StoryEditorHistoria

Roman, żałuję, że nie ma Cię z nami

29.12.2018., 15:12h
Rozmowa ze Stanisławem Majdańskim, rolnikiem ze wsi Typin na Zamojszczyźnie, działaczem podziemia solidarnościowego w czasach PRL, potem politykiem.

31 grudnia przypada trzecia rocznica śmierci Romana Bartoszcze. Poznał go pan w 1981 r. podczas strajku chłopskiego w Domu Kolejarza w Rzeszowie. O co i w jakich okolicznościach toczyła się wtedy walka?

– Sytuacja polskiej wsi była wtedy dramatyczna. Brakowało podstawowych środków produkcji rolnej, a te, które były, władza rozdzielała swoim, po uważaniu. Rolnicy domagali się m.in. uznania przez władze Solidarności wiejskiej, gwarancji nienaruszalności chłopskiej własności wraz z prawem do dziedziczenia, zrównania w prawach rolników indywidualnych z rolnictwem państwowym i spółdzielczym i zniesienia ograniczeń w obrocie ziemią. Ważne były także postulaty dotyczące wolności wyznania. Strajkujący rolnicy chcieli wymóc na władzach PRL swobodę w budownictwie sakralnym, dostęp do praktyk religijnych na koloniach dla dzieci, w wojsku i więzieniach. Miał zostać zwiększony nakład prasy katolickiej. Związkowcy oczekiwali od władzy inwestowania na wsi w szkoły i przedszkola. W nocy z 18 na 19 lutego 1981 r. doszło do podpisania porozumienia.

Ale na legalizację rolniczej Solidarności władze zgodziły się dopiero po tzw. wydarzeniach bydgoskich?

– 19 marca milicjanci podczas sesji Wojewódzkiej Rady Narodowej w Bydgoszczy pobili Jana Rulewskiego, szefa bydgoskiej „Solidarności”, dziś senatora PO, a także jego współpracownika Mariusza Łabentowicza oraz Michała Bartoszcze, ojca Romana. W odpowiedzi „Solidarność” zagroziła strajkiem generalnym. Po wyjściu ze szpitala Michał Bartoszcze wrócił do strajku w siedzibie ZSL. Towarzyszył mu Roman. A jego brat Piotr z grupą działaczy opanował lokal partyjnej propagandy w Inowrocławiu i rozpoczął głodówkę. Władze PRL w końcu się ugięły. 12 maja nastąpiła rejestracja NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”.

13 grudnia 1981 r. władze PRL wprowadziły stan wojenny. Rodzina Bartoszczów nie uległa władzy.

– To prawda. Piotr zapłacił za to najwyższą cenę. W 1984 r. zginął w do dziś niewyjaśnionych okolicznościach. Roman wpadł w ręce esbeków jesienią 1982 r. Został internowany. Pod koniec roku wyszedł na wolność. Zatrzymanie i pobyt w ośrodku internowania nie wystraszyły go. W podziemiu wraz z bratem i ojcem działał w Ogólnopolskim Komitecie Oporu Rolników, kolportował nielegalne pismo dla mieszkańców wsi „Żywią i Bronią”. Mieliśmy kontakt, działając w ramach duszpasterstwa rolników. Księża wtedy lepiej rozumieli sprawy wsi. Brakuje dziś takich kapelanów jak ks. Piotr Kurowski z mojej parafii Gródek, ks. Eugeniusz Tatarczak z sąsiedniej parafii Podhorce czy bp. Ignacy Tokarczuk.

Represje wobec rolników trwających w oporze wobec władzy miały różny charakter. Dziś może się wydawać anegdotyczne, że kiszona kapusta, którą wówczas produkowałem w moim gospodarstwie, stała się nagle polityczna i nie było na nią zapotrzebowania w kontrolowanej przez państwo spółdzielni ogrodniczej. Ale innego odbiorcy nie było. To oznaczało pozbawianie środków do życia mnie i mojej rodziny. Po latach, po otwarciu archiwów, okazało się, jak bardzo środowisko opozycji było inwigilowane, ilu było donosicieli. Tym bardziej godna szacunku jest postawa ludzi niezłomnych, jak Roman Bartoszcze.

W 1989 r. zostaliście posłami strony solidarnościowej, potem zabiegaliście o realizację programu wyrastającego z założeń agraryzmu w ramach zjednoczonego PSL. Roman Bartoszcze kandydował z ramienia stronnictwa na prezydenta.

