Panie doktorze, tyle już napisano o COVID-19, że nie wiem, o co pytać. Czy to normalne?
Opowiedzmy trochę o nim.
Skoro mowa o zakaźności, zapytam o szkoły. Czy były rozsadnikami wirusa, czy nie? Czy należało je otwierać we wrześniu?
– Uważam, że otwarcie miało wpływ na wzrost zakażeń. Szkoły były po prostu nieprzygotowane. Zostały puszczone na żywioł. Jest w nich za dużo uczniów. Dyrektorzy dostali zadanie niewykonalne – zmniejszyć zagęszczenie i zrealizować program. Ministerstwo powinno było tak przygotować podstawę programową w czasie wakacji, żeby można było pracować zdalnie, zmniejszyć liczbę lekcji, klasy zmniejszyć do 15-osobowych. Kraje, które tak zrobiły, nie miały takich wzrostów. Badania z tych krajów mówiły, że szkoły nie są rozsadnikiem. I to jest prawda. Tylko trzeba wziąć pod uwagę, że na Zachodzie te szkoły są mniej liczne i były lepiej przygotowane. Mimo że dzieci stosunkowo słabo transmitują wirusa, w naszych warunkach wystarczyło, by to "trochę" spowodowało nagły wzrost zakażeń.
Mamy ich dziś około 11 tys. Będą rosnąć?
– Szczyt osiągnęliśmy w listopadzie. Teraz utrzymujemy się na tym szczycie i za chwilę te liczby zaczną powoli spadać. Oficjalnie zakażenie przeszło 3% populacji w Polsce. Osobiście uważam, że należy ten wskaźnik pomnożyć nawet przez dziesięć. Czyli mamy prawie jedną trzecią Polaków po kontakcie z koronawirusem. Od 30% zaczyna powoli powstawać tzw. odporność populacyjna, zwana mniej elegancko odpornością stadną. I tu uwaga! Wielu źle ją interpretuje, myśląc, że kiedy ją osiągniemy, będziemy bezpieczni. To oznacza jedynie, że wirus przestaje się rozprzestrzeniać w sposób niekontrolowany, a przechodzi w stan endemiczny. Czyli wybucha w postaci ognisk to tu, to tam, ale daje się te ogniska dosyć szybko opanowywać. W miejscach ognisk jednak wciąż bardzo zagraża osobom z grup ryzyka – z cukrzycą, otyłym, powyżej 65. roku życia. Poza tym odporność populacyjna jest wyliczana w oparciu o to, jak bardzo wirus jest zakaźny. A my wciąż nie wiemy dokładnie, jaka jest ta zakaźność. Po osiągnięciu odporności populacyjnej osoby wrażliwe nadal nie będą mogły więc czuć się bezpieczne. Sądzę, że koło maja osiągniemy odporność populacyjną. Wirus będzie zakażał w sposób dający się kontrolować. Co do przyszłości – sądzę, że wirus będzie zakażał głównie dzieci. Będziemy przechodzić zakażenie w dzieciństwie, tak jak dzieje się to z ospą wietrzną czy odrą, i nabędziemy odporność. Zapewne będzie ona niepełna, ale ochroni przed ciężkim przebiegiem zakażenia. Natomiast jeśli ktoś nie przejdzie zakażenia jako dziecko, a zakazi się jako dorosły, to u niego ta infekcja – tak jak z ospą czy świnką – może być niebezpieczniejsza.
Czy jeśli ktoś przeszedł zakażenie zupełnie bezobjawowo, może wytworzyć przeciwciała?
Czy jeśli często łapie się inne koronawirusy, to można mieć większą odporność na SARS-CoV-2?
Ale niektórzy lekarze twierdzą, że te niekorzystne skutki w szczepionkach są zawsze odległe. Czy to prawda?
Ale czy ta szczepionka jest rzeczywiście groźniejsza? Czy jest tak nowatorska, że nic o niej nie wiemy?
– Chodzi o to, żeby wytworzyć odporność swoistą, czyli żeby powstały przeciwciała, a najlepiej także komórki cytotoksyczne. Nasz układ odpornościowy reaguje głównie nie na zawartość wirusa, ale tak jakby na jego "płaszczyk". W osłonce koronawirusa są zbudowane z białka "kolce". I to na nie, a właściwie na ich końce, reaguje nasz układ odpornościowy, produkując przeciwciała. W szczepionce mamy podanego nie całego wirusa, jak jest to choćby ze szczepionką przeciwko odrze czy polio, ale maleńki fragment kodu genetycznego koronawirusa, który jest instrukcją dla komórek naszego ciała, jak wyprodukować białko będące częścią białka wirusa. To tak, jakbyśmy zamiast całego pióra podali nawet nie samą stalówkę, ale jej czubek, na którym widać maleńką stalową kuleczkę. Takim czymś nic nie napiszemy. Podobnie jest tutaj – takie pojedyncze białko nie jest wirusem i nie może nam zrobić krzywdy. A układ odpornościowy wykryje to białko i zacznie produkcję przeciwciał.
