StoryEditorżycie wsi

Teatr na wsi - świetny sposób na rozrywkę dla dzieci i dorosłych

09.12.2022., 09:12h
Teatr to czasem wielkie sceny, potężne gmachy i reflektory. A czasem to półmrok świetlic wiejskich, szyte ze skrawków stroje i scenografia z kartonu. Do grania można zaprosić dzieciaki z sąsiedniej wsi albo koleżanki z koła gospodyń. O robieniu teatru na wsi opowiedziały nam Katarzyna Katafiasz, sołtyska podżnińskich Redczyc oraz Elżbieta Wendland, mieszkanka pobliskiego Chomętowa.

Katarzyna sołtysuje maleńkim Redczycom w gminie Żnin, w których mieszka nawet nie setka ludzi. W jej domu na rozstaju dróg nie tylko przelicza się fundusz sołecki, ale też ćwiczy role. Bo Katarzyna jest nie tylko sołtyską, lecz również opiekunką dziecięcej grupy teatralnej i reżyserką.

Zagrali "Jasia i Małgosie" i "Brzydkie kaczątko"

Pochodzi z pobliskiego Żędowa. Skończyła kształcenie zintegrowane z nauczaniem przyrody na Uniwersytecie im. Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy. Po studiach pojechała na pięć lat pod Warszawę, gdzie uczyła w szkole. Wróciła, wyszła za mąż i sprowadziła się do Wawrzynek.

Dziewięć lat temu urodziłam Franka. Podrósł nieco i trochę zaczęłam się nudzić. Zgodziłam się więc na sołtysowanie. Po dwóch latach pojawiła się Maria, a po kolejnych dwóch Helena. Trzy lata temu, kiedy dzieci były już trochę odchowane, Sylwia Klim, sołtyska Chomętowa, poprosiła, żebym przejęła kółko teatralne po nauczycielce, która przechodziła na emeryturę. Nie miałam doświadczenia, czasem pomagałam tylko przy przedstawieniach na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. Zwykle były to jasełka i baśnie. Wcześniej był ktoś, kto grał na żywo, ja teraz korzystam z podkładów muzycznych. Wymyślam też układy choreograficzne – opowiada Katarzyna.

W grupie jest jedenaścioro dzieci. Kasia mówi, że kiedyś więcej było starszej młodzieży. Dziś widać, że przeładowany program w szkole zatrzymuje ją w domach. Grają więc głównie kilkulatki, a wśród aktorów są Franek, Maria i Helena, która zaczynała jako trzylatka. Dziś ma pięć lat i jest najmłodsza w grupie.

Graliśmy „Jasia i Małgosię” i „Brzydkie kaczątko”. Te scenariusze teraz muszą być bardziej humorystyczne. Bo jeśli nie są, to jest nudno. Tacy wybredni się nam ci aktorzy zrobili – mówi Kasia.

Katarzyna Katafiasz, sołtyska Wawrzynek i kierowniczka dziecięcego teatru z dziećmi. Od lewej: Helena, Franek i Maria

  • Katarzyna Katafiasz, sołtyska Wawrzynek i kierowniczka dziecięcego teatru z dziećmi. Od lewej: Helena, Franek i Maria

Cmokanie, kląskanie i prychanie

Przygotowują dwa przedstawienia rocznie. Jedno na Dzień Seniorów w styczniu i WOŚP, drugie – na Dzień Matki. Próba to nie tylko wałkowanie roli. Są też zabawy ruchowe, zajęcia plastyczne. Ale też ćwiczenia z artykulacji. Najprawdziwsze, profesjonalne.

Trochę szepczemy, krzyczymy. Cmokanie, kląskanie i prychanie. Bo buzia musi być wyćwiczona, żeby wyraźnie mówić – opowiada Maria i układa „buzię w ciup”, po czym omiata językiem zęby i usiłuje nim dotknąć brody. Franek potrafi sięgnąć nim do nosa.

Pytam, co jest najtrudniejsze w graniu. Franek mówi, że „wczucie się”. Można krzyknąć „Hej!”. Albo bez wczucia się powiedzieć to zupełnie beznamiętnie. Franek mówi, że najtrudniejszy do zagrania jest smutek. Łatwiej jest z radością czy gniewem.