– 8 proc., które w skali kraju uzyskał, uznane zostało w PSL za porażkę i posłużyło aparatczykom z dawnego ZSL jako pretekst do marginalizacji Romana i związanych z nim działaczy, m.in. mnie. Nawiasem mówiąc, najlepszy wynik w Polsce, czyli 24 proc., Roman uzyskał w ówczesnym województwie zamojskim, w którym jako prezes PSL ja odpowiadałem za jego kampanię wyborczą. W czerwcu 1991 r. został odwołany ze stanowiska prezesa PSL.

Żałuję, że tak się to wtedy potoczyło. Przyczyn takiego rozwoju sytuacji upatruję w podziałach wśród polityków i obozów odwołujących się do spraw istotnych dla wsi. W rzeczywistości ważniejsze były stołki, pieniądze i rozgrywki służące zbudowaniu pozycji w nowej, popeerelowskiej rzeczywistości.

Najnowszy raport „Monitoringu rozwoju obszarów wiejskich” wskazuje, mówiąc w skrócie, że polska wieś rozwija się bardzo nierównomiernie. Zdecydowanie najgorzej wypada wschodnia część Polski odpowiadająca geograficznie dawnemu zaborowi rosyjskiemu. Jak to zmienić?

– To smutna diagnoza, ale prawdziwa. Najaktywniejsi emigrują do miast, inni wyjeżdżają do pracy za granicę. Nie ma kto przejmować gospodarstw, plantacji. Owszem, są duże i bardzo duże gospodarstwa i one sobie pewnie poradzą. Ale wieś, szczególnie we wschodnich rejonach kraju, to też małe i średnie gospodarstwa i im trzeba pomóc. Wciąż brakuje podstawowych rzeczy: rzeźni, masarni, małego przetwórstwa, za dużo jest biurokracji i lekceważenia, za mało wsparcia. ASF dziesiątkuje producentów żywca, najmniejszych i tych większych.

Bardzo się cieszę, że tyle ostatnio mówi się o stworzeniu przepisów sprzyjających spółdzielczości na wsi. To bardzo dobry kierunek. Pewnie pozytywne zmiany zachodziłyby szybciej, gdyby wieś reprezentowała realna, zjednoczona siła, skutecznie chroniąca chłopskie interesy. Żeby nie przypominano sobie o rolnikach i środowisku wiejskim przed wyborami i na okoliczność dożynek. Bo izby rolnicze zajmują się głównie pisaniem stanowisk, z których za wiele nie wynika. Rolnicza Solidarność nie pali się, łagodnie rzecz ujmując, do działania. Minister rolnictwa niebędący, jak to kiedyś bywało, wicepremierem, nie zawsze ma dostateczną siły przebicia. Większość formacji odwołuje się co prawda w mniejszym lub większym stopniu do problemów wsi, ale pierwsze miejsca na listach kandydatów do parlamentu są zwykle zarezerwowane dla zawodowych polityków, niemających nic wspólnego z wsią.

A to wszystko dzieje się w coraz trudniejszym otoczeniu międzynarodowym. Świat się skurczył. Wyniki giełdy w Nowej Zelandii decydują o być albo nie być polskich producentów mleka. Owoce miękkie przylatują samolotem do Polski z drugiego końca świata. A na Ukrainie z każdym rokiem rośnie konkurencja dla naszych gospodarstw i sadów, co na wschodzie Polski odczuwamy szczególnie mocno. I musimy się w tym odnajdywać, mając dopłaty obszarowe mniejsze niż w krajach starej Unii. To tak jakby pięściarz wagi piórkowej miał walczyć z Gołotą. Nie chcecie wyrównać dopłat? To je znieście. Dla wszystkich. Przynajmniej będzie uczciwa konkurencja.

Nasza rozmowa nieprzypadkowo odbywa się na łamach „TPR”.

– „Tygodnik Poradnik Rolniczy” to poczytna gazeta dla rolników i mieszkańców wsi, jedyna, która nie boi się trudnych spraw i tematów. Nie jest skierowana do olbrzymich gospodarstw, tylko do rolników prowadzących rodzinne gospodarstwa. Co ważne, zawsze opowiada się po ich stronie. Tygodnik, także w osobie jego redaktora naczelnego Krzysztofa Wróblewskiego, kontynuuje w tym względzie najlepsze tradycje pism „Gromada – Rolnik Polski” i „Gromada Rolników”. Ważne też, że pamiętacie o strażakach i kołach gospodyń wiejskich.

Rozmawiał
Krzysztof Janisławski
Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
01. listopad 2024 04:00