Kiedyś analizowała, skąd się wzięło to jej umiłowanie do haftu. I wyszło na to, że „winna” może być babcia.
– Rozmawiałam z babcią. Okazało się, że kiedyś też lubiła sobie coś podłubać. Ale jeszcze bardziej prababcia, która wyhaftowała haftem richelieu bieżnik z serwetkami, którego dziś już, niestety, nie ma – wspomina Maria.
Tradycja w domu Drescherów
Wychowała się w domu z ogródkiem w Budziskach koło Kuźni Raciborskiej. Dom zbudował prapradziadek Marii ze strony mamy. Ukończył go w 1917 roku.
– Ja dziś mieszkam na pograniczu, w starym, wyremontowanym domu na przysiółku Roszowic. Zawsze mówię, że jestem z doliny Odry, bo jestem związana i z Raciborzem w województwie śląskim, i z Kędzierzynem na Opolszczyźnie – wyjaśnia.
Niedawno pojechała z mężem na zlot hafciarski organizowany regularnie przez Krystynę Duchniak, o której Szkole Haftu pisaliśmy dwa miesiące temu. Udzieliła tam wywiadu na temat tego, jak jej pasja wpływa na życie małżeńskie i rodzinne.
– Mówimy gwarą i mąż obawiał się, że może będzie z tego powodu źle odebrany. Bo my oboje jesteśmy kompletnie zanurzeni w tej naszej kulturze, zwłaszcza w mowie. A w szkole haftu, na tych naszych live’ach, mamy hafciarkę z Podhala. I jak ona zacznie mówić tą swoją góralszczyzną, zacznie „godać”, to tak miło się tego słucha! – mówi Maria.
Hafciarka po mechanice i budowie maszyn
Mówi, że w szkole była dobra ze wszystkiego.
– Po gimnazjum zastanawiałam się, dokąd dalej. Mama jest frezerem, tata mechanikiem, pracował też w elektrowni. Dziadek od strony mamy był tokarzem. Kiedy w czasie wojny Rosjanie zabrali całe złoto, wytoczył babci obrączkę. Zacięcie techniczne w naszej rodzinie ma swoją tradycję – lubiliśmy stworzyć coś swoimi rękami. Poszłam do „mechanika” w Raciborzu – słynne technikum, świetny poziom i prawdziwa szkoła życia. Myślałam, że będę pracować w zawodzie. Po technikum jakaś firma szukała właśnie frezera CNC. Popracowałam tam dwa i pół roku i w międzyczasie poszłam na politechnikę gliwicką i skończyłam zaocznie mechanikę i budowę maszyn – wspomina.
Zaliczyła jeszcze stanowisko kontrolera jakości, a potem trafiła do szwalni na produkcję apaszek jedwabnych i poliestrowych. Czyli już bliżej tego, czym zajmuje się dzisiaj.
Kiedy rozpoczęła się przygoda z haftem Marii Drescher?
Pierwszą rzecz wyhaftowała w podstawówce.
– Chyba na zajęciach technicznych. To był haft krzyżykowy. Nauczycielowi coś się w moim nie podobało. Powiedział: „Jest krzywo, coś ci nie wychodzi”. Pomyślałam, że haft nie dla mnie. Życie pokazało jednak coś innego.
– Politechnika i większe maszyny poszły w odstawkę. Złapałam za maszynę do szycia, igłę i nitkę. Z tymi ostatnimi okazało się mi bardzo po drodze. Kilka lat temu zobaczyłam przypadkiem w Internecie temari. Miałam skrawki nici i resztki tkanin i nie chciałam tego wyrzucać, więc szukałam pomysłów, jak te resztki wykorzystać. Trafiłam na japoński haft. Tradycyjne temari robi się ze starych ubrań – często ze starych jedwabnych kimon. Chińska legenda głosi, że kiedyś babcia wzięła stare szmatki i tak długo tworzyła, aż powstała kula, a potem owinęła ją nićmi. Tak robiła piłkę, którą wręczyła wnukowi. Japończycy, znani ze swojej perfekcji, uczynili z tego sztukę. Ozdabiali te kule haftowanymi wzorami, a potem podarowywali w Nowy Rok. Miały przynosić szczęście i dobrobyt. A temari tak w ogóle oznacza „piłkę ręczną” – opowiada Maria.
Jak haft temari tworzy Maria Drescher?
Mówi, że jej temari są dosyć ubogie we wzory. Maria stosuje te najbardziej podstawowe, ale można wyczarować z tego haftu dużo więcej. Najczęściej haft bazuje na wzorach geometrycznych, ale najpierw trzeba uformować kulę. Niektórzy wykorzystują gotowe styropianowe, jednak Maria woli robić to tradycyjnie.
