W jej szeregach służą strażacy, którzy na co dzień pracują w Policji i Państwowej Straży Pożarnej. Prezes OSP Andrzej Korzeniowski jest policjantem, a Dominik Kucharski – funkcjonariuszem PSP. Obu namówiliśmy na, zabawną momentami, rozmowę o cieniach i blaskach ochotniczej służby.
– Trzeba być trochę wariatem, żeby być w ochotniczej straży? Trzeba być pasjonatem? – pytamy.
– Co mamy powiedzieć? Z pewnego punktu widzenia – tak. Jeżeli ktoś chce zarabiać, to nie użyje w ochotniczej straży. Trzeba to lubić. Ale niektórzy lubią tak bardzo, tak ich to kręci, że sami podpalają, żeby potem móc gasić – mówi Dominik Kucharski.
Takie sytuacje się zdarzają i były kilka lat temu udziałem bukowickiej OSP. Ktoś dla dźwięku wyjącej syreny, dla pędu samochodu i widoku płomieni wzniecał co jakiś czas pożar. Spalił trzy stodoły i we wszystkich trzech akcjach ratowniczo-gaśniczych brał udział jak gdyby nigdy nic. Ostatecznie wydalono go ze straży. A ktoś, kto kiedyś miał stodołę, po zmianie planu zagospodarowania przestrzennego już nie może jej odbudować – mają tam teraz stać inne budynki. Strat jest zatem więcej niż tylko puszczone z dymem siano.
Panowie trochę narzekają na to, na co skarży się wielu ochotników. Jednostka nie jest w Krajowym Systemie Ratowniczo-Gaśniczym, ma w związku z tym mniej pieniędzy na szkolenia, ale wymaga się od niej wyszkolonych strażaków.
– Taka jednostka w Wierzchowicach, będąca w systemie, co roku z budżetu państwa dostaje nawet do 20 tys. na sprzęt i inne potrzeby. My mamy dużo mniej, ale musimy umieć tyle samo – mówią panowie.
Jak się pracuje w straży policjantowi prewencji? Dobrze, ale ciężko. Obsługuje wiele różnych sytuacji. To daje obycie z trudnymi przypadkami i w wielu momentach pomaga skuteczniej reagować podczas akcji OSP. A jak doświadczenie jako strażaka wykorzystuje Dominik Kucharski?
– Ze względu na to, że pracuję w PSP, jest tak, że nawet kiedy jadę jako kierowca, to do przybycia na miejsce państwowej straży powinienem przejąć dowodzenie. Tak było niedawno przy pożarze samochodu – wyjaśnia pan Dominik.
Wyjeżdżają częściej niż inne jednostki – przyczynia się do tego wielkość wioski, zwarta, gęsta zabudowa, drogi powiatowe, po których niestety szybko się jeździ, gospodarze wypalają nieużytki. Najgorszy wypadek w ciągu ostatnich kilku lat? Samochód uderzył w budynek, w którym znajduje się sklep. Dwie osoby znalazły się w stanie krytycznym, ale dzięki umiejętnościom bukowickich druhów dziś żyją. Pamiętają też pożar starej plebanii. Spłonęło wtedy całe poddasze z powodu nieszczelności w kominie. Jeżdżą do topielców, spalonych i wisielców, nie boją się bezpośredniego obcowania ze śmiercią. Ale jeżdżą też na akcje nie tyle niebezpieczne, co zaskakujące.
– Największe wrażenie zrobiło na mnie ściąganie kota z drzewa. Perski był, wlazł na drzewo i nie chciał zejść przez kilka dni. Przyjechała oczywiście też państwowa straż! Najpierw podnośnik, ale to nic nie dało, bo drzewo za wysokie. To my kota wodą. Mokry, ale trzyma się gałęzi, a my całe hektolitry wody. Nagle puszcza się i spada – prosto w pokrzywy. Jak nie wydarł z nich do domu! Prosto pod łóżko, spod którego nie wyłaził kolejne trzy dni! – Dominik Kucharski nie kryje rozbawienia.
Nie mogą wyjechać, dopóki nie zostaną wysłani. Ludzie często dzwonią do nich i mówią: „Pali się! Jedźcie!”. Muszą wtedy najpierw zgłosić wydarzenie i czekać na rozkazy. Kiedyś było inaczej, ale dziś, kiedy wszystko musi być zarejestrowane, ubezpieczone, trzeba zachowywać wymagane procedury. To czasami komplikuje pracę i wtedy muszą na własną odpowiedzialność kalkulować ryzyko, a potem ewentualnie działać.
– Wiele zależy od dyspozytora. Powinien zadawać krótkie i zrozumiałe pytania. To nie dzwoniący ma być opanowany. On ma prawo być zdenerwowany i nie wiedzieć za wiele. To dyspozytor powinien tak pokierować rozmową i dzwoniącym, żeby jak najszybciej jak najwięcej się dowiedzieć – dodaje Andrzej Korzeniowski.
Karolina Kasperek