Mamo! Ze mnie też jesteś dumna! To ja ci tyle w tym gospodarstwie robię! – śmieje się córka i pozuje do zdjęcia razem z mamą Marią.
Maria Kowalska jest sołtyską Kaczki w gminie Goworowo. Tej, w której przez ostatnie lata wdrażano liczne projekty i namawiano mieszkańców m.in. na hodowlę kaczek. Ale pani Maria nie dała się „zarazić” tym drobiem. Miała za to parkę gęsi, ale że strasznie krzyczały, trzeba było je wywieźć.
– Nie chciałam ich już, grzebały, krzyczały, i śmierdziuchy z nich! Teraz mam kury, mam codziennie jajeczka i jestem zadowolona. Miałam dwadzieścia pięć, ale dziesięć mi pies udusił! – mówi sołtyska.
Maria Kowalska sołtysem jest dopiero od czterech lat. Mieszkańcy domagali się zmiany poprzedniego sołtysa, nie potrafili się z nim porozumieć. Za panią Marią opowiedzieli się niemal jednogłośnie. Uwielbia tę pracę, bo lubi bycie z ludźmi, ale wie, że to praca niemal charytatywna.
– Wszyscy mówią, że z tego to pewnie są jakieś pieniądze. A moja mama co kwartał zbiera podatek i ma z tego może ze 200 zł – tłumaczy córka.
– Dużo udało się zrobić. Trzy kilometry rowu melioracyjnego. Załatwiłam koparkę, poinformowałam wszystkich rolników. Założyłam gumiaki, fartuch i od rana do popołudnia chodziłam po wodzie, a jak nie mogłam gdzieś przejść, to brał mnie operator na tę łychę i przerzucał na drugą stronę – opowiada pani Maria.
Jej sołtysowanie to czasem dużo więcej niż standardowe obowiązki. Do wsi sprowadziło się dwóch mężczyzn, którzy zamieszkali w jednym gospodarstwie. Niefortunny splot zdarzeń znalazł tragiczny finał – doszło do morderstwa. Trzeba było nie lada odwagi i umiejętności, żeby zająć się tą sprawą.
– Kontaktowała się ze mną matka tego, który zginął, mieszkała we Francji, dzwoniła, zaprzyjaźniłyśmy się nawet. Na jej prośbę postawiłam jej synowi nagrobek – zwierza się sołtyska.
O swojej wsi mówi, że jest „ogoniasta, jak ta kaczka” – zaczyna się i kończy w tym samym miejscu, tworząc jakby pętlę. Mieszka „i na początku, i na końcu, na kaczym kuprze i na dziobie jednocześnie”. „Ja to lubię z ludźmi” – mówi, lubi chodzić od domu do domu, ale skarży się, że teraz furtki pozamykane, psy pospuszczane, dojścia nie ma. Czasem musi tak krzyknąć, że słychać ją na drugim końcu wsi. Pod szczególną opieką ma wiejski krzyż, do którego odprowadza się zmarłych. Daje też na mszę świętą o zdrowie i błogosławieństwo dla mieszkańców Kaczki. Wie, że ludzie są różni, że różnie trzeba z nimi rozmawiać. Potrafi to robić, choć niełatwo o to we wsi, która, jak mówi córka pani Marii, podzielona jest na „szlachtę” i „włościan”. Jedni z drugimi średnio się lubią, trudno godzić interesy, ale pani Marii udaje się gromadzić wokół siebie, a raczej wokół inicjatyw, ludzi chętnych do pracy i współpracy.
– Żwir mi przywieźli, trzy wywrotki. Skrzyknęłam do roboty chłopów, dzieci, wszystkich i żeśmy ten żwir rozrzucili – mówi dumna z tego, że mogła nawet odmówić proponującej pomoc gminie.
Maria Kowalska to kobieta do tańca i do różańca. Musi być i ekonomem, i psychologiem, i inżynierem. A do tego pisze wiersze – uświetniają uroczystości wiejskie czy gminne.
– Mam dużo tych wierszy, piszę je z mamą, takie z życia wzięte! – opowiada.
Nie ma już zespołu „Radość na wsi”, który stworzyła jej mama, ale sama dziś jest tej tradycji radości najlepszym przykładem i kontynuatorem.
Karolina Kasperek