Niektórzy boją się, że nasze komórki zaczną niekontrolowanie produkować to białko, że zmienią się nie do poznania, a my staniemy się cyborgami...
– To nonsens. Fragmenty "instrukcji", czyli mRNA, przeniesione zostaną do komórek organizmu w maleńkich kropelkach tłuszczu. Instrukcja trafi i będzie czynna przez chwilę. Kwas rybonukleinowy jest bardzo nietrwały, bardzo szybko ulega degradacji. Twórcy szczepionki boją się nawet, że może ulec zniszczeniu, zanim komórka wyprodukuje z tej instrukcji wystarczającą liczbę cząsteczek tego białka, które ma sprowokować układ odpornościowy do wytworzenia przeciwciał. Trzeba by wtedy dwóch, a u niektórych, np. osób starszych, słabiej reagujących, nawet trzech podań szczepionki. mRNA nie może być trwałe, bo wtedy nasza własna komórka, w której naturalnie obecny jest ten kwas, produkowałaby coś bez końca. A ona musi regulować produkcję białek. Toteż mRNA jest bardzo bezpieczne.
Niektórzy boją się, bo szczepionka powstała za szybko. Czy to znaczy, że powstała z lekceważeniem naukowych reguł?
– Absolutnie nie! Ten sposób przygotowania mRNA jest znany od kilku lat. Trwały nad nim badania i za kilka lat mielibyśmy naturalnie kilka nowych szczepionek o takiej budowie. Ta pojawiła się szybciej, bo pandemia wymusiła pośpiech. Rządy wydały na to potężne pieniądze, których nie wydaje się w normalnych warunkach. Badania poszły szybciej także dlatego, że fazy badań się zazębiały. Nie czekano na wyniki z pierwszej fazy, tylko zaczynano badania w drugiej. I podobnie było z trzecią. To jak najbardziej dopuszczalne, tylko nikt w normalnych warunkach tak nie robi, bo ten sposób zakłada, że część działań w kolejnej fazie zaczynamy "w ciemno". To oznacza, że większość wyników idzie do kosza. Zwykle czeka się na wyniki z jednej fazy i dopiero projektuje kolejną. Tak jest taniej. Ale pandemia groziła takimi stratami gospodarczymi, że opłacało się światu robić to mniej ekonomicznie, dużo drożej, ale szybciej. To tak, jakby w reakcji na zapaloną kontrolkę silnika mechanik zakupił wszystkie jego części do ewentualnej naprawy. A w badaniu komputerowym wyszło później, że to tylko świece. Ale on nie musi już ich zamawiać, może szybciej ruszyć z robotą, bo ma je pod ręką. Co prawda, poniesie koszt odsyłania pozostałych, może nie wszystkie da się zwrócić. Będzie drożej, ale samochód będzie naprawiony szybciej. Tak było z tą szczepionką.
Jednak nie podaje się tej szczepionki dzieciom czy kobietom w ciąży.
Kobiet w ciąży i dzieci nie będziemy szczepić dlatego, że nie badano tych grup. Ale znów powiem, że to nic wyjątkowego. Takie badania są trudniejsze i czasochłonne. Dopóki nie zostaną przeprowadzone, grupy wrażliwe, jak właśnie kobiety w ciąży i dzieci, są pomijane we wskazaniach, chociaż zazwyczaj nie ma żadnych przesłanek, że szczepienie może im w czymś zagrażać. Tak jest w przypadku szczepionek na koronawirusa. Nawiasem mówiąc Polacy oprócz leków kupują wielkie ilości suplementów diety w postaci preparatów z witaminami, mikroelementami itp. Takie preparaty nie przechodzą żadnych badań klinicznych, a nikt nie obawia się, że zaszkodzą.
A pan się zaszczepi?
– Natychmiast. Jak tylko pojawi się szczepionka. Zwłaszcza że jestem w grupie ryzyka.
Rozmawiała Karolina Kasperek
Zdjęcie: gustavo fring