Takie granie w plenerze bywa wyzwaniem. Na klawiaturze siadają mi owady. A ja muszę je jakoś omijać. Ludzie tego nie widzą i myślą, że ja się wczuwam, że ciekawie mi chodzi ręka albo myślą: „Jaki feeling ma ten gość!”. A ja tymczasem muszę tak lawirować, żeby żuczki, biedronki strącić. To dopiero sztuka, to dopiero wymaga wirtuozerii! – opowiada o plenerowych występach kozienicki muzyk.
Zastajemy go tuż po plenerowym koncercie w parku muzeum w Czarnolesie. Elektryczne pianino ubrane w skrzydlaty fortepianowy rynsztunek jeszcze zdobi gazon przed czarnoleskim dworem. Takie widoki to nie rzadkość. Marcin Jóźwik często koncertuje na wsiach. Czasem w otoczeniu starych, szacownych budowli, a czasem – w murach wiejskich podstawówek i gimnazjów.
Pianista ratownikiem
Zanim trafił z Szopenem i klasyką w ogóle pod strzechy, krętą ścieżką biegła jego kariera muzyczna. Skończył muzyczną podstawówkę, po czym trafił do technikum, które dało mu zawód elektryka. Potem zaczął studia na Akademii Muzycznej w Lublinie, ale już po pierwszym roku zrezygnował i... zrobił papiery ratownika wodnego.
– W otoczeniu słyszałem, że muzyk to niepoważny zawód. To mi weszło na ambicję. Zostałem na kolejne dwadzieścia lat ratownikiem. Pracowałem jako instruktor i ratownik na wodach w całym kraju. Już wtedy wykorzystałem muzykę do kształtowania pewnych umiejętności. Eliminowałem lęk związany z wodą, z zanurzeniem się za pomocą prostej śpiewanki – wspomina swoje życie sprzed koncertowania.
Już wtedy dostrzegł terapeutyczne działanie muzyki. Przełom nastąpił, kiedy niemal prosto z basenu trafił przed klawiaturę, z prośbą, by zagrał. Pływalnia sąsiadowała ze szkołą muzyczną. Zaczęło się od miejskich koncertów w ramach różnych akcji. A chwilę później o granie na żywo poprosiła go koleżanka z Ursynowa – niewielkiej wsi pod Kozienicami, w której działa szkoła prowadzona przez stowarzyszenie.
– Sam proponowałem szkołom koncerty. Zaproszeń zrobiło się tak dużo, że musiałem zrezygnować z ratownictwa. Pojawiła się nawet możliwość skorzystania z pomocy de minimis. To bardzo pomogło rozkręcić „Podróżującą filharmonię” – wspomina pianista.
Oprócz wsparcia dla małych przedsiębiorców skorzystał też z pomocy za pośrednictwem Lokalnej Grupy Działania „Puszcza Kozienicka”. Przemawiały za nim zbieżność z celami lokalnej strategii działania, otrzymane wcześniej stypendium naukowe i własna metoda „Podróżującej filharmonii”. Żeby otrzymać dwukrotną dotację w łącznej wysokości 24 tys. zł, musiał nawet wystarać się o numer producenta rolnego. Pieniądze zainwestował w sprzęt grający.
Relaks jak z nut
Programy ma poukładane w cykle tematyczne – „Muzyka świata”, „Muzyka Polaków”, „Muzyka sąsiadów”. W każdym różnicuje instrumenty – na pierwszym „przystanku” są klawisze, na drugim – gitara elektryczna, na trzecim – na przykład trąbka z kabarecikiem. Ale działalność edukacyjna to niejedyny aspekt koncertowej aktywności Marcina Jóźwika. Od kilku lat najważniejszym jej celem jest rozwijanie kompetencji emocjonalnych za pomocą dźwięków. Opracował autorską metodę na pracę z lękiem, ze stresem, konfliktami czy rozwijaniem empatii. Sam autor nazywa je elementem rozwijania „szczęśliwej tożsamości dźwiękowej”.
– Interesuje mnie psychologia rozwoju człowieka, a zwłaszcza wiek dorastania, czyli gimnazjalny. Zainteresował mnie stres przedegzaminacyjny. Mam nawet badania, z których wynika, że muzyczno-psychologiczne zajęcia ze mną wyraźnie obniżają poziom stresu przed ważnymi sprawdzianami, zwłaszcza egzaminem gimnazjalnym – wyjaśnia Marcin Jóźwik.
Na wsi lubią klasykę
Program warsztatu przewiduje pracę z własnym ciałem, ćwiczenia relaksacyjne, ale też opiekuńczy kontakt starszych z młodszymi. Bez takich zajęć dziś nie wyobrażają już sobie roku szkolnego nauczycielki z wiejskich szkół.
– Sama jestem muzykiem, więc tym bardziej cieszę się z kontaktu dzieci z muzyką w „żywym” wykonaniu. Pracuję na wsi i widzę, że dostęp do takich źródeł muzyki jest trudny. Dzieci słyszą ją głównie z różnych odtwarzaczy, raczej nie bywają w filharmonii czy operze. Odbierają muzykę poprzez ćwiczenia, bo taką formułę mają zajęcia. Okazuje się, że potrafią mieć ogromną satysfakcję ze słuchania muzyki klasycznej, potrafią się nią zachwycić, ale z naszych obserwacji wynika, że ta muzyka działa w sposób, jaki przewiduje cel warsztatów – mówi Anna Trzaskowska, nauczycielka muzyki i plastyki w gimnazjum w Przyłęku.
Jej szkoła jest niewielka – liczy nieco ponad sto uczniów. Na występach, zwykle dwóch w roku, dzieciaki siedzą z otwartymi ustami i oczami. „Proszę pani, ale ten pan gra!” – takie komentarze słyszy po warsztatach. Uważa, że to mit, że dzieci przyswoją tylko gatunki współczesne. Klasyka może być interesująca, pod warunkiem że jest umiejętnie podana, a to dzieje się na zajęciach.
– Organizujemy takie spotkania dwa razy w roku, na wiosnę i jesień. Ostatnio była muzyka Szopena i za jej pomocą eliminowanie stresu. Dzieciom bardzo się to podoba. Pan Marcin fajnie opowiada o tej muzyce – mówi Joanna Kowalczyk, dyrektorka Szkoły Podstawowej w Wysokim Kole.
Szkoła liczy sześćdziesięcioro dzieci. W zajęciach uczestniczą w zasadzie wszyscy. Cena nie jest duża, bo Marcin Jóźwik za koncert z warsztatami bierze 200 zł.
Uwielbia wieś, często gra w plenerze. Marzy o drewnianym domu i własnym stadzie krów – pamięta wypasanie z wakacji spędzanych u babci w Odrzywole.
– Biegłem za nimi. Patrzyłem tylko, czy nic nie jedzie. I nad rzekę. A tam woda, wąwóz. A przyroda grała. Bo w niej jest rytm, harmonia. „Bóg stworzył wieś, a człowiek – miasto”. Coś w tym jest – zachwyca się Marcin Jóźwik.
Na koncert w plenerze czy wiejskiej szkole może liczyć każda szkoła w Polsce. Niezwykły fortepian nawet na jednym skrzydle chętnie pofrunie w każdy zakątek kraju. Usłyszeć „Lot trzmiela” wśród łąk – rzecz bezcenna.
Karolina Kasperek