Stąd kierunek studiów, który rok temu wybrała – fizjoterapia.
– Jak widać, strażaczkami jesteśmy nie tylko na zdjęciach – podsumowują dziewczyny, które mają już w planach nowy pomysł na przyszłoroczną promocję OSP.
Dorota Słomczyńska