Bo trudno gadać, kiedy właściwie nic się nie chce robić – mówi zaskakująco dojrzale.

I przypomina sobie smutek brzydkiego kaczątka. Franek wyjaśnia, że to przedstawienie jest o tym, że człowieka nie można oceniać po wyglądzie.

Podczas półgodzinnego spektaklu wiele może się wydarzyć. Czasem coś nieoczekiwanego.

Stało drzewo z papieru, przyszedł wiatr i drzewa nie ma. Albo zwiewa kapelusz z głowy. Co wtedy? Trzeba się trochę pochichrać z tego – mówią młodzi aktorzy i dopytują, kiedy wreszcie będą mogli powiedzieć wiersz w gwarze pałuckiej.

W antrejce na ryczce stoją pyry w tytce. Śtyry pyry, taaaakie duuuże, zaro mama je łostróże. Ruksa na nich nagotuje, a ja ruksa spałaszuję... – strzela bezbłędnie wielkopolsko-pałuckimi strofami Marysia. Pyry to ziemniaki, a ruksa – zupa na nich. Tytka – torebka, antrejka – sień, a ryczka – stołeczek.

Katarzyna prowadzi grupę z koleżanką Marią Słowik. Dostają wynagrodzenie w ramach umowy-zlecenia ze stawką 35 zł za godzinę. Spotykają się z dziećmi raz w tygodniu na trzy godziny. Na swoją działalność pieniądze otrzymują z gminnej Komisji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych – o taką dotację wystąpiło do gminy sołectwo. Dodatkowe 100 zł miesięcznie mają na poczęstunek dla dzieci podczas prób.

Chomętowski teatr dziecięcy gra najczęściej baśnie. Maluchy swoich ról potrafią podobno uczyć się dosłownie w minuty

  • Chomętowski teatr dziecięcy gra najczęściej baśnie. Maluchy swoich ról potrafią podobno uczyć się dosłownie w minuty

Kołowy teatr powstał w 2019 roku

W Chomętowie teatrów jest więcej. Z sołtyską Redczyc jedziemy do Chomętowa, do Elżbiety Wendland. Ciemno wszędzie, choć to dopiero siedemnasta. Z obory dobiegają porykiwania, bydło czeka na wieczorny udój. A my obok, przy herbacie, o teatrze.

Kocham teatr. A tu są dziewczyny, z koła gospodyń, które mają ogromny potencjał. Ta moja miłość do teatru i ten ich talent to dwa czynniki, które składają się na chyba jakiś sukces. Skąd pasja? Kocham teatr od zawsze, trochę jestem z tą miłością sama. Kiedy ktoś mówi, że kocha sport, jakoś nikogo to nie dziwi, a teatr jest jakiś bardziej egzotyczny – mówi Elżbieta.

Kołowy teatr powstał w 2019 roku. Połowa zespołu to czynne rolniczki. Wszystkie mają krowy mleczne. Teatr otrzymał, w wyniku burzy mózgów, nazwę Agrafka, choć Ela miała też ochotę na Rejwach. Koło obchodziło jubileusz i chciało trochę wzbogacić oprawę. Żeby było się do czego pośmiać.

Zrobiłyśmy przedstawienie „O rybaku i złotej rybce”. To było tak bardziej w wersji dla dorosłych”. „Rybka” przeszła najśmielsze oczekiwania. Nie spodziewałyśmy się, że będzie tak popularna. Doczekała się dwunastu przedstawień. Graliśmy ją cały rok, raz w miesiącu. Ograło się, więc trzeba było wymyślić coś nowego. Na pandemiczny rok przygotowałyśmy „Kopciuszka”. I zdążyłyśmy go zagrać przed lockdownem – opowiada Elżbieta.

W zespole są tylko kobiety. Ela mówi, że mężczyźni nie znieśliby uwag reżyserki: „Przesuń się, bo zasłaniasz!”, „Musisz wyjść z prawej strony, nie z lewej”. Gra tyle aktorek, ile jest potrzebnych do scenariusza.

