Pierwsza część uroczystości rozpoczęła się 21 lipca 2016 r. Do domu w Mołodiatyczach w powiecie hrubieszowskim przybyli miejscowi włodarze: wójt Stanisław Czarnota, przewodniczący rady gminy Mariusz Pietnowski, kierownik Urzędu Stanu Cywilnego Aneta Karpiuk. Przekazali jubilatowi prezenty, kwiaty, listy gratulacyjne (w tym od Premier Beaty Szydło), a także odpis sporządzonego ręcznie aktu urodzenia gospodarza. Delegacja KRUS wręczyła decyzję o przyznaniu dodatku emerytalnego z tytułu ukończenia stu lat. Drugiego dnia odbyła się msza święta w kościele w Trzeszczanach. Później odbyło się przyjęcie. Były kwiaty, prezenty i muzyka orkiestrowa. Jubilat miał szczególne umiłowanie do przyjęć.
Od dziadka Wincentego uczyły się nie tylko dzieci, ale i wnuki. Na zdjęciu Wincenty Mil z wnukiem Wojtkiem
Ziemia się uśmiechała
Przyszedł na świat 21 lipca 1916 r. w Korytynie – katolickiej wsi na Kresach Wschodnich, zamieszkanej przez Żydów, Ukraińców i Polaków. Był rolnikiem z krwi i kości, wierzył zarówno w prawa wsi do ziemi, jak i prawo ziemi do rolnika. W wieku dziewięćdziesięciu dwóch lat z powodzeniem (stawiając się osobiście) walczył w sądach o prawo do pobierania rolniczej emerytury bez konieczności zdawania całego gospodarstwa. Być może to zainteresowanie wsią, ziemią, pracą na roli pozwoliło mu dożyć stu jeden lat. A może to geny, rodzina, popołudniowa drzemka i dar Boży? Może to dlatego, że ziemia zawsze „uśmiechała się” do niego, kiedy wracał z pól w samo południe?
Wojna – przestrogą
Tłumaczył, że wojna to przede wszystkim rabunek i że nie sztuką jest bezmyślnie zabić. Wspominał jak w 1941 r. we wsi stacjonowali żołnierze niemieccy, udający się na front wschodni, a jeden z nich, Ślązak, z przerażeniem mówił, że idą na stracenie i już nie powrócą. W czasach partyzanckich był świadkiem bolesnych scenariuszy – pacyfikacji wsi, walki z szabrownikami, brania jeńców i gorzkich dysput o tym, co z nimi robić.
Jego rodzice zostali beneficjentami reformy rolnej w latach 20. XX w., skupowali ziemię od sąsiadów i dworów przy pomocy Banku Rolnego. Po wojnie wrócił do życia na roli. Układał je sobie na nowo, w 1947 r. ożenił się ze Stanisławą z domu Hnatiuk, która urodziła mu trzech synów i córkę. Po Armii Krajowej nie należał już do jakiejkolwiek innej organizacji. Mawiał, że „wystarczy jedna w życiu”.
Człowiek renesansowy
„Wszystko co mamy ojczyźnie oddamy!” – tak ich uczono przed wojną w wiejskiej katolickiej szkole, gdzie ukończył zaledwie dwie klasy. Jednak Korytyna zdawała się w tamtych czasach czuć i rozumieć sens edukacji. Milowie po wojnie pomagali w odbudowie wsi. Oddali nawet dom mieszkalny na szkołę podstawową. Po wojnie spalona wieś wydała obfity plon w postaci wielu wykształconych młodych ludzi – profesorów, artystów i literatów, oficerów, lekarzy, księży. Nie zabrakło i dobrych rolników.
Aktywny do końca
15 sierpnia 2016 r. zdążył otrzymać medal Pro Patria z rąk posła Sławomira Zawiślaka. 15 października Minister Obrony Narodowej za pośrednictwem dowódcy 2 Pułku Rozpoznania w Hrubieszowie, pułkownika Marcina Maja, mianował go na stopień oficerski porucznika. Ostatni rok był dla mnie, syna, wyjątkowy w opiece nad ojcem, który zaczął opadać z sił. Chociaż mieszał wydarzenia teraźniejsze z przeszłością, odwiedzający nas znajomi byli pod wrażeniem. Mimo pogarszającego się stanu bywały momenty, w których jego 100-letnia mądrość życiowa dawała o sobie znać. Choćby kiedy powtarzał im maksymę: „Człowieczy los nie jest bajką.” Po świętach zdążył pożegnać się ze swoim lekarzem, w noc sylwestrową otrzymał ostatni sakrament i odszedł w Nowy Rok 2017. Od momentu, kiedy trafił do szpitala, do jego śmierci minęło raptem kilka dni. Nie cierpiał.
Witold Mil
To wspomnieie nadesłał nam jeden z Czytelników. Jeśli w Waszych domach też żywa jest pamięć o niezwykłych członkach Waszych rodzin, piszcie o nich do nas.