– Skrawki tkanin, nici, włóczka. Cokolwiek, co zostaje po przeróbkach krawieckich. Koszulka, która jest już poplamiona lub podarta. Formuję z tego wszystkiego kulę i nadaję jej bardziej okrągły kształt, owijając włóczką. Włóczkową kulę trzeba owinąć cieniutką nitką, czyli zrobić tzw. oplot. Używam zwykle nitki do overlocka, tak by tworzyła tło do wzoru – wyjaśnia hafciarka.
Jak powstała pierwsza bombka temari?
Pierwszą kulę zrobiła w 2018 roku. „Pierwsze dziecię” nie było zbyt duże. Maria zrobiła ją trochę od niechcenia. To był komplet – kula i jajko. Szary oplot, a na nim biało-różowy wzór. Szarość i antracyt w oplocie mają, zdaniem Marii, duży potencjał. To kolor uniwersalny, na którym wiele barw świetnie wygląda. Jakieś sześć lat temu na Facebooku mignęła jej reklama Szkoły Haftu Krystyny Duchniak. Przekonało ją, że można się tam nauczyć podstaw hafciarskiego warsztatu. Zaczęło się od promocyjnego kursu snutki, która zresztą skradła serce Marii. Uczyła się różnych haftów i po kolei nanosiła je na kule. Eksperymentowała z różnymi fakturami.
– Jak tylko nauczyłam się jakiegoś ściegu w szkole, natychmiast nanosiłam go na kule. Najpierw były węzełki francuskie i wałeczek robione muliną. Później dowiedziałam się, że tradycyjnie temari robi się kordonkiem. Jednym z klasycznych wzorów temari jest rozeta, zwana też chryzantemą. Można go robić różnie, nieco inaczej układać nici. Żeby zacząć haft, kulę trzeba najpierw podzielić na odpowiednie części za pomocą „południków”. Dodawanie kolorów to metoda prób i błędów, ale schemat prowadzenia nitki jest dość łatwy do opanowania. Przydaje się wyobraźnia przestrzenna, wzór trzeba mieć rozrysowany najpierw w głowie. Przetykanie nitki odbywa się trochę jak w ściegu „janinka”. Oplatamy jakby górę „południka”, a potem biegniemy z nitką do dołu kolejnego. Powstaje coś w rodzaju zygzaka. Miejsca przeciągania nitki można sobie zaznaczyć szpilkami – tłumaczy Maria.
Co może pójść nie tak w hafcie temari?
Nitka może się, na przykład, zmechacić. Zwłaszcza jeśli naraz użyjemy zbyt długiej. Trzeba też umiejętnie ją przeciągać – nie wbijać igły w kordonek, bo wtedy mogą się zrobić węzełki. I dobrze jest mieć naparstki, najlepiej dopasowane niemal jak pierścionki. Maria pracuje zwykle z jednym. I pomaga sobie cążkami przy przekłuwaniu.
Wykonanie kuli temari o średnicy około sześciu centymetrów z wymiarowaniem i zabezpieczeniem haftu zajmuje Marii około trzech godzin.
– Te moje wzory zajmują mniej więcej tyle czasu. Są też takie, które można by robić cały dzień. Stosuję również haft tradycyjny. Moim ulubionym haftem na kuli jest jednak klasyczne temari. Moją inwencją są jedynie kolory, ich połączenia. Japończycy robią niezwykle kolorowe kule. Lubię raczej stonowane kompozycje, nie lubię przekombinowywać z kolorami. Im więcej kolorów, tym trudniej to sensownie skomponować. Moje najulubieńsze kolory to czerwienie, beże, szarości i połączenia srebra ze złotem – opowiada.
Mówi, że „nitka czasem się nie słucha”. Wtedy Maria wie, że należy na chwilę odłożyć haftowanie. Nitka mówi: „Nie wyjdę ci. Masz odłożyć haftowanie i wziąć się do innej roboty”.
Ostatnio brała się do niej intensywniej, bo po raz pierwszy wystawiała swoje kule-bombki temari na targu – na Bazarze z Utopcem, jarmarku, który odbywa się w pobliskiej Polskiej Cerekwi. Jedną kulę sprzedawała za 90 zł. W Internecie sprzedała tylko kilka, kilka też oddała na aukcję charytatywną. Mówi, że najczęściej sprzedaje to, co już zrobiła, bo wtedy klient dostaje to, co mu się naprawdę podoba, ale z wykonaniem kul na zamówienie nie ma większego problemu. A temari poleca wszystkim jako świetną metodę relaksacji.
Przeczytaj również:
Karolina Kasperek