Za pierwszym razem było pięć, bo tyle wystarczyło. W „Kopciuszku” jest więcej postaci, więc było osiem. I żeby nie stracić potencjału tych ośmiu koleżanek, żeby nie było tak, że ktoś nie dostanie roli, kolejne baśnie rozpisuję na więcej postaci, niż mają oryginały. „Śpiącą królewnę” na 2022 rok rozpisałam na osiem osób. W naszej sztuce królewicz szuka żony jak w programie „Rolnik szuka żony”. Ma być przede wszystkim dowcipnie – zdradza patent Elżbieta.

Chomętowski teatr Agrafka podczas zeszłorocznego festiwalu „Polska od Kuchni” – etap wojewódzki w Chełmnie

  • Chomętowski teatr Agrafka podczas zeszłorocznego festiwalu „Polska od Kuchni” – etap wojewódzki w Chełmnie
Ela Wendland kocha teatr od dziecka. Zwłaszcza jego bardziej prześmiewczą formuł​
  • Ela Wendland kocha teatr od dziecka. Zwłaszcza jego bardziej prześmiewczą formuł​

Marysiu, zagrasz to tak

Angaż odbywa się „po warunkach”. Elżbieta, zanim spisze scenariusz, już widzi każdą koleżankę w jakiejś roli.

Piszę o złotej rybce i już widzę Marysię w roli żony rybaka. Dzwonię i proponuję rolę. Jeśli koleżanka się zgodzi, wsiadam na rower, jadę. Wybieram moment, kiedy jest sama w domu. Staję przed nią i mówię: „Wyobrażam sobie twoją postać tak i tak. Że tak wchodzisz, robisz tak, grasz tak”. Czasem daję za wzór kogoś z telewizji – opowiada Ela.

Zapału jest tyle, że nikt nie spóźnia się na próby. Nawet kawy nie zdążą czasem wypić. Stroje szyją same, ze skrawków znajdowanych na strychach. Czasem coś uszyje krawcowa. Z corocznej dotacji dla kół kupiły mikrofony bezprzewodowe. Ela mówi, że to dzięki nim wygrały w tym roku etap wojewódzki konkursu w festiwalu „Polska od kuchni”. Grają na spotkaniach opłatkowych, dla dzieci, dla seniorów. Ci ostatni to główny odbiorca teatru. Oczekują czegoś raczej zabawnego.

To są piętnastominutowe przedstawienia, żeby nie zanudzić. Takie dłuższe skecze. Niektórzy mówią „kabaret”, ale unikam tego słowa w odniesieniu do nas. Bo skoro kabaret, to oczekuje się, że będzie bardzo śmiesznie. Ja nie wiem, czy my jesteśmy aż tak zabawne – mówi Elżbieta.

Jej apetyty na kolejne spektakle wędrują w kierunku baśni, może trochę bardziej poważnych. Myśli o legendach pałuckich, ale te są jednowątkowe.

Nie wiem jeszcze, jak to ograć. Może dołożyć jakiś wątek, postacie? A może jeden spektakl z kilku legend? Pomyślę. Ale będzie musiało być jednak śmiesznie – mówi Ela.

Póki co – jest: „Gdzie ja jestem, gdzie ja jestem? Dokąd wyprowadził mnie ten GPS? Już nigdy nie zaufam Yanosikowi... A to co? Całkiem ładna nieruchomość, trochę zaniedbana i chyba opuszczona... Przyległe tereny też ciekawe inwestycyjnie... Oj, ktoś tu śpi... Dziewczyno, obudź się!” – mówi królewicz do śpiącej królewny w spektaklu Agrafki. To trafi i do młodych, i do seniorów.

fot. Karolina Kasperek, archiwum

Artykuł ukazał się w Tygodniku Poradniku Rolniczym 49/2022 na str. 51. Jeśli chcesz czytać więcej podobnych artykułów, już dziś wykup dostęp do wszystkich treści na TPR: Zamów prenumeratę.

Warsaw
wi_00
mon
wi_00
tue
wi_00
wed
wi_00
thu
wi_00
fri
wi_00
30. październik 2024 02:26